Katarzyna Nosowska o wpisie Kingi Rusin po Oscarach 2020

Wpis Kingi Rusin i jej zdjęcie z Adele na imprezie pooscarowej zorganizowanej przez Beyonce i jej męża Jay-Z rozpowszechniło się z prędkością światła. Widać dziennikarka nie spodziewała się takiego rozgłosu, bo po kilku godzinach usunęła cały wpis. "Z oczywistych względów, nie będę udzielać wywiadów ani polskim ani zagranicznym mediom na temat opublikowanego przeze mnie w poprzednim poście zdjęcia, które obiegło świat. Chowam go na razie do archiwum. To było szaleństwo którego nie przewidziałam."

Temat podchwyciła piosenkarka Katarzyna Nosowska, która niejednokrotnie z typowym dla siebie poczuciem humoru parodiowała wiele sytuacji ze świata show biznesu. Również i tym razem artystka w punkt odniosła się do całej sytuacji i na swoim Instagramie zamieściła swoje zdjęcie ślubne, na którym widzimy...Kingę Rusin.

Katarzyna Nosowska parodiuje wpis Kingi Rusin

Oczywiście zdjęcie jest fotomontażem ale to, co napisała Katarzyna Nosowska jest strzałem w dziesiątkę:

Kochani, nie mam siły odpowiadać dziennikarzom z Peru, Namibii i Kazahstanu, dlatego napiszę tu: Tak, Kinga była z nami podczas ślubu, nie tylko przy altance, ale również wtedy gdy składaliśmy przysięgę, którą składała z nami w trójgłosie:) P.S.  Kinga Rusin - mnie się Twoja relacja bardzo podobała i obawiam się, że gdybym to ja była na tej imprezie - to uczyniłabym z wpisów serial, który nie skończyłby się nigdy!

Wpis Katarzyny Nosowskiej cieszy się ogromną popularnością, a fani piosenkarki, w tym osoby z showbiznesu w komentarzach piszą: "Najlepiej" - napisała modelka Paulina Krupińska, a aktor Artur Chamski dodał: "Kocham Cię! Chciałbym kiedyś być zaproszonym do Ciebie na prywatną imprezę. Nie obiecuję dyskrecji, ale zgadzam się na opcje z kapciami!"

Pojawiły się też głosy krytykujące wpis Nosowskiej: "Niestety nie uwielbiam już takich postów jak ten. Mimo fali zachwytów fanów uważam, że jest dość słaby. To takie trochę "padlinożerstwo".To jak się tam zachowywała K.R. to inna sprawa,tak pewnie po ludzku chciała się pochwalić (może byśmy też tak zrobili ), ale te rozlewające się po internecie (głównie polskim) kpiny z jej osoby to kwintesencja polskości (może inne narody to mają jeszcze nie analizowałem). Wycofała się, schowała, ale może by jej jeszcze do..., może będzie jeszcze śmieszniej, a nam będzie lepiej, że my nie tacy naiwni (głupi?) jak Ona. Trochę popularności więcej nigdy nie zaszkodzi."

Kinga Rusin o całej "aferze"

Kinga Rusin na swoim Instagramie po raz kolejny zabrała głos w tej sprawie: "Siedzę przed komputerem w L.A. i zaśmiewam się z memów powstałych na kanwie mojej relacji. Tak, moje przygody były jak z bajki i są wręcz niewiarygodne. Sama mam ochotę te memy tworzyć. Ale najśmieszniejsze jest to, że to co opisałam jest prawdą. Życie tworzy niesamowite scenariusze. Nie wierzycie? Niech będzie, że mi się przyśniło, jeśli oczywiście lepiej się poczujecie.

Bardzo mnie cieszy, że tak wielu czytelników portali plotkarskich tak gwałtownie zaczęło wyznawać umiłowanie do prywatności... celebrytów. A hejterzy zaczęli opowiadać o moralności. Cuda po prostu. Nagle mikro relacja z udziału w imprezie gwiazd wywołała dyskusję o tym co wolno, a czego nie wolno dziennikarzowi. Otóż spieszę z wyjaśnieniem, że kwestia ta jest mocniej uregulowana w Kalifornii niż w Polsce. Są to reguły surowe, ale w ich ramach dziennikarz może działać i zbierać informacje, materiały oraz je publikować.

