To było moje trzecie podejście. Matka cały czas patrzyła na mnie podejrzliwie, czekając pewnie, aż znów wezmę nogi za pas. No cóż, już dwa razy uciekłam sprzed ołtarza… Tym razem też mnie korciło. 

Znów miałam te przeklęte sny o podbitych oczach, krwawiących nerkach, złamanych rękach. I twarz Jana – usta wykrzywione w okrutnym uśmiechu, złośliwe spojrzenie, badawcze, jakby przeprowadzał doświadczenie naukowe: ile wytrzyma, na ile pozwoli, zanim powie dosyć. A przecież nigdy w życiu nikt mnie nie uderzył. I nie wierzyłam, żeby Jan kiedykolwiek mógł nawet o tym pomyśleć.

Tylko skąd mi się to wzięło?

Skąd w ogóle biorą się wizje kłębiące się w głowie?

„Zbyt wrażliwa wyobraźnia” – postawiła diagnozę psycholożka, do której matka zaciągnęła mnie, gdy miałam 13 lat. Nie chciałam jechać na kolonie, odstawiając w domu prawdziwy pokaz histerii. Krzyczałam, że się tam utopię, umrę, zaduszą mnie w nocy… No to mama i babcia zabroniły mi oglądać telewizję, nieustannie sprawdzały, co czytam.

Z tego doświadczenia wyciągnęłam jeden wniosek: nie odkrywaj przed nikim duszy, bo wsadzą cię do klatki wyłożonej materacami, oczywiście dla twojego dobra.

Tego dnia siedziałam u kosmetyczki, która kończyła malować mi paznokcie u stóp, na głowie odbarwiały mi się pasemka, palce u rąk miałam rozcapierzone w oczekiwaniu na wyschnięcie lakieru. Unikałam sokolego, podejrzliwego spojrzenia mamy.

Następnego dnia miał się odbyć ślub. I czułam, że znów dopada mnie panika…

Zobacz także:

Pierwszy mój niedoszły mąż, Heniek, był bibliotekarzem. Poznałam go – niespodzianka! – w bibliotece. Przez pół roku doradzał mi lektury, zanim zaprosił mnie na kawę. Oświadczył się po roku. Był taki łagodny i wrażliwy. Ciekawe więc, dlaczego kojarzył mi się z postaciami seryjnych morderców. Im bliżej było do ślubu, tym moje sny stawały się coraz krwawsze, coraz bardziej sugestywne, aż w końcu nie mogłam na niego patrzeć bez lęku. 

Zrezygnowałam tydzień przed ceremonią. Mama była w szoku, a babcia patrzyła na mnie tak, jakby mi druga głowa wyrosła.

Doktor nazwał moje lęki kłębowiskiem żmij

Naturalnie, nauczona doświadczeniem, słowem nie wspomniałam im o snach. Sama pobiegłam galopem do psychoterapeuty. Wyłożyłam mu wszystko kawa na ławę i czekałam na uzdrawiający dotyk. Doktor tylko popatrzył na mnie z ukosa i ustalił cotygodniowe wizyty. 

Tak szybko to nie pójdzie – stwierdził. – Ma pani w umyśle istne kłębowisko żmij.

Ponieważ nie bardzo uśmiechała mi się etykietka chorej psychicznie, wynajęłam prywatnego detektywa, by prześwietlił Heńka. A nuż jest ukrytym świrem?

Niestety, nie był. To znaczy „niestety” dla mnie. Był tym, kim wydawał się być. Miłym, łagodnym mężczyzną bez zbrodniczego drugiego życia.
Znaczyło to, że świruję ja. 

Doktor pracował nade mną ciężko raz w tygodniu, skrupulatnie dokonując wiwisekcji mojego kłębowiska żmij, a ja… chodziłam na randki z detektywem. 

To nie był spokojny okres w moim życiu. Poruszone żmije syczały, budząc we mnie dziwne emocje. Zaczynałam zachowywać się jak niestabilna hormonalnie ciężarna – wahania nastrojów, chętki na inne niż zazwyczaj potrawy. Nie bardzo rozumiałam, jak to działa – generalnie w mojej przeszłości nie było nic strasznego. 

Leżałam na kozetce i przypominałam sobie dzieciństwo: zapachy, smaki, wydarzenia. Tęsknotę za nieznanym ojcem, który zniknął w okolicach moich narodzin, czułość mamy i babci, które mnie wychowywały. Moje prośby o rodzeństwo. 

Ale mama była nieugięta. 

Co pani wtedy czuła? – pytał doktor.

