Pamiętam, jaka byłam wściekła, kiedy moi rodzice za mnie zadecydowali, że przed ostatnią klasą liceum powinnam wyjechać na wakacje do ciotki, do Anglii. Wszystko oczywiście w trosce o moją maturę, którą miałam zdawać za rok.

– Ciesz się, że masz takie możliwości! – mówili jedno przez drugie, widząc moją naburmuszoną minę. – Pójdziesz tam na kurs angielskiego i podszlifujesz język. Powinnaś być wdzięczna cioci, bo załatwiła ci posadę w tej samej letniej szkole dla cudzoziemców, w której będziesz chodziła na zajęcia. Pomożesz tam w biurze, więc nie będziemy musieli płacić za kosztowny kurs, na który inaczej nie byłoby nas stać. Niejedna z twoich koleżanek może o czymś takim tylko pomarzyć i dałaby się pokroić za takie możliwości.

„Tylko te, które nie wiedzą, że ciotka ma już chyba ze sto lat!” – myślałam, zaciskając zęby. Ciotka Julia była bowiem młodszą siostrą mojej babci i wakacje u niej wyobrażałam sobie jako istny koszmar. „Na pewno będzie mnie pilnowała na każdym kroku i każe mi się uczyć słówek, z których będzie mnie potem przepytywała godzinami, w swoim salonie wyłożonym kwiatową tapetą Laury Ashley” – myślałam rozgoryczona.

Inaczej widziałam swoje pierwsze dorosłe wakacje po ukończeniu osiemnastego roku życia. Wybierałam się nad morze z paczką przyjaciół. Miało być piwo i zabawy do rana, a przede wszystkim marzyło mi się poderwanie Rafała, kolegi z klasy, który od dawna mi się podobał. Ale nie miałam wyjścia, bo rodzice byli niezłomni, twierdząc, że jeszcze się w życiu wyszaleję, a teraz najważniejsza jest matura. Pojechałam więc do Londynu naburmuszona i święcie przekonana, że nic dobrego mnie tam nie spotka.

Nie byłam przygotowana na to, co zobaczę

O dziwo, jednak ciotka nie okazała się ani taka stara, ani nudna, jak początkowo zakładałam. Była niewysoką kobietką w dżinsach, która mówiła z prędkością karabinu maszynowego.

– Po angielsku nie będę z tobą rozmawiała, bo nigdy się nie nauczyłam prawidłowo wymawiać wielu słów, więc nie chcę psuć ci akcentu – zapowiedziała od razu. – Od nauki będziesz miała szkołę, a od konwersacji Pawła, syna moich przyjaciół, który jest twoim rówieśnikiem. Oni także są Polakami z pochodzenia, ale chłopak urodził się już tutaj, w Londynie, więc jest z krwi i kości londyńczykiem. Podłapał wprawdzie jakąś pracę na wakacje, ale wieczory będzie miał wolne, więc obiecał, że się tobą zajmie.

„No cóż, przynajmniej tyle dobrego, że będę miała towarzystwo”– pomyślałam.

Zobacz także:

Następnego dnia zaczynałam wcześnie rano pracę, a zaraz potem miałam zajęcia. Lekko jeszcze nieprzytomna po podróży poszłam do szkoły. Marzyłam o dobrej kawie, kiedy szefowa personelu, Margaret – wysoka Angielka o nieco smutnej twarzy, opowiadała mi o moich obowiązkach. „Co ja bym dała za filiżankę cappuccino!” – myślałam, patrząc na deszcz za oknem. Od cioci rano dostałam oczywiście herbatę, za którą nie przepadam, a na moje pytanie o boski czarny napój ofuknęła mnie tylko, że przecież jestem za młoda, aby go pić.

– Typowa angielska pogoda… – parsknęłam pod nosem po polsku, czując, że moje ciśnienie coraz bardziej spada.

– To prawda, że typowa, ale jutro ma się poprawić – usłyszałam za sobą męski głos i zaskoczona uświadomiłam sobie, że te słowa zostały wypowiedziane do mnie po polsku!

Odwróciłam się gwałtownie i... zaczerwieniłam. Nie byłam bowiem przygotowana na to, co zobaczę – młodego mężczyznę o przystojnej twarzy i bezbrzeżnie smutnych oczach. Miał na sobie tweedową marynarkę i spodnie w kolorze musztardowym. Gdyby coś takiego włożył na siebie któryś z moich kolegów, wstydziłabym się z nim wyjść na miasto. Ale temu facetowi takie ciuchy wyjątkowo pasowały…

– Mam na imię Robert, a ty musisz być Monika – stwierdził.

Przytaknęłam.

