Przybyliśmy do Gniewu.
Pod zamkiem zamiast obiecanych rycerzy uwijają się strażacy, z okrągłego okienka w północno-zachodniej wieży walą kłęby czarnego dymu. Po chwili dym rozpełza się po krużgankach, z wieży błyskają języki ognia.

Rety, pali się! Pod zamczyskiem tłoczy się tłum gapiów. Nagle w jednym z dymiących okien pojawia się jakaś postać i macha rękami. Na szczęście słychać nadjeżdżającą straż pożarną i po chwili po murach gniewskiego zamku spływają kaskady wody. Strażacy wreszcie dostają się na wysięgniku do kobiety w dymiącym oknie. Niewiasta niespiesznie wsiada do platformy, radośnie macha do tłumu i szeroko się uśmiecha. Gawiedź spokojnie robi zdjęcia telefonami.

Od kilku lat, zawsze 21 lipca, gniewski zamek pali się „na niby” – na pamiątkę wielkiego pożaru z 1921 r., który strawił trzy z czterech skrzydeł budynku, oszczędzając część stropów i sklepienia w skrzydle południowym.
Spektakl „Wielki Pożar Zamku” to okazja do zademonstrowania możliwości nowoczesnego sprzętu strażackiego, ale przede wszystkim do przypomnienia historycznych wydarzeń.

Zamek w Gniewie – największa krzyżacka twierdza na lewym brzegu Wisły – pozostaje w cieniu „większego brata”, Malborka, odległego ledwie o 40 km i starszego tylko o osiem lat (oba zaczęto budować pod koniec XIII wieku). Kto odwiedzi Malbork i nie zajrzy do Gniewu, zrobi błąd. Nie ma chyba w Polsce drugiego zamku tak tętniącego życiem.