Sięgnęłam naprawdę głęboko i dotarłam do dziwnego uczucia. Byłam zadowolona z niechęci mamy do kolejnego dziecka. Nie rozumiałam tego. Strasznie chciałam mieć siostrę, a mimo to cieszyła mnie postawa mamy. Kochałam ją za to.

– I co to oznacza? – spytałam.

– To ciekawe… – rzucił doktor.

Pewnie ucieszył się, bo oznaczało to kolejne miesiące płatnej terapii. Mój aktualny facet, detektyw Robert, stwierdził, że jestem całkiem normalna i może bym przestała wyrzucać pieniądze na zawodowych świrów i zaczęła terapię u niego w łóżku. Będzie taniej i przyjemniej. Poniekąd miał rację, więc pożegnałam doktorka. Do dziś pamiętam jego słowa:

– Pani Julio, oczywiście zrobi pani, jak zechce, ale obawiam się, że to nie koniec. Może zgodzi się pani na seans hipnozy?

Roberta wkrótce zaczęłam traktować poważniej niż seksterapeutę. Był inteligentny, zabawny, silny i energiczny. Miał zwariowane godziny pracy, ale nie przeszkadzało mi to. Potrafił być czarujący i całkiem zawojował mamę i babcię. Kiedy po ośmiu miesiącach oświadczył się, obie zawisły nade mną jak kwoki i gdakały dniem i nocą, aż się zgodziłam.

Ale czułam, że niedobrze robię…

Sny wróciły. Ja u podnóża schodów z przetrąconym kręgosłupem i on stojący nade mną z uśmiechem szaleńca. Krwawe tasaki, brzęk łańcuchów. Budziłam się zlana zimnym potem. Wróciłam na terapię.

Chcę za niego wyjść – powiedziałam. – To dobry mężczyzna, więc proszę coś ze mną zrobić, zanim nie będę w stanie patrzeć na niego bez krzyku przerażenia.

Doktor wskazał na leżankę.

– Zaczniemy od hipnozy – powiedział.

„On tu jest lekarzem” – pomyślałam i tylko skinęłam głową.

To, co zobaczyłam na nagraniu, było straszne

Hipnoza zawsze kojarzyła mi się z cyrkowymi sztuczkami – ludzie na scenie szczekają, chodzą na czworakach przy wtórze śmiechu widowni. Och, wiem, że to uznana terapia, znam zasady jej działania, lecz na skojarzenia nie ma rady. 

Kiedy więc kładłam się na leżance, patrzyłam na doktora podejrzliwie, jakby oczekując, że każe mi się rozebrać czy co… No cóż, widziałam, jak na mnie czasami patrzył, kiedy myślał, że nie widzę.

Nie powiem, prezentował pełen profesjonalizm, żadnych dwuznacznych gestów czy komentarzy, nic z tych rzeczy. Ale oczy nie kłamią. Miękki wyraz jego ust, kiedy patrzył na moje wargi, też wiele mówił.

Seans hipnotyczny był dziwny. Zapadłam w niebyt, a kiedy wróciłam, doktor  patrzył na mnie z lękiem i obawą. Nagle zorientowałam się, że drżę, twarz mam zalaną łzami i obolałe gardło. I że …

– Boję się! Czego?

Zawahał się, po czym usiadł obok mnie i przytulił. Profesjonalnie, sztywno. Ale jego ramiona były mocne, pachniał ładnie i czułam, że lęk odpływa, drżenie ustaje. Po chwili odsunął się, poklepał, odchrząknął i przesiadł się na swój fotel.

– Chcę zobaczyć – powiedziałam, wiedząc, że cały seans lekarz nagrywał kamerą.

Bez jednego słowa puścił mi nagranie. 

Widziałam siebie wijącą się na leżance, łkającą, z twarzą wykrzywioną w bólu. Krzyczałam. Po chwili ujrzałam, jak doktor pochyla się nade mną i spanikowanym głosem każe mi się obudzić i niczego nie pamiętać.

Powinnam była zapamiętać – powiedziałam oskarżycielsko. – Wtedy wiedziałabym, dlaczego krzyczę, co się dzieje!

– Nie sądzę,  żeby chciała pani pamiętać to, co wywołało taką reakcję. Pytanie, co się stało w pani przeszłości takiego strasznego.

– Nic – odparłam. – Przynajmniej niczego takiego nie pamiętam.

– Właśnie – powiedział z naciskiem. 

