ANI MRU MRU- ABSURDALNIE I WARIACKO

Jeśli chcesz odpocząć od polityki, wybierz właśnie ich. Ani Mru Mru bawi obserwacjami z życia codziennego. Motto zaczerpnęli od Marcina Dańca: „Całego życia nie da się prześmiać, a już całego programu kabaretowego to na pewno...”. Mówią, że raczej nie są kabaretem literackim.

GALA: Założyliście kabaret, bo chcieliście dużo zarabiać. Udało się?

MARCIN WÓJCIK: Tak powiedzieliśmy? Trudno się opierać na naszych wypowiedziach, bo często mówimy tak straszne głupoty, że sami się dziwimy. Nie, oczywiście że nie jesteśmy milionerami. Namówili nas znajomi. Stworzyliśmy kabaret, żeby się wygłupiać przed znajomymi. A tak się złożyło, że tych, których to bawi, jest trochę więcej.

GALA: Jak się panowie poznali?

MARCIN WÓJCIK: Krążyliśmy wokół siebie, jako że jesteśmy z jednego miasta i niemal jednego osiedla. Wzajemnie polecali nas sobie znajomi. Druga wersja jest taka, że poznaliśmy się w klubie samotnych serc. Ja byłem dyrektorem tego biura, a Michał Wójcik – zbieżność nazwisk przypadkowa – szukał swojej drugiej połówki, a że jej nie było, to kupiliśmy 0,7 litra i tak się poznaliśmy.

GALA: Dobry kabaret to śmieszny kabaret, mówił pan kiedyś. Co jest waszym hitem?

Zobacz także:

MARCIN WÓJCIK: Wszystkie skecze na początku nas bawią. Ale zdarzają się takie, które niezmiennie bawią publiczność, choć ja nie widzę w nich nic śmiesznego, jak w tym o wampirze Tofiku. Od dziesięciu lat ludzie skandują na występach „Tofik! Tofik!”. Teraz śmieszy mnie skecz o ratownikach, którzy przez lornetki obserwują plażę i obmawiają kobiety.

GALA: Czy poczucie humoru Polaków się zmienia?

MARCIN WÓJCIK: Na pewno. To wpływ zmian politycznych w Polsce. Nie śmiejemy się już tak mocno ze swojego wroga politycznego, jak w latach 70. czy 80.

GALA: Zginęły też dowcipy typu: Polak, Rusek i Amerykanin i te o milicjantach.

MARCIN WÓJCIK: I seria typu „nie lubię ruskich pierogów”. Polacy coraz częściej dobrze się bawią dowcipem absurdalnym, oderwanym od rzeczywistości, czego przykładem jest powodzenie kabaretów Mumio i Łowcy.B.

GALA: Abstrakcja pojawia się również w waszych skeczach.

MARCIN WÓJCIK: Mieliśmy kiedyś skecz o wędkarzach: na krzesłach siedzi dwóch facetów, którzy przez 10 minut wolno mówią bezsensowne rzeczy. Np. że ryby wychodzą z wody, po cichutku na paluszkach podchodzą do krzaków i popychają wędkarza do wody. Publiczność płakała ze śmiechu. To świadczy o tym, że brakowało tego rodzaju dowcipu.

GALA: Jak się odnajdujecie w kabaretowej tradycji?

MARCIN WÓJCIK: Prezentujemy humor wariacki. Wychodzi trzech facetów i robi z siebie idiotów. Więc nie chcę opowiadać, że czerpiemy z Dudka, Kabaretu Starszych Panów czy że staramy się być kabaretem literackim, bo każdy może to obalić. Unikamy patosu. Robimy swoją robotę.

GALA: Na waszej stronie internetowej jest hasło „goła babka”. To przejaw tęsknoty za kobietą w zespole?

MARCIN WÓJCIK: Jesteśmy trzema heteroseksualnymi typami, trudno, żebyśmy mieli nagiego faceta. To tęsknota za aktami retro, fotoplastykonem i światem z myszką. Wiemy, że internet służy facetom do oglądania gołych babek, więc u nas można to zrobić bez problemu.

GRUPA RAFAŁA KMITY-ZNOWU WAS ZASKOCZĘ

Rafał Kmita, socjolog z zawodu, wraz ze swoją Grupą rozśmiesza nas już 15 lat.

GALA: Kiedy żart jest dobry?

