Życie z silnym mężczyzną ma swoje wady i zalety. Możemy wesprzeć się na jego ramieniu. Wiemy, że nas obroni, gdy zajdzie taka potrzeba, zdejmie z naszych barków większość kłopotów. Dzięki jego parasolowi ochronnemu czujemy się pewnie i bezpiecznie w najeżonym pułapkami świecie. Z drugiej strony jednak taki stuprocentowy samiec może za bardzo wczuć się w swoją rolę. Będzie chciał nie tylko opiekować się nami, ale i dyrygować. Ujawni swoje przywódcze zapędy. Zapragnie mieć w domu władzę absolutną. My tymczasem poczujemy się ograniczane, zaczniemy mieć dość ustępowania, kompromisów, trwania w cieniu pana i władcy. Zamarzy się nam, by czasem przejąć ster wspólnego życia (a przynajmniej go przez chwilę potrzymać). Ale facet prawdopodobnie nie zechce ustąpić nam miejsca, gdyż będzie to odbierał jako zagrożenie swojej pozycji. Jak go do tego przekonać?

Małżeństwo ze zdecydowanym, silnym mężczyzną może być udane. Pod warunkiem jednak, że trafi on na partnerkę, która dobrowolnie i bez poczucia straty odda władzę w jego ręce. Będzie jej odpowiadała rola słabej kobietki.

Mąż sam podejmuje wszystkie decyzje

Kiedy poznałam Wiktora, zrobił na mnie niesamowite wrażenie – zaczyna Ola, 32 lata, kosmetyczka z Warszawy. – Był pewny siebie, szybko podejmował decyzje, umiał doradzić w ważnych kwestiach. Gdy poprosił mnie o rękę, zgodziłam się bez wahania. Myślałam, że wygrałam los na loterii. Byłam wtedy nieśmiałą, zakompleksioną dziewczyną z małego miasteczka i potrzebowałam kogoś, kto będzie skałą, na której mogłabym się wesprzeć.

Nie mam prawa głosu

Światełko ostrzegawcze zapaliło się w mojej głowie przy organizacji ślubu. Wiktor wybrał mi suknię, zdecydował o orkiestrze i menu na wesele. Wtedy pierwszy raz poczułam, że życie z kimś o tak silnej osobowości ma też ciemne strony. Ale mama przekonała mnie, że związek bez kompromisów nie istnieje. „Trzeba czasem chłopu ustąpić” – mówiła. Więc ustępowałam, ustępowałam… Aż doszło do tego, że nie mam w domu nic do powiedzenia. Mąż przejął rodzinne berło, rządzi na całego. Zawsze wie lepiej, co jest dla nas dobre. Ma tysiące argumentów, dlaczego powinniśmy postąpić tak, a nie inaczej. Decyduje dosłownie o wszystkim: od koloru zasłon począwszy, a na wzięciu kredytu skończywszy. Zwykle rezygnuję ze swego zdania, żeby nie słuchać jego gadania. Jeden jedyny raz się postawiłam. Przy wyborze pani do sprzątania. Niestety, na moje nieszczęście okazała się nieuczciwa. Mąż, jakby z satysfakcją, powtarzał: „A widzisz, widzisz…”. Do tej pory mi to wypomina, dając do zrozumienia, że jestem beznadziejna. Mam wrażenie, że wykorzystuje moje potknięcia, by forsować swoje racje. Teraz boję się cokolwiek zaproponować. Coraz bardziej duszę się w tym układzie. Mimo że nie należę do osób zbyt przebojowych, to i ja potrzebuję trochę szacunku i samodzielności.

Co na to PSYCHOLOG?

