Z okazji trzecich urodzin Wojtusia zjechała się do nas cała rodzina. Mój synek, jubilat, witał ciocie, wujków i dziadków w drzwiach serdecznym, świadczącym o wielkiej miłości do całej rodziny krzykiem: „Gdzie jest dźwig???”

Okazało się, że Wojtuś zamówił u gości różne prezenty telefonicznie i gdy tylko zobaczył zaproszonych w progu domu, zaczął się dopytywać o spełnienie zachcianki. Nie chcąc, żeby mój syn wyrósł na materialistę, zacząłem mu wyjaśniać, że najpierw trzeba powiedzieć „Dzień dobry”, „Jak podróż?”, „Jak zdrowie?”, itp. Wojtuś przytaknął, że rozumie, po czym gdy w progu pojawiła się kolejna ciocia, krzyknął: „Dzień dobry, gdzie jest ciężarówa przewożąca na przyczepie motory?”.

Okazało się, że goście byli bardzo słowni i każdy przywiózł to, czego zażyczył sobie mój synek. Gdzie te komunistyczne czasy, gdy marzyło się o resorakach, a dostawało cudem wystane przez rodziców niedojrzałe kubańskie pomarańcze? Podobno starsi ludzie tęsknią za PRL-em, ale nikt, kto był wtedy dzieckiem, na pewno nie chciałby powrotu czasów, gdy w sklepach były jedynie produkty zabawkopodobne.

Tak czy inaczej, pokój Wojtusia szybko zamienił się w hurtownię zabawek. Czego tu nie było! Ja, tata, szybko chwyciłem zdalnie sterowany samochodzik i zacząłem go skręcać. Jeden wujek zajął się układaniem kolejki, drugi kręceniem korbką wcześniej wspomnianego dźwigu. Świetnie się wszyscy bawiliśmy, może poza Wojtusiem. W tej gorączce podziwiania jego zabawek zapomnieliśmy o nim samym. Kto by pomyślał, że wyrośniemy na takich strasznych materialistów?