Kiedy miałem dwadzieścia kilka lat, małżeństwo wydawało mi się obciachem. Kompromisem, utratą wolności. Zostawiałem każdą kolejną dziewczynę, gdy tylko wspomniała o tak zwanej stabilizacji. W wieku trzydziestu kilku może nawet czasem o ślubie myślałem, ale kolejne rozważania mamy, babć i cioć „że już najwyższa pora” skutecznie obrzydzały mi rozwijanie tych myśli. 

Chodziłem wtedy dość długo z Agatą. Dziś wiem, że moglibyśmy być razem szczęśliwi. Świetnie się dogadywaliśmy. Było nam dobrze w łóżku. I naprawdę byliśmy zakochani. Agata miała dwadzieścia dziewięć lat, gdy zapytała, czy w moich planach mieści się rodzina. Prychnąłem odruchowo. I choć potem przepraszałem, że mnie wzięła z zaskoczenia, że powinniśmy porozmawiać – straciłem ją. Trzy lata później wyszła za Irlandczyka i wyjechała z Polski. Od jej mamy dowiedziałem się, że mają trójkę uroczych rudzielców i są bardzo szczęśliwi.

W wieku lat czterdziestu kilku nagle wpadłem w panikę, że zostanę sam na zawsze. Nerwowe ruchy nie sprzyjają osiągnięciu sukcesu. Tym razem to kobiety uciekały gdzie pieprz rośnie, gdy już na pierwszej randce pytałem, czy wyobrażają sobie, że mogłyby zostać moimi żonami.

Siedem miesięcy temu skończyłem pięćdziesiątkę. Mama już nie mówi o wnukach. Wiem, że faceci w moim wieku poślubiają dużo młodsze kobiety i zostają ojcami, ale obiecałem sobie, że nawet gdyby jakaś młódka mnie zechciała, nie zrobię tego. Co dzieciakowi z ojca w wieku dziadka, który może nie dożyć jego matury? Ale o kobiecie, z którą będę mógł dzielić jesień życia, ciągle czasem marzyłem. Dokładnie o tym myślałem na spacerze, na którym poznałem Monikę.

To był przypadek. Ale coś między nami zaiskrzyło

Spędzałem weekend u przyjaciół na wsi. Wstałem bardzo wcześnie i poszedłem na grzyby. Ale pewnie minąłem całe stada dorodnych maślaków i prawdziwków, bo byłem tak pogrążony w myślach, że na nic nie zwracałem uwagi. Na tym wyjeździe oprócz mnie były same pary. W moim wieku, niektórzy nawet starsi. Ich drobne gesty, czułości, spojrzenia, sprawiały, że miałem doła. Po każdym takim wyjeździe czułem się zawsze jeszcze bardziej samotny. I obiecywałem sobie, że następnym razem odmówię.

Doszedłem do rzeki. Podniosłem garść kamieni i zacząłem puszczać kaczki. Z zamyślenia wyrwał mnie… zimny prysznic. Spojrzałem w dół i zobaczyłem mokrą czarną kudłatą bestię. Na dodatek bestia machała ogonem i śmiała się do mnie całym pyskiem. Już chciałem go pogłaskać, gdy zza zakrętu wybiegła kobieta. 

– Pestka! Łobuzie! Coś ty narobiła? Zmoczyłaś pana. Bardzo przepraszam, nie miałam pojęcia, że ktoś tu będzie tak wcześnie. A Pestka, jak zwietrzy wodę, to nie da się jej powstrzymać. Bardzo, bardzo przepraszam – kobieta uśmiechnęła się do mnie, a psu pogroziła palcem.

Zobacz także:

– Nic się nie stało. Spodnie zaraz wyschną. Pestka na pewno nie chciała… – nie zdążyłem skończyć zdania, gdy pies otrząsnął się jeszcze raz.
Nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Nieznajoma próbowała utrzymać powagę, ale też długo nie wytrzymała.

– Mieszka pani w okolicy? – zapytałem.

– Nie, moja rodzina ma tu domek letniskowy. Przyjechałam na weekend. A pan?

Odpowiedziałem, że odwiedzam przyjaciół, którzy mają tu dom. 