RAFAŁ KMITA: Najważniejsze jest zaskoczenie. Wtedy dowcip jest świeży, oryginalny.

GALA: Jak w lirycznej bajce „Był sobie król, był sobie paź…”, która pod pana piórem przekształciła się w makabreskę.

RAFAŁ KMITA: I to na dodatek polityczną.

GALA: Polityka jest ulotna, czy warto z niej żartować?

RAFAŁ KMITA: Mnie interesuje. W latach 70. i 80. ludzie przychodzili do kabaretu, żeby się dowiedzieć, co satyryk myśli o aktualnych wydarzeniach. W latach 90. młody kabaret przestał się interesować polityką. A to przecież jedna z ważniejszych sfer życia, więc jako autor wszystkich naszych tekstów czasem się do niej odwołuję.

GALA: Kim jest pana bohater? To Kołtuński i Kretyński ze słynnego skeczu?

RAFAŁ KMITA: Nie tylko. Na początku lat 90., gdy zaczytywałem się w Kafce i Mannie, napisałem spektakl na temat śmierci – „Trzy zdania o umieraniu”. Później interesowały mnie media i powstał „Pop-show”, gdzie znalazł się skecz o Kołtuńskich i Kretyńskich. A potem XIX-wieczna Rosja („Wszyscyśmy z jednego szynela”). W „Castingu” ciekawiło mnie środowisko aktorskie, a ostatnio kultura żydowska. Staram się zaskakiwać nie tylko publiczność, ale i siebie. Chodzi o to, żeby nie nudzić.

GALA: Sonia Bohosiewicz mówi, że kiedy dostaje pana tekst, czuje się, jakby wchodziła do wesołego miasteczka. Czy nadal jest pierwszą czytelniczką?

RAFAŁ KMITA: Nigdy nie jestem pewny tego, co napisałem, więc odbijam to w wielu egzemplarzach, rozdaję zespołowi i proszę o ocenę. Wracam po godzinie i jeśli coś jest nie tak, nie obrażam się, tylko próbuję poprawić. A do tego potrzebni są pierwsi czytelnicy, moi aktorzy.

GALA: Który skecz lubi pan najbardziej?

RAFAŁ KMITA: Chyba cały spektakl „Aj waj…”. Niewiele byłbym tam w stanie zmienić, a to dla mnie miara jakości.

GALA: A co najbardziej śmieszy widzów?

 

RAFAŁ KMITA: To zależy od rodzaju publiczności. Nie jest tak, że jeden skecz czy piosenka jest zawsze najlepszy. Na „Aj waju...” zwykle mamy owację na stojąco. Z kabaretowych rzeczy hitem jest „Radio” i rzeczy nowe. Ale nie byłoby dobrze, gdyby teksty sprzed dziesięciu lat śmieszyły nas bardziej niż najnowsze.

GALA: Co pana bawi na co dzień?

RAFAŁ KMITA: Nie chcę operować stereotypami, że polityka, partie i Sejm, bo to najłatwiej powiedzieć. Czasem mnie śmieszy rozmowa z taksówkarzem czy ekspedientką w sklepie. Jestem otwarty na różne sfery komizmu. Natomiast z pewnością wiem, co mnie nie śmieszy. Polskie komedie filmowe. To katastrofa!

KABARET MORALNEGO NIEPOKOJU -DLA POPRAWY HUMORU WARTO STRACIĆ WŁADZĘ

Rozśmieszamy, jak umiemy – deklarują na internetowych stronach. A robią to świetnie, wyławiając nonsensy dnia codziennego, bawiąc się snobizmami czy lukami w wykształceniu polityków. Parodiują programy telewizyjne, wyśmiewają niezdolnych prezenterów, zwracają uwagę na upadek autorytetu we współczesnej rodzinie.

GALA: Co się najbardziej podoba widzom?

PRZEMYSŁAW BORKOWSKI: Chyba „Wizyta księdza”. Jako ksiądz składam wizytę duszpasterską parze małżonków: Kasi Pakosińskiej i Robertowi Górskiemu. Skecz opowiada o nieporozumieniach spowodowanych tą wizytą. Na pytanie księdza, czy jest woda do poświęcenia mieszkania, młodzi przynoszą… wodę gazowaną. Jesienią pokażemy nowy program, teraz powoli wprowadzamy kolejne skecze. Jest tam m.in. obiecujący „Teleturniej pt. To niesamowita bzdura”. Trzeba zgadnąć, kim jest człowiek ukryty w worku. Nasz ulubiony temat to codzienne sytuacje, które każdy zna, wszystko, co się dzieje między małżonkami, ojcem a synem…

GALA: …i psychoanalitykiem a pacjentami. Czy doktor Posuwała nadal będzie radził pacjentom cierpiącym z powodu uzależnień?

