Stojąc w nocy na lotnisku w Dublinie, przypomniałem sobie XIX-wieczny tekst piosenki o Molly Malone.

 Autobus podjechał (7 euro za osobę). Z Asią wpakowaliśmy nasze plecaki do bagażnika. Usiedliśmy. Ale ja nie mogłem się pozbyć myśli o Molly.

Co takiego było w tej kobiecie, że piosenka o niej stała się nieoficjalnym hymnem Dublina? Jej biust? To, że miała zawsze świeże małże? Jej świetne filety z morszczuka? Jej słowiczy głos, budzący mieszczan o poranku? Ryby, ryby, ryyyby, świeże ryyyby, ryyby…

Pomyślałem też, że Dublin to dziwne miasto.