Mówi Tatiana Ostaszewska-Mosak: Sytuacja ta pokazuje, jak niebezpieczne jest budowanie swojego świata w oparciu o jedną tylko osobę. Jeśli chcemy przerwać niezdrową zależność, poszukajmy innych – budujących, wzmacniających – relacji. Nie ograniczajmy się do przebywania z umniejszającym mężem. Pogłębiajmy przyjaźnie, nawiązujmy nowe kontakty. Oddajmy się pasji, w której będziemy mogły się sprawdzić. Wtedy łatwiej uwierzymy, że nie jesteśmy tak beznadziejne, jak wmawia nam mąż. Kolekcjonujmy (w głowie lub notesie) pozytywne oceny na nasz temat, wypowiadane przez innych. Przywołujmy je, ilekroć usłyszymy od partnera krytykę. One będą naszą tarczą obronną. Wzmocnią nas też na tyle, że może odważymy się negocjować z apodyktycznym mężem. Zaproponujmy mu podział terytorium, np.: „Dobrze, ty decyduj o naszych finansach, inwestycjach, itd., ale sprawy dotyczące prowadzenia domu pozostaw mnie”.

WARTO PRZECZYTAĆ

Małżeństwo: krucha więź, A.Y. Napier, wyd. Znak
Małżeństwo na medal, P. Howell, R. Jones, wyd. Jacek Santorski & Co
Prawda zaczyna się we dwoje, M.L. Moeller, wyd. Jacek Santorski & Co

Facet nie pozwala mi iść do pracy

Mąż pracuje, żona gotuje… To dewiza mojego Tomka – mówi 35-letnia Ola z Kielc. – On jest niereformowalnym tradycjonalistą. Twierdzi, że mężczyzna to głowa rodziny, a rolą kobiety jest dbać o dom i zajmować się dziećmi.

Jestem kurą domową

Nie do końca zgadzam się z tym modelem, ale ponieważ od razu po maturze zaszłam w ciążę, musiałam odłożyć marzenia o studiach i fajnej pracy. A potem, gdy urodziła się druga córka, moje plany zawodowe całkiem już ugrzęzły pod stertą pieluch. Pogodziłam się z myślą, że na razie nie pozostaje mi nic innego, jak siedzieć w domu. Wmawiałam sobie, że tak będzie lepiej dla dzieci. Poza tym Tomek obiecywał, że zrobi wszystko, by żyło się nam dobrze. Fakt, słowa dotrzymał. Założył warsztat samochodowy i mamy z niego niezły dochód. Ale co z tego, skoro ja z każdym rokiem czułam się coraz bardziej sfrustrowana, niespełniona, zamknięta w czterech ścianach. Kiedy dzieci podrosły, pomyślałam sobie: „Dość tego! Idę do pracy. Na studia już za późno, ale chcę przynajmniej sprawdzić się zawodowo”. Zwłaszcza że nadarzyła się świetna okazja: znajoma szukała kogoś do biura obsługi we własnej firmie. Mogłabym w końcu spróbować czegoś innego niż gotowanie i sprzątanie, poczuć się potrzebna nie tylko rodzinie.

Zobacz także:

Chcę się rozwijać

Gdy powiedziałam o tym mężowi, wściekł się. Zrobił mi taką awanturę, że przez tydzień przemykałam zawstydzona po osiedlu. Krzyczał: „Poprzewracało ci się w głowie! Kariery ci się zachciało! Źle ci w domu? Ja haruję jak wół, a ty tak się odpłacasz?”. Zaskoczyła i przeraziła mnie jego reakcja. Gdyby próbował przekonać mnie po dobroci… ale nie – on wolał pokazać, kto tu rządzi. Zabronił mi, i już. Zadysponował mną, jakbym była jego własnością.

Co na to PSYCHOLOG?