PRZEMYSŁAW BORKOWSKI: Niestety, chyba już skończył praktykę. Najwidoczniej nie za bardzo sobie radził z trudnymi problemami.

GALA: A dziadek Barnaba?

PRZEMYSŁAW BORKOWSKI: Zapewne powróci w programie telewizyjnym „Bajki” – takie trochę dla dzieci, a trochę dla dorosłych.

GALA: Czy wasze skecze jednakowo bawią w całej Polsce?

PRZEMYSŁAW BORKOWSKI: Tak, nie ma podziału geograficznego. Ale są różne publiczności: studenci bawią się radośniej, prezesi banków są poważniejsi. Jest też publiczność emigracyjna, np. stara Polonia. Oni wielu spraw nie rozumieją, np. co to jest fala w wojsku ani że człowiek w dresie to dresiarz. Dla nich to sportowiec.

GALA: Kto według pana jest najlepszym satyrykiem amatorem w Polsce?

PRZEMYSŁAW BORKOWSKI: Jest kilka osób, które mają w sobie naturalną vis comica, często nieuświadomioną. Talent komediowy niewątpliwie ma poseł Cymański. Satyrykiem, chociaż dosyć ciężkiego kalibru, potrafi być poseł Palikot. Zabłysnąć potrafi też poseł Kalisz, kiedy ma dobry humor. Na jego przykładzie widać, że na poprawę humoru dobrze wpływa utrata władzy.

KABARET OT.TO- CZA NA POWAŻNE ŻARTY

Papa Dance polskiego kabaretu. Zaczynali ambitnie, potem spuścili z tonu. Ale publiczność nadal tłumnie przychodzi na ich spektakle. Przed wakacjami Radio RMF FM zaprosiło ich do komentowania aktualnych wydarzeń. Zaowocowało to nowymi tekstami.

GALA: Co jest teraz wdzięczniejszym tematem żartów: polityka czy obyczaje?

ANDRZEJ TOMANEK: Jednak obyczaje, bo to, co robią politycy, przekracza wszelkie granice dobrego smaku.

GALA: Istniejecie już 18 lat. Co teraz wyśmiewacie?

ANDRZEJ TOMANEK: Nowy język, który się pojawił po wejściu do Unii. To język środkowoeuropejski składający się z angielsko- -polskich zbitek słownych. Także język subkultury, język młodzieżowy, np. skracanie wyrazów: „nara”, „spoko” itd. Proponujemy więc nową wersję inwokacji do „Pana Tadeusza” – „Litw ojczy moj, ty je jak zdro...”. Muszę podkreślić, że jako pierwsi przewidzieliśmy Europę bez granic w piosence „Pizza i pyzy”.

GALA: W poprzedniej ekipie rządowej naczelnym satyrykiem kraju był Andrzej Lepper. Kto zajął jego miejsce?

ANDRZEJ TOMANEK: Lepper się jeszcze pojawia. Jego słowa na początku śmieszyły, a teraz okazały się prorocze. To przecież on powiedział: „Koniec Wersalu”. Dowcipem wyróżnia się poseł Cymański, który potrafi zabawnie opowiadać i zawsze znaleźć dowcipne wyjście z sytuacji. Ale zdecydowanie prym wśród żartownisiów wiedzie poseł Palikot, który stał się dyżurnym Stańczykiem. Tłumaczy, że został nim z wyboru. Wielu polityków jest nim mimo woli.

GALA: Co jeszcze śmieszy OT.TO?

ANDRZEJ TOMANEK: Przeboje. Kiedyś był podział na piszących teksty i komponujących muzykę, obecnie wielu wykonawców chce zarobić i wszystko produkują sami. Mamy piosenkę instruktażową „Jak napisać przebój” i skecz na ten temat.

GALA: Skończona osiemnastka. Teraz przed wami matura?

ANDRZEJ TOMANEK: Chyba ją zdaliśmy przed publicznością. Wkraczamy w wiek poważny, pora poważnie wziąć się za żartowanie