– A wiem, to po drodze do mnie. Możemy wracać razem, pokażę panu polankę. To moja tajemnica, ale chyba należy się panu rekompensata. Bo pan chyba po to wyszedł – kobieta pokazała na mój pusty koszyk.

– No niby tak. Ale jak widać, mi się nie poszczęściło.

Zanim doszliśmy do polany, dowiedziałem się, że moja nowa znajoma ma na imię Monika i ma dziesięcioletnią córkę. 

– Pewnie niedługo się obudzi, więc zostawię pana na tej mojej polance. I pójdę dać jej śniadanie.

Doszliśmy do polany. Wśród młodych choinek rzeczywiście rosło mnóstwo grzybów. Podziękowałem i zacząłem zbierać. Monika już odchodziła, gdy wpadłem na świetny pomysł.

– A wie pani, ja to lubię zbierać grzyby. Ale nie wiem, co potem z nimi robić. A że to pani polanka, to może ja podrzucę pani te grzyby? Dziś wieczorem? – zaryzykowałem.

Monika przyjrzała mi się uważnie. 

– No to dobrze, ale tylko pod warunkiem że zostanie pan na kolacji. I pomoże mi je zjeść. Julka nie bierze grzybów do ust!

Monika wyjaśniła mi, jak znaleźć jej domek. Umówiliśmy się na osiemnastą. 

Duszone grzyby pachniały smakowicie, a ja nie mogłem doczekać się, co dalej

Wracałem do domu, pogwizdując wesoło. Zakładałem, że gdyby Monika miała męża czy narzeczonego, to jakoś by tę informację przemyciła w konwersacji. Więc na dziewięćdziesiąt procent jest wolna!

Przez cały dzień nie mogłem się na niczym skupić. Aż Ela, gospodyni domu, zapytała, czy wszystko w porządku. 

– Tak, tak, tylko wiesz, ja nie będę dziś na kolacji – bąknąłem. – No dobra, przyznam ci się. Spotkałem rano nad rzeką kobietę. Ma tu domek. Idę do niej na osiemnastą zanieść grzyby, które pozbierałem. No tak się umówiliśmy… 

– Maciek, daj spokój. Nie tłumacz się. A Monikę trochę znam. I różne plotki o niej. Tu wszystkiego się można dowiedzieć. Bo wiesz, mąż ją zostawił dla dziewczyny poznanej tu na wsi. Wyjechali razem do Ameryki. W ogóle się córką nie interesuje…

Ucałowałem Elkę w oba policzki. 

– Uwielbiam cię! – zawołałem i poszedłem się zastanowić, co na siebie włożę. Wieczorem wycyganiłem od Eli butelkę czerwonego wina. Czekoladki kupiłem wcześniej. 

Dom Moniki znalazłem bez trudu. Ledwie wyszedłem zza zakrętu, usłyszałem wesołe szczekanie Pestki. Drzwi otworzyła dziewczynka.

– Pan Maciek? Jestem Julka, córka Moniki. Mam się panem przez chwilę zaopiekować – dziewczynka zaprowadziła mnie do niedużego saloniku z kominkiem. W całym mieszkaniu pachniało smakowicie duszonymi grzybami. Niezbyt oryginalnie zapytałem Julkę o szkołę. Ale okazało się, że to doskonały temat. Dziewczynka przez dziesięć minut opowiadała mi o swoich ulubionych przedmiotach, koleżankach, pokazywała zdjęcia w komórce.

– Najmocniej przepraszam, ale w ostatniej chwili postanowiłam jeszcze upiec placek ze śliwkami i trochę zabrakło mi czasu – Monika miała na sobie luźną, lnianą i bardzo kobiecą sukienkę. Włosy upięła w kok. Wyglądała bardzo ładnie.

– Nie, to ja przepraszam. Widocznie za wcześnie przyszedłem.

Monika machnęła ręką. Wręczyłem jej wino i poszedłem za nią do kuchni w poszukiwaniu korkociągu. Już po kwadransie przeszliśmy na ty. 

– To czy w takim razie ja mogę mówić wujku Maćku? – wtrąciła się Julka. Monika skarciła ją wzrokiem. 

– No jasne, będę zaszczycony, młoda damo – skłoniłem szarmancko głowę. Dziewczynka zaczęła chichotać.

