Kiedy tylko wstałem, od razu poszedłem do łazienki się ogolić. Potem zrobiłem sobie śniadanie, to co zwykle, dwie kromki chleba z białym serem i herbatę z jedną łyżeczką cukru. Staram się ograniczać słodycze, ale z posłodzonej herbaty nie jestem w stanie tak do końca zrezygnować. Kiedyś słodziłem nawet cztery łyżeczki i moja żona strasznie z tego powodu gderała. Wtedy miałem tego dosyć, ale teraz dałbym wiele, aby znowu usłyszeć jej głos. Nawet jeśli miałaby mówić do mnie gniewnie: „Wojtek to, Wojtek tamto”. 

Po śniadaniu włączyłem na chwilę telewizor, ale szybko uznałem, że to, co w nim pokazują, to nie na moje nerwy. Ja mam już swoje lata i teraz przede wszystkim chcę mieć spokój. Wyłączyłem go więc i, jak co dnia, wyszedłem na zakupy. Lubię je robić na pobliskim bazarze, bo mam takie przekonanie, że tamtejsi kupcy dbają o wiele bardziej o jakość jedzenia niż w tych wszystkich supermarketach. Zresztą moja Grażynka także miała takie przekonanie. Kupowała tylko w niedużych i sprawdzonych sklepach. 

Te poranne zakupy były jedną z moich niewielu rozrywek

Najpierw zawsze wchodzę do pani Marylki po pieczywo. Wprawdzie chleb razowy kupuję u niej raz na tydzień, ale codziennie pozwalam sobie na inną drożdżówkę, którą zjadam na podwieczorek. Zagadam sobie z nią zawsze przez chwilę, bo to miła kobieta. Lubi mi poopowiadać o swoich wnukach. Słucham tego zawsze bardzo uważnie, ale nie daję po sobie poznać, że trochę jej zazdroszczę. 

Ja także mam wnuki, Jaśka i Ewelinkę, ale mieszkają daleko ode mnie, bo aż w Szkocji. Kiedy moja córka wyjeżdżała kilka lat temu, nie wydawało mi się to tak wielką tragedią. Miałem przecież swoją ukochaną żonę, przechodziłem właśnie na emeryturę i czułem, że wreszcie sobie pożyję! Planowaliśmy z Grażynką zwiedzić Polskę, bo do tej pory nie bardzo mieliśmy na to czas, ot tyle, co w wakacje. A przecież jest w naszym kraju tyle miejsc godnych uwagi. 

Byłem przekonany, że oboje nie będziemy się nudzili ani chwili. Do głowy mi nie przyszło, że złośliwy los postanowi zabrać mi żonę. Prawdę mówiąc, szykowałem się zawsze pierwszy na śmierć, bo chociaż byliśmy z Grażynką z jednego rocznika, to zawsze ja byłem tym, który najwięcej chorował. Kilka lat temu przeżyłem nawet zawał! Wiem, że żonę bardzo to martwiło, bo ona nigdy nie myślała o sobie, tylko o mnie. 

Nie lubiła na przykład, gdy jadłem wędlinę, bo uważała, że są w niej szkodliwe konserwanty. I chociaż mógłbym teraz zajadać się swoją ulubioną szynką, to uważam, że to by było wobec Grażynki nieuczciwe. Dlatego zaraz z piekarni wędruję do sklepu z nabiałem, po serek. Zawsze ten sam, granulowany, taki mi smakuje. Czasami dodam do niego miodu, czasami dżemu. 

Tamtego dnia miałem szczęście, bo za ladą stała pani Ewunia, a z nią zawsze mi się miło gada. Na szczęście nie było klientów, więc wymieniliśmy poglądy na to, co się dzieje dookoła. Pani Ewa jest taka młoda! Chyba młodsza nawet od mojej córki. Ma ciekawe poglądy, a mnie interesuje to, co mają do powiedzenia młodzi ludzie. Rozmowa z nią była tak zajmująca, że nawet nie zauważyłem, iż za mną stanęły dwie czy trzy osoby. Dopiero kiedy jakaś kobieta zaczęła gniewnie posapywać, zapłaciłem za swoje zakupy i wyszedłem. 

Zobacz także:

– I co on pani tak głowę zawraca, dziwak jeden! – usłyszałem jeszcze, zanim drzwi się za mną zamknęły, jak zirytowana zwraca się do pani Eweliny.

– Przychodzi tutaj co dzień i zawsze po to samo! Jakby nie mógł od razu kupić sobie kilku serków, lodówki w domu nie ma, czy co? 

