GALA: Prywatnie lubisz hotele?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Raczej nie. Wolę pensjonaty albo bungalowy, gdzieś w egzotycznych krajach. Z przyjemnością wspominam też hostele studenckie w całej Europie. Nie ciągnie mnie do ekskluzywnych miejsc, bo czuję w nich jakiś chłód, sterylność, nieprawdę w zachowaniach ludzkich. Zdecydowanie wolę stare uliczki z kocimi łbami, zagubione kafejki w małych miasteczkach. Uwielbiam włóczyć się po takich miejscach.

GALA: Lubisz samotne podróże?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Nie zdobyłam się jeszcze na odwagę i nie pojechałam sama w długą, samotną podróż. Bo moim zdaniem takie bycie sam na sam ze sobą, spotkanie się ze swoimi słabościami, myślami, czasami nawet nudą – to wszystko wymaga pewnej odwagi. Potrafię wyruszyć z kimś w podróż i poprosić: „Słuchaj, dzisiaj zadania w podgrupach. Ty sobie, ja sobie” (śmiech). Czasem potrzebuję oddechu, przestrzeni dla siebie.

GALA: Wiele robimy w życiu, by zakrzyczeć siebie, prawda?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Tak. Pamiętam, że w szkole, na czwartym roku miałam trudny moment. Zastanawiałam się, co właściwie chcę robić w życiu. Jakie aktorstwo mnie interesuje i w ogóle co dalej? Bardzo pomagało mi wówczas wyciszenie. Zaczęłam sprawdzać, jakie są moje najgłębsze potrzeby. I wtedy... odkryłam spacer.

GALA: Zostałaś takim „miejskim włóczęgą”?

Zobacz także:

LAURA SAMOJŁOWICZ: Cały kawał drogi z mojego domu do szkoły teatralnej – dobrych paręnaście kilometrów – chodziłam na piechotę. Czasami zatrzymywałam się w jakimś parku, przysiadywałam sobie na murkach. Musiałam znaleźć czas, żeby poobserwować świat, pomyśleć. Wieczorem przemierzałam tę trasę z powrotem. Przyznam, że nadal tak mam, że łapię wewnętrzny spokój, dopiero gdy chodzę. Nie jeżdżę metrem ani środkami komunikacji miejskiej.

GALA: Wiesz, że była szkoła filozofów w antyku, którzy rozmyślali, chodząc? To perypatetycy.

LAURA SAMOJŁOWICZ: Ja też czuję, że dopiero na spacerze dociera do mnie, co tak naprawdę myślę. Każdą odpowiedź noszę w sobie.

GALA: Wracając do hoteli. To miejsce, w którym ludzie są wyzwoleni ze swoich codziennych ról. Jak w filmie „Między słowami”. Spotkała Cię kiedyś równie ekscytująca przygoda?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Aż taka nie! Ale parę lat temu, po zdanych egzaminach do szkoły teatralnej pojechałam na Teneryfę. Siedzę w hotelu, czekam na odbiór klucza i słyszę swoje nazwisko, więc idę, a tu obok mnie wyrasta mężczyzna, patrzy na mnie i pyta: „Pani Samojłowicz?”. Okazało się, że ów mężczyzna nazywa się Jacek Samojłowicz i jest polskim producentem. Od tej pory, gdy się gdzieś mijamy, przypomina się nam to spotkanie na końcu świata. Poza tym ustaliliśmy, że kiedyś pogrzebiemy w naszym drzewie genealogicznym, bo przecież musimy być spokrewnieni.

GALA: Masz kresowe nazwisko, ale urodziłas sie w Hamburgu.

LAURA SAMOJŁOWICZ: Rodzice wyjechali tam szukać szczęścia w latach 80. Wiele osób z ich pokolenia tam zostało. Tata po ’89 roku postanowił wrócić do Polski.

GALA: Tęsknisz za Niemcami?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Tak. Staram się tam wracać jak najczęściej. To jest kraj mojego dzieciństwa. Jakaś część mnie tam została. Do tej pory mam tak, że gdy słyszę niemiecki gdzieś na ulicy, to natychmiast chcę zagadać, pomóc, oprowadzić.

GALA: Lubisz niemiecki porządek? Czy raczej jestes chaotyczna? Ordnung must sein?!