Mówi Tatiana Ostaszewska- -Mosak: Przygotujmy się na to, że partner wszelkimi sposobami będzie próbował odwieść nas od planowanych zmian. Boi się, że nowe porządki zniszczą dotychczasowy spokój. Żona, która idzie do pracy, pozbawia go pretekstu: „cały dzień haruję, więc po robocie mam prawo odpocząć”. Nie uśmiecha mu się przejęcie części domowych obowiązków (a wypadałoby, jeśli partnerka będzie miała etat). Obawia się też utraty swej pozycji. Do tej pory był dumnym królem puszczy. Mimo że czasem narzekał na ciężar odpowiedzialności, to dobrze czuł się w roli wspaniałomyślnego rozdawcy dóbr. Jeśli więc chcemy zmodyfikować ten układ, musimy zachowywać się jak wytrawny dyplomata. Dobrą strategią jest konsekwentne podążanie do obranego celu i jednoczesne obłaskawianie rozdrażnionego lwa. Pokażmy mu, że nadal się z nim liczymy i traktujemy jak głowę rodziny. Pytajmy, co myśli o naszych planach i czy może nam doradzić. Ale z drugiej strony kujmy swój los, działajmy. Zorganizujmy opiekę dla dzieci, wymyślmy obiady na dwa dni itd. By mąż nie miał argumentów na „nie”.

Ukochany odsuwa mnie od znajomych

Tydzień temu zerwałam kontakt z ostatnią przyjaciółką – wzdycha 33-letnia Ania z Piły. – Karol dopiął swego. Zamknął mnie w złotej klatce i teraz ma tylko dla siebie. Czuję się jak w więzieniu. Zaczęło się od niewybrednych uwag pod adresem moich przyjaciół. Po każdym wspólnym spotkaniu wszystkim przypinał łatki: „Ale ta Pati jest płytka. Ulka cały czas się wymądrza. Jurkowi śmierdzi z ust”, itd. Z czasem jego oceny stawały się coraz bardziej krytyczne, obraźliwe. Robił wszystko, by mi obrzydzić znajomych. Tak długo obrzucał ich błotem, że dla świętego spokoju nie umawiałam się z nimi. Albo był wobec nich tak złośliwy, że sami się odsuwali. Przez jakiś czas tolerował Magdę. Twierdził, że wprawdzie przynudza, ale da się ją znieść. Do czasu…

Mam wybrać: on albo oni

Kiedy Magdę rzucił chłopak, strasznie rozpaczała. Nie mogłam patrzeć, jak chodzi po ścianach, więc zaproponowałam, by wybrała się z nami na koncert Feela. Karolowi się to nie spodobało, przez cały wieczór nie odezwał się do nas ani słowem. Po powrocie do domu wyrzucił z siebie: „Niepotrzebnie przyciągnęłaś tę nudziarę. Miałem nadzieję, że będziemy sami”. Potem dodał coś, co zabrzmiało jak ultimatum: „Powinnaś się zastanowić, czy chcesz być ze mną, czy z przyjaciółką”. Nie rozumiem, dlaczego muszę wybierać. Kocham Karola i pragnę z nim być, ale chciałabym też spotkać się czasem z kimś innym. Chociażby dla zdrowia psychicznego. Bo chyba nie jest dobrze, gdy para izoluje się od całego świata i ogranicza tylko do swojego towarzystwa?

Co na to PSYCHOLOG?

Mówi Tatiana Ostaszewska-Mosak: Na początku warto sobie uświadomić, ile jesteśmy w stanie zaryzykować, by wywalczyć choćby zapasowe kluczyki do złotej klatki (czyli odrobinę wolności). Wyobraźmy sobie najczarniejszy scenariusz, którym jest rozstanie z partnerem. Jeśli uznamy, że poczucie niezależności jest dla nas na tyle ważne, by postawić na szali związek, zagrajmy z partnerem w grę pod tytułem „wymiana”. Wybrankowi zależy na kolacji tylko we dwoje? OK, ale niech obieca, że następnym razem wybierze się z naszą paczką do pubu. Gdyby mężczyzna nadal kręcił nosem, przypomnijmy mu sytuacje, w których to my robiłyśmy coś tylko dlatego, że jemu na tym zależało. Jak np. pojechałyśmy z nim na pokazy lotnicze, choć ich nie cierpimy.

