Ewa wiedziała, że gdy Zosia będzie mieć niecałe 2 miesiące, czekają je teatralne próby: w Warszawie, w Nadrzeczu i spektakl w Lublinie, który muszą zarejestrować, by dostał się do konkursu o dofinansowanie. – To była wielka niewiadoma: jak Zosia w zimie zniesie 3-godzinną podróż samochodem. Pojechaliśmy do Lublina zagrać spektakl. Poza tym inaczej się gra, wiedząc, że w garderobie czeka maleństwo. Jest stres, czy nie zapłacze. Czy nie będzie głodne. Przy pracy nad „Requiem…” Zosia pierwszy raz rozdzieliła się ze mną na dłużej. W zasadzie widywałam ją tylko podczas karmienia. Kiedy my próbowaliśmy, opiekunka zabierała Zosię na spacery, choć to był luty i siarczysty mróz. Albo córeczka leżała w garderobie pod kostiumami. Aż strach pomyśleć, co w przyszłości ją czeka „zawodowo”! – śmieje się Ewa.

Zaraz potem, w marcu, Ewa przygotowywała aukcję dla swojej fundacji „Nasze dzieci” przy Klinice Onkologicznej w IP Centrum Zdrowia Dziecka. – I Zosia razem ze mną dzielnie zbierała fanty na licytację. Wszędzie ją ze sobą zabierałam i trochę było mi żal, że tak dużo czasu spędza w samochodzie, że jej dzień dopasowany jest do moich spraw – Ewa zerka na Zosię grzecznie siedzącą w wózku. – Na szczęście ona ma supercharakter: jest wiecznie uśmiechnięta i zadowolona, lubi się wysypiać i potrafi sama sobą się zająć. W zasadzie przy niej nie jestem zmęczona.

Gdy urodził się Franek, dziś 12-latek, Ewa przez rok nie pracowała, opiekując się synem. Z Rysiem, dziś 10-latkiem, spędziła niecałe trzy miesiące, bo wygrała casting do roli Gabrysi w „Na Wspólnej”. – Nawet się nie zastanawiałam, czy chcę wrócić do pracy.To nie jest taki zawód, że można coś sobie zaplanować. Jest ciekawa propozycja, trzeba grać. I zaczęłam bardzo intensywnie. W zasadzie nie było mnie w domu. Rysio do 8. miesiąca nie chciał jeść nic prócz mojego mleka. Łatwo nie miałam. Bywało, że pokarm odciągnięty między kręceniem scen jechał z planu do synka. Wiedziałam, ile razy dziennie muszę dostarczyć porcję, i skrupulatnie tego rozkładu pilnowałam. Zdjęcia miałam codziennie, bo moja bohaterka, z racji pracy w barze, prócz swoich scen musiała być w tle przy kręceniu ujęć z innymi aktorami. Przyznam, że czuję się trochę uboższa o to, że nie pamiętam Rysia 5- czy 9-miesięcznego. Coś za coś. Cudownie by było móc wybierać: wracać do pracy czy nie. Ale aktorek – prócz tych na etacie w teatrze – w ogóle nie można rozpracowywać takimi kategoriami. My nie mamy urlopów. Gdy jest się wolnym strzelcem, jak ja, to raz ma się pracę, raz nie. Nikt na nasze życie prywatne się nie ogląda. W „M jak Miłość” przestałam grać w 3. miesiącu ciąży – nikogo to nie interesowało, że z brzuchem żadnej innej pracy nie znajdę. Gdy pojawia się propozycja zawodowa, trudno odmówić. Przy Zosi nie mogłam sobie obiecać, że szybki powrót na scenę się nie powtórzy, jak przy Rysiu. Jeśli mama-aktorka dostaje ciekawą propozycję, nie ogląda się na dzieci. Wiem, że czeka mnie rundka po specjalistach od castingu. Żeby się przypomnieć. I myślę, że czas się ruszyć. Zosia ma już 8 miesięcy. Z drugiej strony przy Zosi do kwestii powrotu do pracy podchodzę z większym spokojem. Z chłopakami była gonitwa myśli, strach, że wypadnie się z zawodu. Obecnie co chwila powstają nowe produkcje filmowe, telewizyjne, do których poszukuje się aktorów w różnym wieku.

Czasem Ewa jedzie nagrywać głos do reklamy. – Mam poczucie, że mnie z dzieckiem przyjść nie wypada. Nikt nigdy nie zwrócił mi uwagi, ale boję się reakcji: „O, nie ma co z dzieckiem zrobić, nie ogarnia tematu, to mało profesjonalne”. Wciskam więc Zosię Zbyszkowi (mąż Ewy, aktor Zbigniew Dziduch – przyp. red.). A kiedy on jedzie z nią do studia nagraniowego, budzi powszechny zachwyt. I kompletnie nie rozumie moich obiekcji! – śmieje się Ewa. – Dziś ze zdziwieniem patrzę, jak już duzi są moi chłopcy, z tęsknotą i czułością obserwuję rodziny z malutkimi dziećmi. Tym bardziej chcę się nacieszyć Zosią. Poza tym to moja pierwsza dziewczynka. Między nią a chłopcami jest tak duża różnica wieku, że na nowo odkrywam małe dziecko. Pierwszy uśmiech, gaworzenie, wyciągnięcie rączek po zabawkę – ze wszystkiego na nowo się u niej cieszymy! Bardzo cenię sobie spędzany z nią czas. Przy Zosi nabrałam luzu: będzie, co będzie. Jest rola – to super, nie ma – poczekamy, aż się pojawi. Trzeba cenić to, co się ma, a nie wiecznie zamartwiać się tym, że czegoś brak.