Gdy piosenka „Je t’aime…” ukazała się na płycie, Jane Birkin, nieznana angielska aktorka, stała się osobą, o której mówili wszyscy. Nawet w Watykanie. Biskupi ogłosili, że utwór sieje zgorszenie, i wezwali do jego bojkotu. Skutek był odwrotny: tylko w pierwszych miesiącach sprzedano 750 tysięcy płyt. Serge Gainsbourg, twórca piosenki, nazwał papieża swoim najlepszym rzecznikiem prasowym. Pierwszą wersję „Je t’aime…” nagrał trzy lata wcześniej z Brigitte Bardot (przy okazji przeżyli namiętny romans). Brigitte przestraszyła się reakcji swojego męża, przedsiębiorcy Guntera Sachsa. Nie na to, że ma kochanka, za bardziej naganne mógł uznać jej westchnienia w piosence imitującej akt seksualny. Poprosiła Gainsbourga,  żeby nie publikował nagrania. 

Jane nie miała takich oporów. Trochę obawiała się opinii swoich rodziców, ale piosenka im się spodobała. Jej mama była cenioną aktorką teatralną, ojciec – oficerem Royal Navy i bohaterem po obu stronach kanału La Manche. Podczas II wojny przemycał na statkach do Anglii członków francuskiego ruchu oporu, uratował życie m.in. późniejszemu prezydentowi François Mitterrandowi. Jane wspomina swoje dzieciństwo jako idyllę, do czasu aż, jak wszystkie angielskie panny z dobrych domów, poszła do szkoły z internatem. „Nikt nie zwracał się tam do nas po imieniu, stałyśmy się numerami, ja byłam 99. Surowo karano za najmniejsze przewinienia. W wieku 12 lat czułam się wszystkiemu winna... W dodatku miałam straszliwe kompleksy z powodu małych piersi. Koleżanki nazywały mnie półchłopakiem i wciąż pytały drwiąco: 99, nadal nic? Niskie poczucie własnej wartości zostało we mnie na długie lata”, opowiada. 

 

Kompozytor nie umie tańczyć

Jej małe piersi wywołały dużą awanturę, gdy pokazała je w słynnym filmie „Powiększenie” Michelangela Antonioniego. Wprawdzie tylko przez kilka sekund, ale był to rok 1966… Miała wtedy 20 lat, była żoną o 13 lat od niej starszego Johna Barry’ego, kompozytora, twórcy muzyki do filmów o Bondzie, laureata pięciu Oscarów, m.in. za „Pożegnanie z Afryką” i „Tańczącego z wilkami”. Małżeństwo od początku było nieudane, po trzech latach Jane z niespełna roczną córką Kate przeniosła się do Francji, dostała tam propozycję zagrania w filmie „Slogan”. Na planie poznała Gainsbourga. Był wściekły, bo nikt go nie uprzedził, że zagra z głupiutką, jak stwierdził, Angielką, która w dodatku nie znała słowa po francusku. Starszy od niej o 22 lata artysta był już wtedy guru, jego piosenki nazywano dziełami sztuki, muzyczną literaturą. Nie rozstawał się z papierosem i butelką alkoholu, a z ust nie schodził mu lubieżny uśmieszek – pod maską cynika ukrywał nadwrażliwość. Miał niełatwy charakter i jeszcze trudniejszą urodę, ale kobiety za nim szalały. Birkin stała się miłością jego życia. „Na pierwszą randkę zabrał mnie do nocnego klubu, potem do lokalu dla transwestytów, a na koniec do hotelu Hilton, gdzie straciłprzytomność, bo za dużo wypił. Gdy wcześniej wyciągnęłam go na parkiet, deptał mi po nogach. To było rozczulające: wybitny kompozytor nie umiał tańczyć”, wspomina. Na przełomie lat 60. i 70. stanowili jedną z najbarwniejszych par paryskiej bohemy. Publikowali swoje rozbierane i przebierane zdjęcia, nakręcili erotyczny film pod tytułem „Je t’aime moi non plus”, zrobili sesję w stylu sado-maso do magazynu dla panów „Lui”. Środowiska konserwatywne uznały ich za wrogów numer jeden. Ostro komentowano też film „Gdyby Don Juan był kobietą”, w którym Jane i Brigitte Bardot wystąpiły w lesbijskich scenach. 