LAURA SAMOJŁOWICZ: Nieeee!!! To nie ja!

GALA: Potem mieszkałaś na Mazurach. Jak wspominasz ten czas?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Kocham Mazury, uwielbiam siedzieć na pomoście i machać nogami. Dla mnie dom jest tam, gdzie moi bliscy. Mieszkam teraz w Warszawie, ale warszawianką się jeszcze nie czuję. Niemką też nie. Najbardziej czuję się córką moich rodziców (śmiech). Dziękuję im, że tak lubią podróżować.

GALA: Szybko zostałas zauważona. Czemu to zawdzięczasz?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Genom! (śmiech). A tak na poważnie, szkoła teatralna nauczyła mnie pokory. Wiem, jak bardzo daleka droga jeszcze przede mną. Zbigniew Zapasiewicz, Andrzej Łapicki, Teresa Budzisz-Krzyżanowska – to byli moi profesorowie. Jak się na nich patrzy, to człowiek nie może być tak bezczelnym i myśleć o sobie w kategoriach sukcesu. Oczywiście cieszę się, że nie wariuję przy telefonie, że mam pracę, ale to za mało, żeby nazwać to sukcesem. Nie jest moją aspiracją grać całe życie w serialach.

GALA: Uprawiasz takie typowe dla młodych aktorek kokietowanie, ze serial jest „be”.

LAURA SAMOJŁOWICZ: Bez przesady. Seriale dają mi warsztat, tzw. telewizyjny, bo to wymaga innego grania niż teatralne. Ale ja muszę mieć też poczucie, że wychodzę wieczorem przed 19 na scenę i gram. Mam w sobie zbyt dużo adrenaliny, energii, którą muszę gdzieś wyrzucić. Nie dostałam jeszcze angażu w teatrze, ale mam nadzieję, że to się zmieni (śmiech). Właśnie robimy offowy projekt z ludźmi z mojego roku i z młodą reżyserką. Nie chcemy stracić kontaktu ze sceną, więc sami znaleźliśmy tekst, szukamy sponsorów i zaraz po rozmowie z tobą pędzę na próbę tej sztuki. Zdaję sobie sprawę, że życie daje mi szansę. Ale ja raczej widzę siebie w zadymionej piwnicy, w której śpiewam, mruczę, gram i przychodzą ci, którzy chcą, którzy wykonali pewien trud, a nie tylko wcisnęli guzik pilota, siedząc na kanapie przed telewizorem.

GALA: Nie chcesz być pieszczoszką „szołbizu”? To takie przyjemne...

 

LAURA SAMOJŁOWICZ: Czego? Szołbizu!? Pliz noł!!! (śmiech!) Ostatnio idąc ulicą, zobaczyłam moje oko wielkości mnie całej i pomyślałam sobie: „Boże, to naprawdę ja?! Mogę policzyć swoje rzęsy”. Tak wielki był plakat reklamujący „Hotel 52”. To nie jest przyjemne, to jest przerażające. Może jestem za młoda, żeby chcieć od życia tylko tego, by mnie podziwiano za urodę? Ja chcę się doskonalić, stawać przed trudnymi wyzwaniami. A jeśli chodzi o to, dlaczego zgłosiłam się do „Jak oni śpiewają”, to największą wygraną było dla mnie to, że mogłam wystąpić na benefisie Jana Nowickiego i zaśpiewać piosenkę Osieckiej „Oczy tej małej”. Piosenka aktorska to jest rodzaj przekazu na scenie, który sporo aktora kosztuje.

GALA: Co znajdujesz w Agnieszce Osieckiej?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Oczywiście można powiedzieć: Co ty, mała, wiesz o cierpieniu, odrzuceniu, o niemocy? Ale dla mnie jej piosenki opisują to, co przeżywam. Najważniejszą piosenką, takim moim hymnem życiowym jest „A wariatka tańczy”. To opowieść o autodestrukcji, ale też życiu na full.

GALA: Kto był Twoim guru w szkole teatralnej?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Zbigniew Zapasiewicz. Chłonęłam to, co mówił, jak gąbka. On mnie bardzo otworzył. Wiele mu zawdzięczam. Widziałam w jego oczach, że we mnie wierzy. Nie byłam tylko dziewuszką do recytowania wierszy. Najpierw starałam się dla niego, a potem już sama dla siebie. Podobał mi się jego przekaz, jego postawa. To był wspaniały człowiek.

