Safo, co chcesz uczynić?” „Chcę morze zarzucić na głowę, by nikt nie dojrzał łez moich...” – przypominam sobie wiersz Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej „Róże dla Safony”, wspinając się na skały Kavos tis Kiras (Przylądka Damy) na Lefkadzie, jednej z wysp archipelagu ciągnącego się u zachodnich wybrzeży Grecji. Przylądek to potężne, 75-metrowe urwisko, klif wciskający się głęboko na południe w wody Morza Jońskiego. Tu, gdzie skały giną pod wodą, kryjąc wejście do Królestwa Węży, w czasach starożytnych wznoszono modlitwy do Apollina, w jego świątyni słynnej na cały antyczny świat. W tym samym miejscu strącano do morza zbrodniarzy skazanych na śmierć. Stąd – jak mówi legenda – rzuciła się do morza grecka poetka Safona. Chociaż umiała jak nikt inny pisać o miłości, sama z miłością nie potrafiła sobie poradzić. Dziś jej przylądek to ulubione miejsce zakochanych.

Magiczne plaże

Lefkada nie zawsze była wyspą. Gdy w VII w. p.n.e. dotarli tu Koryntianie, przekopali kanał, oddzielając półwysep od Grecji kontynentalnej. Teraz w pewnym sensie wyspa wróciła do lą-du, jest z nim połączona groblą i 30-metrowym mostem, który Grecy zbudowali w 1985 roku. Bez kłopotu można więc dojechać tu samochodem. A mimo to na Lefkadę nie dotarła masowa turystyka. Życie toczy się leniwie, po grecku, nie ma tutaj typowych turystycznych kurortów. Wioski wyglądają jak przed wiekami, w kamiennych piecach piecze się chleb, na rusztach skwierczą ryby dopiero co wyjęte z sieci. Mężczyźni dumają nad szklaneczką ouzo albo grają w tryktraka. Zapraszają uśmiechem, żebym się przysiadła, częstują aromatyczną, mocną kawą. Nikt się nie śpieszy, nawet kozy skubią trawę od niechcenia.

Kozy na Lefkadzie były od zawsze, w niektóre zakątki dotarły wcześniej niż ludzie. Na przykład do Porto Katsiki, czyli Portu Kóz. To piękna plaża w południowo-zachodniej części wyspy. Otoczona łańcuchem potężnych wapiennych klifów, długo była niedostępna dla ludzi, po stromych skałach mogły się na nią dostać tylko zwierzęta. Dziś to wizytówka Lefkady, przez wielu uznawana za najpiękniejszą plażę w Helladzie, może nawet w całej Europie. Czy rzeczywiście najpiękniejsza? Z pewnością niezwykle fotogeniczna, światło odgrywa tu cały spektakl.

Do Porto Katsiki docieram wcześnie rano. Jest jeszcze pusto i cicho. Drobny żwir pod stopami wydaje się chłodny, klify rzucają głęboki cień. Tylko turkusowa woda skrzy się w słońcu, puszczając do mnie dziesiątki zajączków. Im bliżej południa, tym więcej barw. Skały – dotąd szare i zimne – nabierają odcieni ciepłej bieli, złota i czerwieni. Woda niepostrzeżenie staje się coraz bardziej lazurowa i modra. Zaczyna się przypływ, podnoszą się fale, pojawiają charakterystyczne niewielkie żagle. Coraz więcej windsurferów tańczy z wiatrem.

Podobno w zatokach Lefkady wiatr sprzyja im jak nigdzie indziej – tak w każdym razie mówią znawcy tematu i cieszą się, że wciąż dociera tu stosunkowo mało fanów tego sportu. Mimo to z każdą minutą ruch na prowadzącej do Porto Katsiki górzystej i krętej drodze staje się coraz większy, a plaża się zaludnia. Postanawiam więc uciec w morze i wybrać się na wycieczkę statkiem. Może na Skorpios – prywatną wyspę rodziny Arystotelesa Onassisa, od niedawna udostępnioną turystom? Albo lepiej na malutką Itakę – ojczyznę Odyseusza.

Następnego dnia odkrywam dwie inne plaże. Pierwsza to Egremni. Jest blisko Porto Katsiki i równie piękna, ale jakby opuszczona. Może dlatego, że prowadzi na nią strome zejście po klifach i pokonać trzeba ponad 300 stopni schodów. Drugie odkrycie to plaża Agios Ioannis – złocisty piasek ciągnie się po horyzont, na którym majaczą sylwetki wiatraków. Skrzydła mają nieruchome, choć wiatr porusza morzem.

Zobacz także:

Zapach lasu i wina

Jak każda szanująca się wyspa grecka, Lefkada ma swoją stolicę: Lefkas Town, portowe miasto ze średniowieczną fortecą Santa Mavra i rynkiem, na którym rozłożyły się kafeterie. Z kotami wylegującymi się na bruku w plamach słońca. Ale Lefkada to nie tylko porty i plaże. Także góry, zbocza poprzecinane kanionami, gęsty, wilgotny las. Pachnący olejkiem piniowym, korą dębu i egzotycznymi kwiatami, których nie rozpoznaję. Z rozkoszą zanurzam się w nim i ruszam na wyprawę w głąb wyspy, w stronę winnic na południowych stokach. Rosną tam szczepy, które dają najdelikatniejsze, najbardziej aromatyczne z greckich wytrawnych win. Zabiorę ze sobą do Polski jedną butelkę. Niech mi towarzyszy, gdy myślami będę wracać tam, gdzie dojrzewało to wino i rodziły się wiersze Safony.