Ja, Marta i Daria byłyśmy na etapie zmęczenia miłością, a raczej jej poszukiwaniem. Miałyśmy już dość nieodpowiednich facetów, którzy niepotrzebnie zawracali nam głowy. Chwilowo wszystkie trzy zrobiłyśmy sobie przerwę od mężczyzn. Tylko Ela, jako jedyna z naszej paczki, miała ukochanego, z którym była szczęśliwa. Tak bardzo, że nas zamęczała swoim złotymi myślami i radami.

„Żeby znaleźć swoją drugą połówkę, trzeba się otworzyć! Może już spotykałyście pana właściwego, tylko go przeoczyłyście? Bo nie zwracacie uwagi na wysyłane wam sygnały. Macie za wysokie wymagania i oczekiwania! Miłości trzeba szukać, sama się nie znajdzie!”

I tym podobne, i tak dalej… Miała dobre chęci, ale to było wkurzające. Na dokładkę próbowała nas swatać, bez pytania i na siłę. Umawiała nas na randki w ciemno ze swoimi kolegami albo wyciągała na imprezy zapoznawcze dla singli. Raz nawet posunęła się do tego, że założyła w moim imieniu konto na portalu randkowym, umieszczając tam moje zdjęcie! Zrobiłam jej wtedy potworną awanturę. Przeprosiła, ale i tak nie dotarło do niej, że powinna odpuścić z szukaniem nam facetów.

Dlatego trochę nas zdziwiło, że to właśnie ona nalegała, żebyśmy zrobiły sobie „babskie andrzejki”. Ale pomysł sam w sobie był świetny.

Znowu wpakowała nas na minę!

Wieczór zaczął się fajnie: gadałyśmy, sączyłyśmy półsłodkie, czerwone wino i grzałyśmy stopy przy kominku. Potem lałyśmy wosk przez klucz i zrobiłyśmy wyścig butów do drzwi. Na koniec Ela wręczyła każdej z nas prezent opakowany w kolorowe pudełeczko. W środku były chińskie ciasteczka z wróżbą.  

– To chyba nie jest typowo andrzejkowy sposób wróżenia! – roześmiała się Daria.

– W andrzejki wszystkie rodzaje przepowiadania przyszłości są dozwolone – wyjaśniła Ela, uśmiechając się tajemniczo.

Zobacz także:

– A więc niech żyje wielokulturowość! – Wzniosłam toast i zabrałyśmy się za pałaszowanie podarowanych ciastek i wyjmowanie ukrytych w środku karteczek.

Po kolei odczytywałyśmy, co zapisał nam los ręką Elki.

– „Już niedługo dostaniesz wymarzony dodatek do pizzy: słodki i do schrupania” – pochwaliła się Daria.

– „Nie było ci po drodze na kurs tańca, więc kurs przyjdzie do ciebie” – przeczytała Marta, która od dawna chciała nauczyć się tańczyć, ale brakowało jej motywacji, żeby zapisać się na zajęcia.

Czyżby Elka zafundowała jej prywatne lekcje w domu? Nie, no chyba raczej nie… Ciekawe, co powie moja wróżba?

– „Trzeba oszlifować diament, żeby zobaczyć jego piękno. Daj mu szansę, a stanie się brylantem, chociaż cię nie przerasta”.

Zapadło milczenie. Wszystkie trzy gapiłyśmy się na Elę, starając się odgadnąć sens ułożonych przez nią zagadek. O ile jakiś istniał. Zanim któraś z nas zdążyła się odezwać, ciszę przerwał dzwonek do drzwi. O tej porze? Było już po dziesiątej. Może któryś z sąsiadów czegoś chciał?
 Ela wstała i poszła do przedpokoju.

Wróciła… z czterema facetami! Pierwszym z nich był jej chłopak Artur. Drugim wysoki brunet, trzymający cztery pudełka pizzy. Trzecim gość o smukłej, gibkiej sylwetce sugerującej, że uprawia jakiś sport. A czwarty był jak z innej bajki – niski i nieciekawy.

– Niespodzianka! – wrzasnęła radośnie Ela. – Naprawdę myślałyście, że pozwolę wam zmarnować andrzejkowy wieczór? Głupie! Dopiero teraz zaczynamy prawdziwą imprezę! Daniel – wskazała na „sportowca” – jest instruktorem tańców latynoamerykańskich i obiecał, że pokaże nam kroki do samby. Poznajcie się, to koledzy Artura: Daniel, Marek i Michał – Elka trajkotała jak nadpobudliwa papuga.

Znowu wpakowała nas na minę! Tym razem wielką, bo poczwórną, grupową randkę niespodziankę! Nie wiedziałam: śmiać się czy płakać? A może udusić niereformowalną przyjaciółkę? Takich rzeczy się nie robi… Gdybym wiedziała, że przyjdą nieznajomi kolesie, inaczej bym się ubrała, zrobiłabym makijaż… Chociaż nie. Gdybym wiedziała, że to będzie cholerny wieczorek zapoznawczy, w ogóle bym nie przyszła!

Czułam ulgę i złośliwą satysfakcję

Popatrzyłam na Darię i Martę, szukając u nich oznak tej samej złości, jaka we mnie buzowała. Liczyłam, że we trzy damy Elce porządnie popalić, tak by raz na zawsze odpuściła to upokarzające swatanie. Ale spotkało mnie rozczarowanie: obie były zachwycone przybyciem panów. Marta już flirtowała z tancerzem, nachylając się tak, by mógł zajrzeć w jej kuszący dekolt, nawijała kosmyk włosów na palec i uroczo się uśmiechała. Szybka bestia. Daria z kolei gapiła się zamglonymi oczami na chłopaka z pizzą.