GALA: Dlaczego zostaje sięe aktorem?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Jest w człowieku potrzeba spotkania się z czymś innym niż zwykłe życie. Ja uprawiam aktorstwo, żeby poczuć, że mocniej żyję. Poszłam na wydział aktorski z czystej przyjemności. Kiedy recytowałam wiersze, to czułam w dole brzucha przyjemność. Oklaski już nie były ważne. To jest odczuwalne bardzo fizycznie. Jak namiętność. Mogłabym to porównać do zakochania.

GALA: Do szkoły teatralnej dostałas sie za pierwszym razem? Nie chodziłas do żadnego kółka teatralnego?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Dostałam się do tej szkoły zupełnie z biegu. Nie wiedziałam, co to fuksówka, i że na zajęcia z tańca nie chodzi się w butach do piłki nożnej. Kiedy zobaczyłam wywieszone na ścianie nazwiska kandydatów, zrobiło mi się słabo. Te 600 osób zdaje do szkoły!? Zapytałam pani w sekretariacie, ile osób przyjmują. Sto? Na co ona: „Przyjmujemy tylko 20 osób”. Pomyślałam: „Idę stąd”. Koleżanka chwyciła mnie za rękę: „Laura, skoro już tu przyszłaś, to chociaż złóż dokumenty. Co ci szkodzi”. Pisałam CV, obok siedziały piękne, pewne siebie dziewczyny. Lista ich fascynacji teatralnych, zajęć oraz odbytych kursów była długa. A u mnie tylko: urodziłam się, skończyłam szkołę i śpiewałam kolędy na akademii. I na tym koniec. Do tego w trakcie egzaminu zapomniałam tekstu wiersza. Ale wtrącałam swoje własne słowa i komisja nawet słuchała. Tylko od czasu do czasu ktoś się zaśmiał. Dostałam się. Opinia profesorów była prosta: „Bezpretensjonalna. Szczera”.

GALA: Uroda moze przeszkadzac? Kobiety Ci zazdroszcza, a mężczyźni nie traktują poważnie?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Mnie nie traktować poważnie?! (śmiech). Niech uważają!

GALA: Boisz sie czasami, że nie masz talentu?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Dopadają mnie takie myśli. Ale czuję się wolnym człowiekiem, który może rzucić ten zawód. Mam doskonałą świadomość tego, że to się kiedyś skończy. Że kiedyś będę w wieku, w którym nie będzie ról dla mnie. Nie jestem przywiązana do aktorstwa. Wiem, jak bardzo to wszystko jest ulotne i kruche. Więc mam dystans. Bo co innego mi pozostaje? Mam swój plan B.

GALA: Jestes sama czy masz chłopaka?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Następne pytanie poproszę.

GALA: Miłość jest ryzykiem?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Tak. Kochasz, otwierasz się i nigdy nie wiesz, co druga osoba z tym zrobi. Nie znamy scenariuszy, jakie życie dla nas napisało. Nie mam wpływu na pewne rzeczy. Ta druga osoba też. Miłość jest bardzo ulotna. Powazne słowa jak na 25-latke. Byłam z kimś cztery lata. A teraz mam wrażenie, jakby ten ktoś nie istniał. To takie dziwne. I takie smutne zarazem. Wolałabym mieć złość, a tu po prostu jest obojętność. Może byłam zbyt młoda na to uczucie? Może... Tak różne uczucia nazywamy miłością, choć nią nie są...

GALA: Były plotki, ze pokłóciłas sie na planie serialu „Hotel 52” z Magda Cielecka. Pisano, że jesteś trudna, kapryśna. To prawda?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Nie było żadnej afery. Lubimy się z Magdą. Szanuję ją bardzo. Piszą, że jestem rozkapryszona, ale ja mam po prostu swoje zdanie. Jestem punktualna, ciężko pracuję, nie wiem, skąd to się wzięło. Może dlatego, że umiem odmawiać? Bo jestem szczera?

GALA: Za co siebie nie lubisz?

LAURA SAMOJŁOWICZ: Za to, że za dużo od siebie wymagam. Że mam przymus bycia szczęśliwą. Teraz uczę się dawać sobie samej prawo do tego, żeby być czasem smutną. Smutek też jest OK!