Francuzi pokochali zwariowaną Birkin, wybaczyli jej nawet to, że przez długie lata niemiłosiernie kaleczyła ich język, czego u innych zagranicznych aktorów nie tolerują. Wniosła do paryskiej mody angielski luz, jej znakami rozpoznawczymi były krótkie, obcisłe sukienki z falbankami oraz dżinsy i conversy – do dziś występuje w nich na scenie. Stała się symbolem kobiety wyzwolonej, która nie boi się niczego i nikogo. Ale była to tylko artystyczna kreacja: „Nie przejmowałam się konwenansami, jednak nie uważałam się za prowokatorkę, nie chciałam szokować dla samego szokowania. Może dlatego budziłam sympatię”. 

 

Łzy niczego nie mogą zmienić

Mnóstwo kobiet pisało do Jane, że dzięki niej przestały cierpieć z powodu swoich małych piersi. A ona dopiero przy Gainsbourgu poczuła się akceptowana i doceniona. Serge pokochał też Kate, która przez wiele lat myślała, że jest jej ojcem (John Barry nie interesował się córką). Potem na świat przyszła Charlotte. „Córki nadawały mojemu życiu sens i cel. Nawet gdy dzieje się źle, dziecko zawsze jest obok i mówi: mamusiu obudź się, wstań. Dlaczego jesteś smutna? Co dzisiaj na obiad? Musisz się podnieść, uśmiechnąć, wykombinować coś do jedzenia”, mówi. Dotrzymywała Gainsbourgowi kroku w imprezowaniu, zawsze jednak pilnowała, żeby rano być w formie i dać dzieciom śniadanie. Była typową matką kwoką. Gdy 5-letnia Kate pierwszy raz pojechała do dziadków do Anglii, Jane zalewała się łzami. „Wejdź do studia i to nagraj, szkoda, żeby taki płacz się zmarnował”, powiedział Serge. Wykorzystał potem jej szloch jako tło swojego przeboju „Je suis venu te dire que je m’en vais” („Przyszedłem ci powiedzieć, że odchodzę. Wspominasz szczęśliwe dni i płaczesz, lecz twoje łzy niczego nie mogą zmienić”). Jane zaśpiewała tę piosenkę na specjalnym koncercie dwa miesiące po śmierci Serge’a. Z trudem ją dokończyła, publiczność płakała razem z nią. 

Zobacz także:

Gainsbourg zmarł 25 lat temu, 2 marca 1991 roku. Do końca kochał Jane, która jednak w 1980 roku, po 12 latach wspólnego życia, od niego odeszła. Nie mogła już dłużej żyć z alkoholikiem. Zerwanie było radykalne, bo bała się, że po raz kolejny ulegnie jego argumentom, namowom, „werbalnym piruetom”. Kazała córkom spakować najpotrzebniejsze rzeczy i po cichu opuściły mieszkanie. Starsza Kate zrobiła jej awanturę, twierdziła, że ojca to dobije. Rzeczywiście zaczął jeszcze więcej pić. „Mimo wszystko wiem, że uczucie łączące mnie i Jane jest niezniszczalne”, powiedział. Miał rację. Do jego śmierci prawie codziennie do siebie dzwonili. Jane odeszła do nowego partnera, reżysera Jacques’a Doillona. Zwolniła tempo, odnalazła równowagę. Tylko córki dziwiły się, dlaczego tak mało ich zdjęć ukazuje się w kolorowych magazynach… Gdy dwa lata później urodziła Lou, najpierw poinformowała o tym Serge’a, proponując, by został ojcem chrzestnym. Z radością się zgodził, przysłał małej górę prezentów, w tym różowy regał na książki, na którym napisał: „Od taty numer dwa”. Rok później podarował Birkin 11 piosenek na płytę, która okazała się najlepsza w jego dorobku i zrobiła z Jane prawdziwą wokalistkę. Tytułowy, przejmująco smutny utwór „Baby Alone in Babylone” stał się wielkim hitem. 

 