No tak, wróżby: karty zostały rozdane. Dla mnie ostał się niziołek, ów „nieoszlifowany diament”. Super, po prostu super! Moje rozgoryczenie sięgnęło zenitu. Nie jestem specjalnie wybredna, no ale facet musi być jednak wyższy ode mnie. Elka uważała, że mocno sobie w ten sposób zawężam wybór, bo mierzę metr siedemdziesiąt pięć wzrostu. Trudno. Żonaci też odpadali. Mam podbijać do cudzych facetów, bo wolnych, wysokich i po trzydziestce było jak na lekarstwo? Dziękuję, obejdzie się. Postanowiłam, że nie dam się w to wrobić.

– Idę zapalić przed blok – poinformowałam Elę, nie dodając, że nie zamierzam wrócić. Skoro tak lubi niespodzianki, to będzie miała niespodziankę jak złoto, myślałam mściwie, zakładając buty i płaszcz. Niech sobie sama szlifuje diamenty!

Opuszczając miejsce grupowej schadzki, czułam ulgę i złośliwą satysfakcję. Jednak moje uczucia diametralnie się zmieniły, gdy wyszłam na zewnątrz i trafiłam prosto na ulewę. Musiało się rozpadać nagle. Strumienie deszczu lały mi się na gołą głowę: nie miałam czapki, kaptura ani rzecz jasna parasola. Niech to szlag!

W zasięgu wzroku nie było żadnego przystanku tramwajowego czy autobusowego, żadnego postoju taksówek, a do domu miałam daleko. Mogłabym wrócić do środka, pod dach, i poszukać w internecie numeru radio taxi, ale najpierw musiałabym zadzwonić domofonem i poprosić Elkę, żeby mnie wpuściła. Niedoczekanie! Tylko że padało coraz mocniej. Jakby jakiś psotny aniołek lał z nieba wiadra wody. Nie myśląc wiele, nacisnęłam na domofonie pierwszy od góry guzik.

– Kto tam? – zapytał niski męski głos.

– Proszę mnie wpuścić na klatkę, strasznie pada! Tylko na kilka minut, dopóki nie przestanie tak lać.

Sąsiad Eli odblokował drzwi wejściowe, a ja czym prędzej weszłam do środka. Odgarnęłam z twarzy mokre włosy i zobaczyłam, że drzwi do mieszkania na parterze uchylają się, a w progu staje półnagi facet. Moja pierwsza myśl brzmiała: „łał”, a druga: „jednak dobrze, że nie zrobiłam makijażu, bo miałabym teraz oczy jak panda”.

– To pan mnie wpuścił? Bardzo dziękuję – posłałam mu swój najpiękniejszy uśmiech.

Też się uśmiechnął.

– Tak, ja. Dla znajomych Tomek.

– Ula.

Wyciągnął rękę, więc podeszłam. Kiedy nasze dłonie się zetknęły, przeszły mnie ciarki. Z bliska wydał mi się jeszcze atrakcyjniejszy, bo mogłam porównać nasz wzrost. Był o głowę wyższy. Był też łysy, skąd brało się wrażenie nagości, choć miał nas sobie podkoszulek, spodnie od dresu i… tatuaże.

– Może wejdziesz na herbatę? Jesteś przemoczona, nie zaszkodzi, jak się ogrzejesz i wysuszysz, zanim zdecydujesz, co dalej z tak pięknie rozpoczętym wieczorem zrobić.

Zaczęłam się śmiać, aż mi łzy poleciały

Jego propozycja była dziwna, niestosowna, wręcz podejrzana, zważywszy na to, że nic o sobie nie wiedzieliśmy. Co więcej, gdybym spotkała go w innych okolicznościach – potężnego, łysego, wytatuowanego faceta – pewnie bym była dużo ostrożniejsza, wręcz uprzedzona, ale w domowych pieleszach wydawał się oswojony, niegroźny, przyjazny. Ale przecież do ułomków się nie zaliczam, potrafię się też bronić – czwarty dan w karate zobowiązuję – a on patrzył na mnie w taki sposób, jak dawno nikt nie patrzył. Pomyślałam, że jeżeli mu odmówię, to będę tego żałować.  

– Chętnie wstąpię na herbatę, jeśli to nie kłopot.

Tomek zrobił nam herbatę z rumem i cytryną i namówił mnie, żebym przebrała się w jego dres. Gadało nam się tak dobrze i swobodnie, jakbyśmy znali się od lat. Opowiedziałam mu, jak to się stało, że stałam jak zmokła kura pod klatką. Kiedy usłyszał, jaki numer wycięła mi Elka, wybuchnął głośnym śmiechem.

– Rozumiem aż za dobrze. Nie żebym się przechwalał, ale do mnie lgną niskie, drobne kobieciątka. Jak na złość, bo mam krzywy kręgosłup i unikam schylania się, a przecież nie będę kucał albo stawiał panny na stołku, gdy chcę ją pocałować.

Wyobraziłam to sobie i zaczęłam się tak śmiać, że mi łzy poleciały.

Chyba już wtedy się w sobie zakochaliśmy. Połączeni wspólnym śmiechem i naszą „wybrednością”. Bo co w tym złego, że wybiera się oczami? Potem przecież i tak trzeba ten wybór potwierdzić „w praniu”. Nam się udało. Minął rok, wciąż jesteśmy razem. Za to moje przyjaciółki nadal solo. Elka znowu okazała się fatalną swatką.