Na głowie widzę szaleństwo?

Myślę, że nie tylko na głowie. Lubię rozwiązania niekonwencjonalne. Nagle wszystko przewrócić do góry nogami. Jednym pociągnięciem. Ale gdy przychodzi moment, że trzeba liczyć kasę, to już nie ma żartów. Gdy poszłam do liceum plastycznego, koleżanki śmiały się ze mnie, że jestem uporządkowana i po wszystkich sprzątam. Wtedy pomyślałam, że muszę coś z tym zrobić. Wolałam więc np. nie odrabiać lekcji z matematyki, niż przyznać się, że mam niezwykłą łatwość w rozumieniu tego przedmiotu. Przez pięć lat próbowałam wyrzucić z siebie urzędnika. Myślę, że teraz godzę te dwie cechy.

Pamięta Pani swój pierwszy dzień w Trójce?

To był maj. Dzień wcześniej obroniłam pracę magisterską. Przyszłam do radia wystrojona w falbaniastą spódnicę, ciężkie kozaczki z Hofflandu. Na korytarzu spotkałam Jonasza Koftę, a potem Jacka Janczarskiego, więc omal nie zemdlałam. Pomyślałam: Co ja tu mogę robić? Chyba zamiatać. Poszłam jednak na zebranie redakcji reportażu, na którym przerażona siedziałam w kącie, a gdy tylko wychodziłam na korytarz, spotykałam albo Koftę, albo niedawno zmarłego Maćka Zembatego. Potem zamówiono u mnie sondę uliczną o czytelnictwie. Poszłam więc do Lasku Bielańskiego i wielce stremowana usiadłam na ławce. Głowa pękała mi od pytań: „Podejść? Nie podejść?”, tak bardzo byłam stremowana. To były męki, ale udało się. I tak oto zostałam w Trójce, choć niedługo, bo przyszedł stan wojenny i po raz pierwszy mnie stąd wywalono. Zaczęłam więc malować ikony. Jedną nawet do dziś mam w domu, ale większość  sprzedałam poprzez Desę na Zapiecku. A po ośmiu latach znów tu wróciłam i wtedy rozmawiałam już z „gwiazdami”. Historia, która świetnie ilustruje moje prymusowskie zacięcie, zdarzyła się w 1996 roku. Do Polski przyjechał Edoardo Ponti, syn Sophii Loren i Carla Pontiego. Miałam z nim przeprowadzić wywiad na antenie. Przejęłam się tym, więc postanowiłam mocno się przygotować. Oprócz rozmowy antenowej, do której zamówiono tłumacza, chciałam gościa godnie przywitać w jego ojczystym języku. Znalazłam wycinki prasowe na jego temat m.in. w „Kobiecie i Życiu”, z czasów gdy przyszedł na świat. Napisałam dowcipny, w swoim mniemaniu, tekst powitalny, za własne pieniądze przetłumaczyłam go na włoski w Instytucie Kultury Włoskiej. Zamówiłam też, na kasecie, wersję dźwiękową swojego wystąpienia. Cały miesiąc chodziłam po korytarzach Trójki i kułam wszystko zgodnie z oryginałem. Przyszedł wreszcie ten wieczór, audycja na żywo, limuzyny przy Myśliwieckiej 3/5/7, Ponti i ja. Cała szczęśliwa podaję mu rękę i zaczynam... Ale... widzę, że Edoardo ma coraz dziwniejszą minę... „Chyba nie zrobili mi kawału i nie podmienili mi tekstu” – myślę przerażona, ale brnę dalej, wiem, gdzie kropka, gdzie pokazać wycinek z gazety, zawiesić głos, i wtedy podchodzi do mnie inny gość honorowy Zbigniew Preisner i cicho mówi: „Pani Magdo, ale Edoardo słabo zna włoski...”. Niestety, ta historia nie wyleczyła mnie z ambicji prymusowskich, ale w Trójce właśnie tak jest. Jak mawia Piotrek Baron: „Myśliwiecka 3/5/7 – całe życie z wariatami”.

