Najważniejsza jest rodzina. Kiedy myślę „rodzina”, od razu przychodzi mi na myśl „kobieta”. Moja babcia, która zajmowała się w głównej mierze moim wychowaniem i prowadziła nam dom do czasu, kiedy poszedłem do szkoły średniej. Moja mama, bez której nie wyobrażałem sobie życia, a jej ręki podobno, jak byłem mały, nigdy nie puszczałem. Moja siostra, z którą wiążą mnie szczególnie bliskie więzi; trudno mi znaleźć osobę, która by mnie rozumiała tak jak ona. Moja cudowna druga żona. Jestem z nią od ponad trzydziestu lat i nigdy się z nią nie nudzę. I moje wnuczki: jedna ma 15 lat, a druga pół roku. To najważniejsze kobiety mojego życia.

Nigdy nie pretendowałem do tego, co inni nazywali „byciem prawdziwym mężczyzną”. Czułem się pod tym względem trochę gorszy; byłem zawsze najsłabszy, najniższy w klasie. Dlatego też mój stosunek do płci pięknej odznaczał się powściągliwym dystansem. Nie uważałem siebie za dość wartościowego w sferze damsko-męskiej. Bardzo późno uwierzyłem w siebie, w swoje możliwości. Moje kontakty z kobietami były raczej przyjacielskie. Nie mam takich doświadczeń z młodości, jak opowieści o kobietach wynikające ze sfery trochę erotycznej, która tworzy się i kształtuje w wieku kilkunastu lat. Później to wszystko, na szczęście, się zmieniło.

U pań najbardziej cenię sobie wdzięk i inteligencję. Nie spotkałem w swoim życiu kobiety, która miałaby wdzięk, a nie charakteryzowałaby się inteligencją. I odwrotnie. Dla mnie to rodzaj połączenia stałego. Liczy się także wspólne postrzeganie świata. Pomaga w tym podobne poczucie humoru, które wcale nie musi być czymś radosnym, może być także gorzkie.