Mąż trzyma kasę żelazną ręką

Odkąd jestem z Jankiem, czuję się jak mała dziewczynka, która musi prosić rodziców o pieniądze na wszystko, czego potrzebuje: zeszyty, mazaki, cukierki… – mówi Grażyna, 35 lat, nauczycielka z podwarszawskiej miejscowości. – Nie posiadam własnych funduszy, chociaż zarabiam. Cała moja wypłata wpływa na wspólne małżeńskie konto, do którego – uwaga! – nie mam dostępu. Mąż argumentuje to tym, że obsługa karty płatniczej kosztuje, więc powinniśmy ograniczyć się do jednej. „Grosz do grosza, a zbierze się pokaźna sumka” – powtarza swoje życiowe motto i ucina wszelkie dyskusje. Sprytne! Wie, że dopóki trzyma w swoich rękach ten cholerny kawałek plastiku, ma kontrolę nad każdą wydaną przeze mnie złotówką.

Żebrzę o wszystko

Co tydzień kładzie mi na stole pewną sumę na jedzenie i opłaty. Ale jeśli chcę sprawić dzieciom nowe spodnie lub sobie buty, muszę iść do Pana Męża i przekonać go, że są nam naprawdę potrzebne. Nigdy oczywiście nie mam pewności, czy zatwierdzi dany wydatek. Kiedyś np. chciałam kupić porządny serwis, bo głupio mi już przyjmować gości na poobtłukiwanych skorupach. On jednak stwierdził, że jestem rozrzutna i nie może zgodzić się na taką finansową rozpustę. „Talerze w naszym domu tłuką się jeden za drugim, po co więc wydawać na nie tyle pieniędzy?” – zrzędził. A gdy próbowałam argumentować: „Przecież ja też zarabiam”, usłyszałam, że moja pensja jest śmiesznie niska.

Kłamię, bo muszę

Od tego czasu przestałam być taką do przesady uczciwą żoną, która rozlicza się przed mężem z każdego grosza. Zaczęłam kombinować, ukrywać rzeczywiste ceny. Zaoszczędzałam na jedzeniu, by móc wydać na coś innego. Przyznaję jednak, że nie czuję się najlepiej, oszukując Janka. Mam wrażenie, że w ten sposób powstaje między nami przepaść, burzy się zaufanie. Marzyłam o szczerym, partnerskim związku. Tymczasem wylądowałam z facetem, który zmusza mnie, bym zachowywała się wobec niego nie fair.

Co na to PSYCHOLOG?

Mówi Tatiana Ostaszewska-Mosak: Nie możemy godzić się na takie ubezwłasnowolnienie. Mamy prawo na równi z mężem dysponować wspólnymi pieniędzmi. Jednak nie ma sensu wchodzić w polemikę, kto jest bardziej rozrzutny, kto więcej zarabia. Facet, który chce odsunąć żonę od finansów, zawsze znajdzie powód usprawiedliwiający jego zachowanie. Kiedy więc następnym razem usłyszymy tekst w stylu: „Twoje zarobki są śmieszne”, to zamiast chlipać po cichu w łazience, zaproponujmy mężowi konkretny układ. Przez jeden miesiąc on zarządza domowymi finansami, a przez następny my. W razie jego sprzeciwu musimy, niestety, zadziałać metodą faktów dokonanych. Załóżmy własne konto i niech tam wpływa nasza pensja. Jeśli mąż będzie się pieklił, odsądzał nas od czci i wiary, powiedzmy spokojnie: „Tłumaczyłam ci, że chcę mieć dostęp do naszych wspólnych pieniędzy. Ponieważ się na to nie zgodziłeś, musiałam poradzić sobie w inny sposób. Jeśli chcesz, możemy mieć jedno konto, ale ja też powinnam mieć do niego dostęp. Tak rozumiem partnerstwo w związku”.


Konsultacja psychologiczna: Tatiana Ostaszewska-Mosak