Odeszła Pani stąd, wróciła, była dyrektorem, wyleciała, pełniła obowiązki. Czy ta szarpanina Pani nie zbrzydła?

Z Trójką jestem związana od 33 lat i kocham to radio niemal tak mocno jak moją córkę. Z natury jestem entuzjastką, lubię prowokować samą siebie, a moje działania opierają się często na wymyśleniu czegoś na wyrost. Mówię nagle np.: „Na tych płytach podpisze się premier Japonii, albo na nasze urodziny przyjedzie Robert De Niro”, a potem myślę: „Jezu, jak to zrobić, on naprawdę musi przyjechać!”. I wtedy, ponieważ jestem osobą słowną, staję na głowie, żeby tak było. I nie odpuszczam. Gdy po raz pierwszy na początku 2009 roku powołano mnie na stanowisko dyrektora, niektórzy byli sceptycznie do tego nastawieni. Wprawdzie wszyscy mnie znali z charakteru i działalności antenowej, ale nie wierzyli, że poradzę sobie np. z finansami. Nikt wtedy nie wiedział, bo się tym nie chwaliłam, że studiowałam matematykę i cyferki nie są mi straszne. Gdy wyrzucono mnie pod koniec 2009 roku, najbardziej wstrząsającym wydarzeniem dla mnie było solidarne wsparcie całego zespołu. Pomyślałam nawet, że warto być odwołanym, by móc zobaczyć, jak zachowają się ludzie. To było budujące.

A jak wyrzucają z Trójki?

Zobacz także:

Nic szczególnego. Zaproszono mnie na rozmowę, ale byłam tego dnia chora i gdy zadzwoniono do mnie ok. 18, właśnie chwilowo leżałam pod kroplówką. Następnego dnia miał przyjść tu nowy dyrektor, więc odwołano mnie przez telefon. Wszyscy wiedzieliśmy, bo tak jest już od kilku lat, że gdy tylko przyjdą nowe władze, sytuacja może się natychmiast zmienić, a powód do wyrzucenia zawsze się znajdzie. W moim przypadku był oryginalny: za dobrze znam zespół, więc nie będę w stanie zwalniać ludzi. Taki powód podano oficjalnie. No, ale jak sama pani widzi, znów tu jestem.

Co więc właściwie Pani robi w tej Trójce teraz?

 

Codziennie dobre radio, a poza tym mnóstwo rzeczy, które służą Trójce na zewnątrz. Trzymamy rękę na pulsie jeśli chodzi o wydarzenia kulturalne, którymi żyje Polska. Ostatnio mieliśmy na wyłączność wywiad z Llosą czy z Antonio Banderasem, to właśnie u nas występuje Tori Amos, ilekroć odwiedzi Polskę. W kwietniu zorganizowaliśmy akcję „Radia Razem”, nasz coroczny urodzinowy koncert, ale jednocześnie zupełnie nową inicjatywę. Takie porozumienie ponad wszystkimi radiowymi podziałami, po którym Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN-u, guru środowiska mediów elektronicznych, spytał: „Zdajesz sobie sprawę z tego, że musi być kontynuacja?”. I ona jest! Na wydanej przez nas płycie „Solidarni z Japonią” znalazły się obok siebie nie tylko logotypy różnych ważnych polskich rozgłośni radiowych, ale też najważniejszych stacji telewizyjnych. To dowód na to, że ludzie mają potrzebę bycia razem. Nawet wtedy, gdy rywalizują ze sobą. Marzę o cywilizowanych stosunkach międzyludzkich. Jeśli się tego nie da wymusić na politykach, zróbmy to choć w naszej branży.

Życia poza Trójką ma Pani niewiele. Nie za mało?

Życie w Trójce jest tak atrakcyjne, że nie zamieniłabym go na żadne inne. Robię to, co kocham. Niczego nie muszę.