– Jestem tutaj księgowym, a poza tym, jak widzisz, mówię po polsku, więc jakbyś miała jakiekolwiek pytania, wal jak w dym – stwierdził, trochę mnie rozśmieszając tym nieco staromodnym stwierdzeniem. – A teraz zostawiam cię w kompetentnych rękach Margaret.

– Widzę, że poznałaś już Roberta – Maggi popatrzyła na mnie znacząco. – To nasz szkolny przystojniak. Bardzo pociągający i bardzo smutny… Przeżył ostatnio paskudny rozwód – ściszyła głos do szeptu. – Jak chcesz, to opowiem ci o tym  później...

„Hm..., zapowiada się ciekawie!” – pomyślałam. „Plotki, lokalne miłości... Z tej Margaret była najwyraźniej gaduła”.

To było przecież to, o czym marzyłam

Starałam się potem skupić na pracy, ale moje myśli wciąż krążyły wokół Roberta. Był sporo starszy ode mnie, to było widać. No i bardziej doświadczony. Zdążył już zaliczyć nie tylko małżeństwo, ale i rozwód. Byłam więc pewna, że nie zwróci uwagi na taką smarkulę jak ja i nie będziemy mieli za wiele okazji, aby porozmawiać. Jakież więc było moje zdumienie, kiedy po zajęciach Robert znowu sam do mnie podszedł!

– O ile wiem, jesteś umówiona po południu z moim bratem. Mogę cię podrzucić do nas do domu, mam samochód – zaoferował się.

– Paweł jest twoim bratem? – zdziwiłam się, chociaż chyba nie powinnam.

W tej części Londynu, która wyglądała jak odrębne niewielkie miasteczko, zamieszkiwały stare angielskie rodziny, a domy były dość drogie. Nie było więc tu chyba zbyt wielu Polaków, szczególnie z ostatniej zarobkowej emigracji.

Żałowałam, że mieliśmy do przejechania tylko kilka przecznic, bo Robert okazał się wcale nie taki smutny, na jakiego wyglądał. Reprezentował tzw. angielski humor – z poważną miną wygłaszał uwagi, które rozbawiały mnie do łez. „Jeśli Paweł jest chociaż w połowie tak fajny, jak jego starszy brat, to jestem uratowana” – pomyślałam.

Paweł był fajny. I w normalnych warunkach pewnie cieszyłabym się, mając go za towarzysza. Od razu mi zapowiedział, że uwielbia imprezy, więc jeśli nie mam nic przeciwko temu, to odkryje przede mną uroki nocnego życia w Londynie. Jasne, że nie miałam, przynajmniej początkowo. Dyskoteki, puby i szaleństwa niemal do białego rana, to było przecież to, o czym marzyłam. Dlaczego więc po kilku dniach odkryłam, że jednak wcale mnie to nie cieszy? Pewnie dlatego, że już pierwszego dnia zdążyłam utonąć w smutnych oczach Roberta i chociaż nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę, to… byłam zakochana.

Tymczasem jednak wolny czas spędzałam z niewłaściwym bratem. Z Robertem miałam dla siebie tylko tych kilka minut dziennie, kiedy podwoził mnie samochodem. I byłam pewna, że robi to tylko z czystej uprzejmości, bo tak poza tym niewiele go obchodzę. Nie miałam pojęcia, co Robert o mnie myśli, ale chciałam przy nim wypaść jak najlepiej, wydać się bardziej dorosła. Zaczęłam więc bardziej zwracać uwagę na to, co mówię i jak się zachowuję. A przede wszystkim chciałam odnieść sukces w szkole. Dowiedziałam się bowiem, że to jemu zawdzięczam swoją szansę na naukę, gdyż wyświadczył uprzejmość mojej ciotce, dając mi posadę, co umożliwiło mi studiowanie.

Byłam oszołomiona i szczęśliwa

Postanowiłam ograniczyć imprezy z Pawłem, chociaż zaprzyjaźniłam się z jego przyjaciółmi. Nie miałam jednak wrażenia, aby rozmowy z nimi rozbudowywały moje słownictwo, bo ile można mówić o piwie? A na dyskotece także niewiele się przecież dyskutuje. Poprosiłam za to Roberta, abyśmy mówili po angielsku, bo chcę poćwiczyć akcent. Nie był tym zaskoczony. Widziałam także, że życzliwie śledzi moje wyniki w nauce, które były coraz lepsze. Kiedy napisałam test sprawdzający najlepiej ze swojej grupy i dostałam za to bilet do Novello Theatre w Londynie, szczerze mi pogratulował. Miałam pójść na słynny musical „Mamma Mia!” z  piosenkami Abby i Robert zapytał mnie, czy nie będę się nudziła, bo to przecież nie jest muzyka mojego pokolenia.