Kinga Rusin przyznała, że z wielką ostrożnością pisała "relację", którą zamieściła na Instagramie, "aby działać zgodnie z regułami". "Było to o tyle łatwe, że nie interesują mnie bardzo chronione intymne szczegóły relacji osobistych gwiazd showbiznesu, zasłyszane informacje prywatne, a tym bardziej ich przekazywanie (to robią brukowce). Przyjęłam w naturalny  sposób inny cel: postanowiłam oddać klimat imprezy głównie poprzez pokazanie moich własnych przeżyć, a nie cudzych. Nie wchodząc w dalsze wywody, wszystko jest zgodne z dziennikarskimi regułami gry w USA. Oczywiście naraziłam się wielu osobom w Los Angeles takim materiałem. Ale taka jest cena pisania tekstów insiderskich. I trzeba trochę odwagi. Dziennikarze cały czas wszystkim się narażają. Bardziej narażam się myśliwym czy Ministerstwu Środowiska. Więc na pewno nie będę się przejmować ewentualnym zakazem wstępu na imprezy w USA. A miłą nagrodą są zaproszenia udzielenia wywiadów w światowych telewizjach." - tak zakończyła swój wpis Kinga Rusin.

Zobacz także:

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Siedzę przed komputerem w L.A. i zaśmiewam się z memów powstałych na kanwie mojej relacji. Tak, moje przygody były jak z bajki i są wręcz niewiarygodne. Sama mam ochotę te memy tworzyć. Ale najśmieszniejsze jest to, że to co opisałam jest prawdą. Życie tworzy niesamowite scenariusze. Nie wierzycie? Niech będzie, że mi się przyśniło, jeśli oczywiście lepiej się poczujecie. Bardzo mnie cieszy, że tak wielu cztelników portali plotkarskich tak gwałtownie zaczęło wyznawać umiłowanie do prywatności... celebrytów. A hejterzy zaczęli opowiadać o moralności. Cuda po prostu. Nagle mikro relacja z udziału w imprezie gwiazd wywołała dyskusję o tym co wolno, a czego nie wolno dziennikarzowi. Otóż spieszę z wyjaśnieniem, że kwestia ta jest mocniej uregulowana w Kalifornii niż w Polsce. Są to reguły surowe, ale w ich ramach dziennikarz może działać i zbierać informacje, materiały oraz je publikować. Dlatego bardzo ostrożnie pisałam tę relację insiderską, aby działać zgodnie z regułami. Było to o tyle łatwe, że nie interesują mnie bardzo chronione intymne szczegóły relacji osobistych gwiazd showbiznesu, zasłyszane informacje prywatne, a tym bardziej ich przekazywanie (to robią brukowce). Przyjęłam w naturalny  sposób inny cel: postanowiłam oddać klimat imprezy głównie poprzez pokazanie moich własnych przeżyć, a nie cudzych. Nie wchodząc w dalsze wywody, wszystko jest zgodne z dziennikarskimi regułami gry w USA. To oczywiste, że osoby znane w ogóle nie chcą by na ich imprezach byli dziennikarze. I oczywiście, setki dziennikarzy (z kilkoma rozmawiałam) z całego świata marzyło, aby się dostać na tę imprezę. To wspaniałe, że mi się udało. Efektem tego była nie tylko cudowna noc, ale również super zdjęcie, które obiegło, jak się okazuje, cały świat. Oczywiście naraziłam się wielu osobom w Los Angeles takim materiałem. Ale taka jest cena pisania tekstów insiderskich. I trzeba trochę odwagi. Dziennikarze cały czas wszystkim się narażają. Bardziej narażam się myśliwym czy Ministerstwu Środowiska. Więc na pewno nie będę się przejmować ewentualnym zakazem wstępu na imprezy w USA. A miłą nagrodą są zaproszenia udzielenia wywiadów w światowych telewizjach.

Post udostępniony przez Kinga Rusin- Official Profile (@kingarusin) Lut 12, 2020 o 12:33 PST