Poród wciąż może być koszmarem

Choć coraz częściej słyszymy, że wszystko przebiegało tak, jak trzeba, łamanie praw pacjentek i upokarzanie ich to wciąż smutna codzienność polskich porodówek.  Niedawno wstrząsnęła nami historia Sylwii Biały, finalistki programu „Hell’s Kitchen”, która pod koniec stycznia po raz trzeci została mamą. Okazało się, że piekielna kuchnia to bułka z masłem w porównaniu z piekłem, jakiego doświadczyła w szpitalu. Pomimo bólu, kobieta zdecydowała się opisać swoją historię na Facebooku, by ostrzec inne przyszłe mamy. To, co się tam wydarzyło jest przerażające. W relacji Sylwii czytamy, że była wyzywana i upokarzana przez lekarza, który postanowił zignorować skierowanie na cesarskie cięcie. Niestety, historia Sylwii nie jest odosobniona. „Gazeta Wyborcza” właśnie opisała przypadek kolejnej pacjentki, która musiała urodzić dziecko w upokarzających warunkach.

Skandaliczne warunki na porodówce: „obcy ludzie bez przerwy wchodzili do sali”

Pacjentka zdecydowała się urodzić swoje pierwsze dziecko w szpitalu św. Wojciecha w Gdańsku. Jeszcze będąc w szkole rodzenia kobieta postanowiła przygotować plan porodu. To dokument, który z założenia ma ułatwić przyszłym mamom przygotowania do porodu i zapewnić im maksymalny komfort. Pacjentka zaznaczyła w nim, że chciałaby, aby podczas porodu na sali był tylko lekarz, jej mąż oraz położna. Jednak po przybyciu do szpitala usłyszała, że żaden plan nie będzie potrzebny, bo na sali przestrzegane są standardy, a jej oczekiwania na pewno zostaną uwzględnione.

Okazało się jednak, że to tylko puste słowa.

Pacjentka spędziła na sali porodowej 5 godzin, ostatecznie rodząc dziecko przez cesarskie cięcie. Wbrew zapewnieniom nikt nie wziął jednak pod uwagę oczekiwań kobiety, a warunki, w jakich rodziła były skandaliczne. Do sali porodowej nieustannie wchodzili obcy ludzie, którzy chcieli skorzystać ze znajdującej się w pomieszczeniu drukarki. Pomysł, by ustawić ją akurat w tym miejscu – i wpuszczać do środka osoby niezwiązane z porodem - bije na głowę wszystkie znane nam bareizmy.

- Kilka razy osoby wchodziły do sali, by coś wydrukować. Drukowały i rozmawiały. Z położną na tematy zupełnie niezwiązane z jej pracą. Była dyskusja o sprzedaży lub kupnie samochodu. Były żarty i narzekanie, że jakaś inna drukarka nie działa, jak powinna (…) Mąż, by wejść do sali porodowej musiał mieć specjalny strój. Tamte osoby ani nie zakładały nowego obuwia, ani nowego ubrania, nie myły rąk. Wchodziły, drukowały i wychodziły – wyznaje pacjentka w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Szpital ma prawny obowiązek zagwarantować intymność kobiecie rodzącej

Po wyjściu ze szpitala mąż pacjentki złożył skargę. W odpowiedzi usłyszał, że sytuacja z drukowaniem dokumentów była całkowicie niedopuszczalna i nie powinna mieć miejsca, tak samo jak przypadkowe rozmowy. Szpital nie potrafił jednak wyjaśnić całkowitego braku profesjonalizmu ze strony swojego personelu. Oprócz zdawkowych przeprosin, nagminną praktyką w takich sytuacjach jest przerzucanie części winy na pacjentkę lub rozmydlanie odpowiedzialności szpitala. Nie inaczej było w tym przypadku. Rzeczniczka Szpitala Św. Wojciecha w Gdańsku, Katarzyna Brożek, nie omieszkała poinformować „Gazety Wyborczej”, że pacjentka rzekomo wiedziała o sprzęcie biurowym w pomieszczeniu. Młoda mama jednak temu zaprzecza i podkreśla, że nigdy nie zgodziłaby się na takie warunki. Szpital ma zresztą prawny obowiązek zagwarantować intymność i godność kobiecie rodzącej. Oznacza to, że żadna osoba, która nie jest bezpośrednio związana z porodem, nie powinna wchodzić do sali porodowej. To bardzo smutne, że polskim placówkom wciąż trzeba to przypominać. Pozostaje mieć nadzieję, że inne mamy będą miały więcej szczęścia. Przynajmniej w kwestii wyboru szpitala.