– A tobie się podoba? – zapytałam.

– Owszem…

– No widzisz, a przecież to nie jest także twoje pokolenie! Najwyżej twoich rodziców – roześmiałam się. – Widziałam film z Meryl Streep i wiesz co? Ja go uwielbiam!

Chyba go tym zaskoczyłam.

Kiedy nasza grupa studentów zebrała się wieczorem pod szkołą (bo nagrodzono po jednej osobie z każdego poziomu kursu), okazało się, że Robert jedzie z nami jako opiekun. W metrze trzymaliśmy się blisko siebie. Robert wybrał także miejsce obok mnie na antresoli teatru. Czułam, że zerka na mnie podczas przedstawienia, gdy podśpiewywałam sobie bezgłośnie razem z aktorami dobrze mi znane przeboje.

– Ty naprawdę lubisz Abbę – uśmiechnął się do mnie potem.

– Lubię po prostu dobrą muzykę – sprostowałam.

– A ja myślałem, że tak jak mój brat, wolisz dyskotekowe rytmy...

– Szczerze mówiąc, nie lubię dyskoteki – trochę skłamałam. – Chodziłam tam z Pawłem, aby móc pogadać po angielsku, ale to nie jest to, co bym chciała oglądać w Londynie…

– A co byś chętnie zobaczyła? – zainteresował się Robert.

Wymieniłam kilka rzeczy, w tym muzeum ze zbiorami z Egiptu.

– No tak, mój brat cię tam nie zabierze, bo by się zanudził na śmierć! Był tam chyba tylko raz w życiu, ze szkolną wycieczką i jak sam powiedział: o jeden raz za dużo! – roześmiał się Robert, po czym spoważniał i stwierdził: – Ale ja mogę cię tam zabrać…

Byłam oszołomiona i szczęśliwa. Chociaż jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to jeszcze nic nie znaczy. Ot, Robert zrobił to z czystej sympatii, nic więcej. Przecież byłam dla niego za młoda, ciągle jeszcze chodziłam do szkoły. No i przede wszystkim tak niedawno przeżył ogromny zawód miłosny.

Margaret oczywiście opowiedziała mi któregoś dnia, o co chodziło. Żona Roberta zrobiła mu wielkie świństwo! W kilka miesięcy po ślubie pojechała nagle do Indii, bo jak stwierdziła „czuje się wypalona i musi poszukać nowej, duchowej drogi” zanim zdecyduje się na dziecko, o którym podobno oboje marzyli. Oczywiście, Robert nie miał nic przeciwko temu, nie przewidział przecież, że w ten sposób ją straci. Najwyraźniej bowiem Mary znalazła tę „swoją drogę”, bo kiedy wróciła do Londynu, okazało się, że już wcześniej miała romans z Hindusem, który pracował razem z nią w biurze i tak naprawdę do Indii pojechała, aby poznać jego rodzinę.

To był dla Roberta prawdziwy cios. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ukochana go tak długo oszukiwała, przecież przed ślubem chodzili ze sobą cztery lata. Miała czas na to, aby się zastanowić, czy chce tego małżeństwa czy nie, i wybrać tę „swoją drogę” przed, a nie po ślubie. A tymczasem zraniła go i skompromitowała, zostawiając dla kochanka.

Ogarniała mnie powoli rozpacz

Wycieczki z Robertem po Londynie to było zupełnie co innego niż wyprawy z jego bratem. Prawdziwa przyjemność, poznawanie ciekawych rzeczy, degustacja angielskich smaków, bo chociaż nie przepadam za „fish’n’chips”, czyli rybą z frytkami, to już do ciasta w rodzaju naszego murzynka z sosem waniliowym dałam się przekonać.

Robert przez cały czas traktował mnie niczym swoją młodszą siostrę, z życzliwą uwagą. Nic dziwnego, dzieliło nas przecież siedem lat. Niby niewiele, ale ja byłam uczennicą, a on dorosłym mężczyzną. Jedyną „intymnością”, na którą sobie pozwolił, było wzięcie mnie za rękę, kiedy raz biegliśmy do metra. Wiele sobie obiecywałam po tym geście, ale już więcej mnie nie dotykał.

Dwa miesiące minęły błyskawicznie i ogarniała mnie powoli rozpacz, że wyjeżdżam. Ja, która przed wakacjami płakałam, że mam je spędzić w Londynie, teraz nawet jednej myśli nie poświęcałam swojej paczce, która pojechała nad morze. Najchętniej zostałabym na Wyspach. Na zawsze. Ale przecież to nie było możliwe…

Egzamin końcowy swojego kursu zdałam z najwyższym wynikiem. Byłam z siebie dumna, a jednocześnie wypełniał mnie ogromny smutek. Starałam się robić dobrą minę do złej gry, kiedy ostatniego dnia żegnałam się ze wszystkimi, ale zbierało mi się na płacz.