Po deserze Julka podziękowała, gwizdnęła na psa i poszła do siebie. Zostaliśmy sami. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Zwierzętach, książkach, podróżach. Szło nam tak łatwo, jak byśmy znali się kilka lat. 

– Pewnie się zastanawiasz, gdzie jest tata Julki – rzuciła w końcu Monika.

– Wiesz, to są twoje sprawy…

– Ale mogę ci powiedzieć. To żadna tajemnica. Zostawił nas trzy lata temu. Nie było łatwo. A potem wyjechał za ocean. Julka już nawet o niego nie pyta. Choć wiem, że jak ma urodziny, to czeka, że może w tym roku przyjdzie jakaś paczka albo chociaż kartka… Brakuje jej czasem mężczyzny. Mój tata stara się, jak może, ale ma osiemdziesiątkę na karku. Na rolkach z nią nie poszaleje. No, a teraz powiedz coś o sobie. Jakaś była żona? A może obecna? Dzieci? Ha, może wnuki…

Pogroziłem jej palcem. 

 – No tylko nie wnuki! Nie zapędzaj się.

A potem powiedziałem prawdę. Że jestem zwyczajnym starym kawalerem. I ostatni raz na randce (wyjątkowo nieudanej) byłem trzy miesiące temu. 

– Ale jeszcze nie straciłem nadziei, że gdzieś jest kobieta dla mnie – wyznałem jej. I się wystraszyłem, że przeholowałem.

– Na pewno – odpowiedziała niezobowiązująco Monika.

Gdy odprowadziła mnie do furtki, zapytałem, czy możemy zobaczyć się w Warszawie. Nie odpowiedziała, ale wyjęła mi z ręki telefon i wpisała swój numer. 

„Żebyś miał o czym myśleć...”

Całą drogę powtarzałem sobie: „Stary, nie wolno ci tego spieprzyć”. Zadzwoniłem do niej we wtorek. Zaproponowałem kino i kolację. Film był bardzo zabawny, kolacja smaczna. Przed klatką Moniki grzecznie się pożegnałem i już chciałem odejść, gdy odwróciła się, wspięła na palce i pocałowała mnie. 

– Żebyś miał o czym myśleć – szepnęła zalotnie. Uśmiechnęła się i zniknęła.

Oj, miałem o czym myśleć. W nocy nie mogłem zasnąć. Monika chyba też, bo o trzeciej rano zabrzęczała moja komórka. SMS: „Myślisz?”. Odpowiedziałem: „I to bardzo”. W odpowiedzi przyszedł uśmiech. Obudziła mnie komórka. Monika! Ze zdenerwowania ledwo trafiłem w klawisz.

– Wujek? – usłyszałem. – Tu Julka. Mama wyrywa mi słuchawkę, bo mówi, że tak nie wypada, ale może chciałby wujek pojechać z nami do Kampinosu? Już, powiedziałam to, teraz daj mi porozmawiać, mamuś… Halo. Jest tam wujek? No bo my co weekend jedziemy gdzieś wybiegać Pestkę. Ale mamy samochód się popsuł. Bo to gruchot jest. A pan, znaczy wujek, przecież lubi się z Pestką, więc pomyślałam – Julka trajkotała jak najęta. Trudno mi było jej przerwać.

– Dobrze, dobrze, będę o jedenastej. Dobrze? Ale daj mi mamę. Monika? Ja chętnie się przejadę, tylko czy ty się zgadzasz? Tak? No to będę za niecałą godzinę.

Po poprzednim wieczorze oboje byliśmy trochę zawstydzeni. Na szczęście była z nami Julka. Trajkotała całą drogę. Po spacerze zjedliśmy pierogi w karczmie przy drodze. Nie wiem, czy naprawdę były to najlepsze pierogi w moim życiu, czy po prostu miałem taki doskonały humor. Tym razem na pożegnanie dostałem cmok w policzek, gdy Julka zniknęła na klatce. 

– Zadzwoń – poprosiła Monika.

W tygodniu nie udało nam się spotkać. 

– Ale wiesz, Julka wyjeżdża na weekend na wycieczkę. Będziemy same, tylko ja i Pestka. Masz dla nas jakieś propozycje?