– Ma pani do wyboru dwa wyjścia. Albo zrezygnować z dociekania prawdy, bo może być tak, że jej pani nie zniesie, i unikać wchodzenia w poważne związki z mężczyznami. To one najwyraźniej wywołują reakcję podświadomości… Albo przepytać rodzinę, dowiedzieć się, co się stało, i wtedy możemy zacząć przeciwdziałać.

Przez długą chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Widziałam napięcie w jego wzroku, kiedy czekał na decyzję.

Zrezygnować z poważnych związków? Z miłości, małżeństwa, rodziny, z… życia? 

Za żadne skarby! Kiedyś, gdy wdałam się w bójkę z koleżanką, bo zabrała mi ukochaną książkę i wrzuciła do sedesu, babcia powiedziała: 

Julcia, jesteś wojowniczką. Trzymasz się życia rękami i nogami, i nic nie jest w stanie ci go zabrać. Tam, gdzie inni giną, ty zwyciężasz. 
Wtedy przyjęłam tę pochwałę z radością i prawdę mówiąc, bez zrozumienia (miałam 10 lat). Ale teraz, gdy sobie ją przypomniałam, nagle uderzyła mnie nieproporcjonalność słów do czynów. Przecież ja tylko ugryzłam tę dziewuchę w ucho i odzyskałam książkę z bajkami!

Czyżby babcia coś wiedziała?

– Walczymy – powiedziałam i z zaskoczeniem zobaczyłam, że doktorowi ulżyło.

Brakuje mu na rachunki czy co?

Jest pani pewna? – spytał, wiedziony zapewne profesjonalną uczciwością. 

– A jeśli to, co pani odkryje… – zawahał się. – Jeśli nie powinna pani o tym wiedzieć? Dla swojego dobra.

Klatka wyłożona miękkimi materacami.

– Miękkie materace chronią przed siniakami, ale jednocześnie duszą. A brak tlenu wywołuje koszmary – mruknęłam.

O dziwo, zrozumiał. 

A ja nagle uświadomiłam sobie, że przez tych kilkanaście miesięcy cotygodniowych wizyt poznał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Zna moje sny, koszmary, marzenia i tęsknoty. Przerobiliśmy moje pierwsze kłamstwo, wagary, o których nikt nie wie. On także wiedział, że pragnę Roberta, ale go nie kocham. I że tak naprawdę nie kochałam także Heńka. Wiedział też doskonale, że nie znam odpowiedzi na powtarzające się pytanie: „Dlaczego więc zgadzała się pani za nich wyjść?”.

– Myślę… – powiedziałam pozornie bez związku – że powinniśmy przejść na ty.

Uśmiechnął się. To też zrozumiał. Czas, żebym zmieniła lekarza.

Tym razem formalności załatwiliśmy szybko

Zarówno mama jak i babcia stanowczo stwierdziły, że w moim życiu nie zdarzyło się nic, co by tłumaczyło reakcję podczas hipnozy. Nie byłam świadkiem morderstwa (chyba że filmowego), nikt mnie nie bił, nie porywał, nie maltretował. Od kiedy przyszłam na świat, wszyscy mnie kochali 
i trzęśli się nade mną.

Robert ze swoim instynktem detektywa zaczął coś wyczuwać. Cóż, gdyby niczego nie zauważył, to należałby mi się Oscar za aktorstwo albo jemu medal za mentalną ślepotę… Niestety, terapia wymyślona przez doktora – medytacje, relaksacje i inne wschodnie techniki – nie pomagała.

Im bliżej było do ślubu, tym bardziej widziałam w twarzy narzeczonego zapowiedź tego, że i on zmieni się w potwora. Unikałam go, nie pozwalałam się dotykać. Nikogo pewnie nie zdziwi fakt, że zwróciłam mu pierścionek zaręczynowy.

Natomiast mnie zdziwiło to, że zaraz po zerwaniu, poszedł do doktora i dał mu w pysk. Jakby to była jego wina! Siedziałam u niego w gabinecie, patrząc na jego napuchniętą szczękę i płacząc nad swoim kretyńskim losem.

Chciałam mieć miłość, męża i rodzinę. Chciałam żyć. Dlaczego nie mogę?

– Nie mogę już być twoim lekarzem – powiedział nagle, dobijając mnie.

– Bo mój były narzeczony cię zbił?

– Nie. Bo nie potrafię ci pomóc. Jedyne, co pozostało, to leki. Ale nie przepiszę ci ich, ponieważ przestaniesz być sobą. Znajdź innego lekarza.

To było dziwne postawienie sprawy, lecz tego dnia nie miałam siły się dziwić ani kłócić. Wyszłam.