– Kochanie, do zobaczenia za rok! – usłyszałam od Margaret.

Popatrzyłam na nią trochę zdziwiona, bo przecież doskonale wiedziała, że nie mam pieniędzy na kurs. Mogłam wprawdzie starać się ponownie o swoją posadę, ale nie byłam pewna, czy to nie będzie z mojej strony nadużycie. Wyświadczono mi przecież w pewnym sensie grzeczność. Uśmiechnęłam się więc tylko do Margaret i wyszłam z ciężkim sercem ze szkoły.

Od Roberta na pożegnanie dostałam płytę z muzyką z musicalu „Mamma Mia!” Wiedziałam, że to nic osobistego. Nie dał mi przecież swojego numeru telefonu, ani nie dodał do znajomych na portalu społecznościowym. Jednym słowem chyba uznał, że nasza wakacyjna znajomość jest skończona.

Kiedy wróciłam do Polski, moi przyjaciele wydali mi się nagle tacy dziecinni! Nic mnie nie obeszło to, że Rafał zaczął chodzić z moją koleżanką. Zastanawiałam się nawet, jak mógł mi się do tej pory podobać, przecież był całkiem przeciętny.
Moja tęsknota wyszła mi o tyle na dobre, że zamiast imprezować ze znajomymi, wzięłam się za naukę. I za każdym razem, kiedy dostawałam dobry stopień, stawała mi przed oczami twarz Roberta, który unosi zabawnie brwi, jakby mówił: „no całkiem nieźle, mała”.

Nie znałam wszystkich odpowiedzi

Moja matura zbliżała się wielkimi krokami. Tymczasem Paweł, który utrzymywał ze mną kontakt, zaczął namawiać mnie na studia w Anglii.

– Przecież możesz wystąpić o stypendium! – tłumaczył, kiedy się wzbraniałam, że przecież mnie nie stać.

„A właściwie, co mi zależy?” – pomyślałam w końcu. Nie przyznałam się ani rodzicom, ani ciotce w Anglii, że złożyłam podania na dwie londyńskie uczelnie. Zdałam dobrze maturę i spokojnie czekałam na odpowiedź, wiedząc, że jakby co, to przecież studia w Polsce mam zapewnione. Kiedy jednak nadeszła gruba koperta z Londynu, musiałam najpierw wyjść na spacer, aby się uspokoić. Dopiero potem ją otworzyłam.

– Dostałam się! Dostałam! – prawie zabrakło mi tchu, tak krzyczałam i płakałam jednocześnie.

Rodzice byli zdumieni i oszołomieni.

– Ale z czego się tam utrzymasz, gdzie będziesz mieszkała? – zasypali mnie gradem pytań.

Nie na wszystkie znałam od razu odpowiedzi, ale wiedziałam, że dostanę stypendium, które pokryje czesne i wynajem kwatery.

– Jakby ciocia się zgodziła, to mogę mieszkać u niej i za to płacić – dowodziłam, dodając, że oczywiście będę także musiała podjąć jakąś pracę i, że już kontaktowałam się z tą szkołą językową, w której miałam posadę rok temu, i mogą mnie znowu przyjąć.

To była prawda, chociaż nie rozmawiałam z Robertem, tylko z Margaret. Do niego nie odważyłam się odezwać, za dużo emocji by mnie to kosztowało. Zresztą sądziłam, że on o mnie zapomniał…

Kiedy jednak dziękowałam Pawłowi za wsparcie i za to, że mi przysłał prospekty uczelni, powiedział mi, że w zasadzie to nie jego zasługa.

– Robert się uparł, abym ci pomógł i potem sam wszystko zorganizował – zdradził mi. – On cię bardzo polubił...

Podobnie Margaret dała mi wyraźnie do zrozumienia, że w jej szkole Robert był moim opiekuńczym duchem.

– Rok temu chyba uratowałaś mu życie, bo jak tylko przyjechałaś, od razu przestał gadać o swojej byłej żonie i jakby odżył – usłyszałam. – Dlatego byłam pewna, że do nas wrócisz.

No tak… Inni widzieli, że Robertowi na mnie zależy, tylko ja niczego nie zauważyłam i wszystko oceniałam opacznie. Ale kiedy tylko wylądowałam w Londynie, Robert czekał na mnie na lotnisku. Z nieco niepewną miną. Podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek, a chwilę potem poczułam na ustach jego pocałunek. „Jestem w domu…” – pomyślałam. Zabawne, rok wcześniej nie sądziłam, że tak powiem o Londynie.