Zabrałem je znowu na spacer po Kampinosie. A po powrocie Monika zostawiła psa w domu i poszliśmy na kolację. Gdy ją odwiozłem przed północą – ręce miałem spocone jak nastolatek. Tak bardzo chciałem, żeby zaprosiła mnie na górę... Chyba wiedziała, i celowo trzymała mnie w niepewności do ostatniej chwili. Trzasnęła drzwiami samochodu, pomachała mi, zrobiła dwa kroki i... się zatrzymała. Otworzyłem szybę. 

– Może wpadniesz na wino? Mam butelkę w lodówce... Najwyżej wrócisz taksówką.

Bardzo się starałem zachować godność. Ale gdybym miał ogon jak Pestka, to w tej chwili machałbym nim dookoła jak dziki. Taksówka nie była potrzebna. Do siebie wróciłem dopiero w niedzielę po obiedzie.

Przez trzy tygodnie spotykaliśmy się w tajemnicy przed Julką. U mnie w mieszkaniu w przerwie na lunch, w czasie lekcji tenisa Julki albo zbiórki harcerskiej. Razem chodziliśmy na sobotnie spacery z psem, potem obiad i każde z nas jechało do siebie. Ale jeśli tylko Julka szła do koleżanki „na nocowankę” – my urządzaliśmy sobie własną. Oczywiście okazało się, że Julka dawno nas rozpracowała.

Dopiero wtedy to wyznałem

– Mamuś, to może niech wujek od razu wejdzie na górę? Zimno dziś, jak tak będzie siedział w aucie i czekał, aż mnie zabierze tata Zosi, to jeszcze kataru dostanie – oznajmiła spokojnie, gdy się żegnaliśmy po kolejnym sobotnim spacerze.

Monika spojrzała na mnie. 

– Pewnie masz rację, córuś. Maciek, wejdziesz na herbatę? – zaproponowała bez mrugnięcia okiem. 

Skinąłem głową.

– No to nas młoda rozpracowała – odezwałem się dopiero, gdy zostaliśmy sami.
Monika pokiwała głową. 

– Ale wiesz, nie musisz rano uciekać. Porozmawiałam z Julką. Zapytałam, co by powiedziała, gdyby „wujek” został na niedzielę u nas. Klasnęła w ręce, powiedziała, że to super, i żebym cię zapytała, czy pójdziesz z nią na łyżwy po obiedzie. Wiesz, ona cię bardzo lubi. Dlatego musisz się poważnie zastanowić, jakie masz plany wobec mnie i niej. Nie mogę pozwolić, żeby się za bardzo do ciebie przywiązała. Ona już raz straciła ojca. Nie mogę pozwolić, żeby to się powtórzyło.

Długo zastanawiałem się, co powiedzieć. A raczej jak powiedzieć, co czuję. Bo ja już sam przed sobą przyznałem się, że jestem w Monice zakochany. I że byłbym najszczęśliwszym człowiekiem, gdyby Julka chciała być moją córką. Ale bałem się, że jak teraz się pospieszę z odpowiedzią, to Monika nie potraktuje jej poważnie. 

– Moniko, wszystko toczy się tak szybko. Ale wiesz, w moim wieku to już trochę nie ma na co czekać. Ja wiem już od kilku tygodni, że cię kocham. Tylko jeszcze nie odważyłem ci się o tym powiedzieć. I szaleję za Julką. Kilka lat temu pogodziłem się z tym, że nie będę ojcem. Ty i Julka jesteście dla mnie darem od losu. Nie żartuję, naprawdę – zamilkłem, bo bałem się, że się rozpłaczę.

– Ja, Julka i Pestka. Nie zapominajmy o Pestce – Monika postanowiła rozładować trochę napięcie.

Udało jej się doskonale, bo na dźwięk swojego imienia dziesięć kilo futrzanej radości wskoczyło na kanapę i zaczęło nas lizać po twarzach.

W niedzielę poszedłem z Julką na lodowisko. Tydzień później spędziłem pierwszą noc z Moniką w jej mieszkaniu, z Julką śpiącą za ścianą. 
Na razie jeszcze mieszkamy osobno, ale już myślimy o wynajęciu większego lokum. A za dwa tygodnie idę z dziewczynami na święto sportu w szkole. Będę startował z Julką w konkurencji „bieg w workach”.