Najbardziej pożądana torba

W kolejnym, 1984, roku nazwisko aktorki weszło do historii mody, powstała kultowa torba Birkin. O jej początkach krąży wiele legend, Jane opowiada to tak: „Leciałam samolotem z Londynu do Paryża. Wyjęłam notes Hermèsa, z którego wysypały mi się kartki. Siedzący obok mężczyzna poradził, żeby trzymać je w osobnych kieszonkach. Westchnęłam, że gdyby Hermès robił notesy z kieszonkami… Wtedy oznajmił: ja jestem pan Hermès i coś wymyślę”. Był to Jean-Louis Dumas, prezes tego domu mody. Kilka miesięcy później przysłał Jane projekt pojemnej torby z kieszeniami oraz przegródkami i zapytał, czy może ją nazwać Birkin. Do dziś jest ona jednym z najbardziej luksusowych dodatków. Również dlatego, że torby Birkin nie można po prostu kupić. Hermès robi ich niewiele i na specjalne zamówienie, zdarza się, że nawet gwiazdy muszą czekać kilka lat. W ubiegłym roku wzburzona Jane napisała do firmy, że nie chce już firmować toreb swoim nazwiskiem. Stało się to po opublikowaniu przez organizację PETA filmu z farmy krokodyli w Teksasie. Zwierzęta były tam hodowane w strasznych warunkach i żywcem obdzierane ze skóry. Dom mody zareagował błyskawicznie, przysłał kontrolę i zapewnił, że jeśli farma jeszcze raz naruszy standardy etyczne, kontrakt zostanie natychmiast zerwany. Dobre imię  marki zostało uratowane. 

Dziś Jane nadal dba o spuściznę Gainsbourga, bierze udział w koncertach i spektaklach poświęconych artyście. W połowie lat 90. rozstała się z Jakiem Doillonem, od tamtej pory jest sama. „Zawsze prześladowała mnie myśl, że nie zasługuję na nic, co mi się przydarza. Może to się wydać dziwne, ale miłość wprowadza mnie w stan paniki. Najpierw jestem rozszczebiotana jak skowronek, potem zaczynam się bać, że stracę tę drugą osobę. Wciąż wydaje mi się, że on za chwilę spotka inną kobietę”. Wiarę w siebie dawało jej tylko macierzyństwo: „Gdy rodziły się dziewczynki, byłam spokojna i pewna siebie, żadnej paniki. Dokładnie wiedziałam, co robić, jak postępować”. Samobójstwo 46-letniej Kate w grudniu 2013 roku (wyskoczyła z okna swojego mieszkania) ją załamało, choć wiedziała, że najstarsza córka od lat zmagała się z uzależnieniami i chorowała na depresję. „Nie mogłam znaleźć ukojenia. Przedtem uważałam, że mojej rodzinie nic nie może się stać, dopóki jestem w pobliżu. Teraz jako matka straciłam poczucie bezpieczeństwa i znowu potwornie boję się o moje dzieci”, mówi. Jednocześnie mogła się przekonać, jak bardzo jest lubiana. Gdy szła ulicą, paryscy sprzedawcy wychodzili ze swoich sklepików, żeby ją przytulić. Kate Barry była znakomitą fotografką, jej sesje zamieszczał m.in. „Vogue”. 

 

Druga córka, 44-letnia Charlotte Gainsbourg, jest cenioną aktorką, ulubienicą Larsa von Triera. 
W 2009 roku za jego „Antychrysta” dostała główną nagrodę na festiwalu w Cannes, zrobili też razem „Melancholię” i „Nimfomankę”. Po ojcu odziedziczyła talent muzyczny, nagrała pięć płyt. Najmłodsza, 33-letnia Lou Doillon, jest dokładną kopią mamy. Bardzo podobna do niej fizycznie, najpierw została modelką, choć zupełnie nie wierzyła w swoje możliwości. „Niczego nie umiałam, a marka Missoni wysłała mnie na wybieg w zastępstwie Gisele Bündchen. Jedna pomyłka prowadziła do drugiej i nagle okazało się, że robię duże kampanie”, opowiada. Wydała dwie płyty, w październiku ubiegłego roku śpiewała w Polsce. Gra też w filmach. 

Jane, która w tym roku skończy 70 lat, mówi, że dobrze znosi upływ czasu: „Na szczęście mam wadę wzroku i od dawna nie widzę w lustrze swoich zmarszczek”. Nazywana wdową po Gainsbourgu, precyzuje: „Nie oczekujcie deklaracji, że Serge był największą miłością mojego życia, kochałam wszystkich mężczyzn, z którymi byłam”. Twierdzi, że nigdy nie miała wielkich ambicji. „Za swój największy sukces uważam córki oraz fakt, że utrzymałam się na scenie tak długo mimo niezbyt dużego talentu”. Od trzech lat zmaga się z poważną chorobą autoimmunologiczną, ale nie chce o tym rozmawiać, twierdzi, że nigdy się o siebie nie martwiła. Przez całe życie kierowała się zasadą swojej mamy: „Kiedy się śmiejesz, cały świat śmieje się z tobą. Gdy płaczesz, jesteś sama”.