Zadzwonił po trzech miesiącach z zaproszeniem na kolację. Co prawda, postanowiłam, że kończę z facetami, dopóki nie rozgryzę zagadki mojego świra, dla doktora postanowiłam jednak zrobić wyjątek.  W końcu był tylko moim psychoterapeutą, który znał mnie od podszewki.

Taaak… I doskonale wiedział, jak sprawić, żebym już na pierwszej randce (bo to była randka, jak się okazało) trafiła z nim do łóżka. Miesiąc później wiedziałam, że to facet mojego życia, więc kiedy pojawiły się pierwsze sny, miałam ochotę wyć z rozpaczy.

– Nie oświadczyłem ci się – powiedział ze zdziwieniem, gdy poinformowałam go o powrocie świra. – I nie zamierzałem. Myślałem, że to wyzwalacz.
I był. Tyle że tym razem to ja zaczęłam myśleć o ślubie z Janem.

Zacięłam się. Postanowiłam, że się nie dam. Ustaliłam datę ślubu najszybszą, jaka była możliwa (za cztery dni), pokonałam szok i opór mamy oraz babci:

– Ale Julcia, nie zdążymy przygotować wesela – to babcia.

– No to przynajmniej nie stracimy pieniędzy i nerwów, jak znów jej odbije – to mama, jak zawsze praktyczna. 

A więc jednak nie znałam całej prawdy…

Wielka chwila miała nastąpić następnego dnia, a ja siedziałam u kosmetyczki pod bacznym spojrzeniem mamy i przeżywałam kolejny atak paniki. Szybkość podejmowanych decyzji sprawiła, że Jan nie kojarzył mi się jeszcze z oprawcą, ale czułam, że w końcu ten dzień nadejdzie.

Tyle że tym razem rzeczywiście pragnęłam wyjść za tego mężczyznę, po raz pierwszy naprawdę kochałam.

Po wyjściu z zakładu poszłyśmy z mamą na kawę. Przez wiele lat skrywałam swoje myśli przed ludźmi i trudno mi było się przemóc. Ale musiałam coś zrobić. Mama była jedyną osobą, która powinna mieć jakieś pojęcie, co może być przyczyną mojego świra. Bo jeśli nie ma żadnej zewnętrznej przyczyny, to – jestem zgubiona!

Po raz pierwszy w życiu wszystko jej powiedziałam. Jak na spowiedzi.

Milczała blada i drżąca.

– To niemożliwe – wyszeptała w końcu.

– To się zdarzyło. To się znów dzieje, a ja kocham Janka i nie chcę go stracić.

Pokręciła głową, po czym wyciągnęła komórkę, wysłała komuś SMS-a i powiedziała, że chce mi coś pokazać.

Nie wiem, czy to będzie odpowiedź na twoje pytanie – powiedziała. – Ale to jedyna rzecz, o której nie wiesz.

Pojechałyśmy na cmentarz… 

Przed bramą czekała na nas babcia, poważna, zdenerwowana. Zaprowadziły mnie na mały grób i opowiedziały historię. Miałam mieć siostrę bliźniaczkę. Prawdziwą, jednojajową. Ale nasz ojciec był draniem pierwszej wody. Kiedy mama była w ósmym miesiącu, w kłótni uderzył ją, moja siostra nie przeżyła.

Patrzyłam na maleńki grób z napisem „Amelia” i nagle zrozumiałam, dlaczego tak zawsze pragnęłam siostry. I dlaczego cieszyłam się, że mama nie chciała kolejnego dziecka. Bo to byłaby zdrada Amelii.

– Czujesz jej strach – powiedziała nagle babcia. – Ona chce cię chronić. Gdziekolwiek jest, czuwa nad tobą.

– Myli się – powiedziałam przez łzy. 

– On nic mi nie zrobi.

– Ona o tym nie wie. Musisz jej to powiedzieć i podziękować. Pożegnać się.

Tak oto znów trafiłam na kozetkę. Przejęty i zdumiony Jan szykował się do kolejnego seansu hipnozy, wyrzucając z siebie znane podobne przypadki.

Z seansu pamiętam jedynie strach, który przeszedł w smutek, a potem w łagodną akceptację.

Nie wiem, gdzie ona jest…

Janek przypuszcza, że część świadomości Amelii tkwi gdzieś w głębi mojej podświadomości. Z jednojajowymi bliźniakami wszystko jest możliwe. Najważniejsze, że sny się skończyły, ślub się udał i jestem szczęśliwą mężatką. I wiem, że moją córeczkę nazwę jej imieniem.