Zrobiło mi się głupio. No, bo w zasadzie niby tak. Mogłem, oczywiście, zrobić sobie zakupy na tydzień do przodu, jak za czasów, gdy żyła jeszcze moja żona. Tyle że wtedy z Grażynką nie traktowaliśmy chodzenia do sklepu jako rozrywki, uważaliśmy, że jest to konieczność. Żona to nawet specjalnie tego nie lubiła, czasami sam załatwiałem wszystkie sprawy z kartką w ręku. A teraz, przyznaję, te poranne zakupy były jedną z moich niewielu rozrywek. Co robiłbym wtedy przez cały dzień? Do kogo miałbym się odezwać? 

Przyznam jednak, że zrobiło mi się przykro. Nie sądziłem bowiem, że inni ludzie mogą mnie mieć za dziwaka tylko dlatego, że codziennie chodzę do tego samego sklepu. „Może powinienem to zmienić?” – pomyślałem. 

A mogłem w tym czasie siedzieć wygodnie w fotelu...

Następnego dnia, a była to środa, wziąłem więc z półki sklepowej trzy serki.  

– Panie Wojtku! A co to za rozpusta?! – wykrzyknęła pani Ewa niby żartobliwie, ale zauważyłem malujący się na jej twarzy niepokój. 

– Ach, tak sobie pomyślałem, że… przecież mam w domu lodówkę! – powiedziałem, usiłując wszystko obrócić w żart. 

– Słyszał pan! – wyraźnie zrobiło jej się smutno. – Proszę nie brać sobie tego do serca, co powiedziała tamta osoba. Ja naprawdę lubię, kiedy pan do nas przychodzi – zapewniła mnie. 

Zawahałem się, ale po sekundzie odstawiłem dwa serki na miejsce. 

– Tak jest znacznie lepiej! – uśmiechnęła się pani Ewa. – Do zobaczenia jutro!  

Skłoniłem się jej uprzejmie i z lekkim sercem poszedłem do domu. 

Rano w czwartek obudziłem się w wyśmienitym humorze, chociaż za oknem była plucha. Padał deszcz ze śniegiem. O takiej pogodzie moja żona mawiała, że psa by z domu nie wygoniła. „A ja sobie pójdę na spacerek i to całkiem dobrowolnie!” – pomyślałem rozbawiony. 

Humor mnie nie opuszczał, kiedy wyszedłem na ulicę pod swoim wielkim parasolem. Mam metr osiemdziesiąt wzrostu i zawsze podczas deszczu spod tych wszystkich zabawnie małych parasoli wystawały mi nogi. Moje spodnie były mokre od kolan w dół, aż pewnego razu żona podarowała mi na urodziny ogromny angielski parasol. Nazywała go żartobliwie rodzinnym, chociaż mieściłem się pod nim sam, za to cały, z nogami. 

Długimi krokami przemierzałem kałuże. Kiedy doszedłem do skrzyżowania, akurat zapaliło się czerwone światło. Stanąłem więc karnie przy krawężniku, myśląc sobie, kiedy to nasze gminne władze zrobią wreszcie porządek ze studzienką kanalizacyjną tuż obok przejścia. Zatykała się przy lada deszczu i natychmiast na jezdni powstawała kałuża, w którą piesi, chcąc nie chcąc, musieli wdepnąć. Nieraz widziałem, jak idąc na palcach czy dziwnie podskakując, usiłowali ją ominąć. Obok mnie przystanęła jeszcze jedna osoba, kobieta, ale przyznaję, że nie przyjrzałem jej się dokładnie. Spojrzałem na sygnalizator, który nadal świecił się na czerwono, gdy… 

Ten samochód jechał zdecydowanie za szybko, wszedł w zakręt i zbliżał się z rykiem silnika. W ułamku sekundy zarejestrowałem, że za chwilę zrówna się z nami, a przy tej prędkości ochlapie nas wodą z błotem od stóp do głów. I mnie, i tę nieszczęsną kobietę. Nie zastanawiałem się długo, tylko skuliłem się w sobie i wysunąłem przed siebie swój ogromny parasol niczym tarczę. Za chwilę poczułem uderzenie fali wody, która wyskoczyła z kałuży, odbiła się od mojego parasola i spadła na chodnik. 

Było po wszystkim. Spojrzałem po sobie, miałem tylko lekko mokre buty. Kobieta stojąca obok mnie była w szoku, ale również nie ucierpiała. 
Po kilku sekundach odzyskała mowę. 

– Takim powinni odbierać prawo jazdy! A panu bardzo dziękuję – powiedziała. 

I wtedy, po lekkiej chrypie, rozpoznałem w niej tę samą osobę, która narzekała w sklepie pani Ewy, że przychodzę codziennie po jeden serek. „Nie mnie powinna pani dziękować, ale uprzejmej sprzedawczyni” – pomyślałem rozbawiony. „Gdyby nie ona, to siedziałbym teraz sobie spokojnie w fotelu, a pani by ociekała błotem!”.