"Superniania" Dorota Zawadzka wraca wspomnieniami do porodu

Dorota Zawadzka podzieliła się swoją historią porodową sprzed lat. Słynna "Superniania" 34 lata temu po raz pierwszy została mamą. Z tej okazji na swoim Facebooku opisała historię, z którą utożsamia się wiele kobiet. To pokazuje, że smutny serial o bezduszności na porodówkach trwa nadal.

W białej, sztywnej koszulinie ledwo za pupę i rozciętej do pępka, bez żadnego troczka dającego możliwość jakiegokolwiek zawiązania, czułam się odarta z godności, ale podobno "tak jest wygodniej". Choć nadal nie wiedziałam komu i dlaczego, ale przyjmowałam to z pokorą - napisała Dorota Zawadzka.

Dezinformacja, opryskliwość salowych i brak empatii na porodówce - z tym spotkała się Dorota Zawadzka, kiedy w 1988 roku na świat przyszedł jej syn Paweł. Brzmi jak science fiction? Niestety nie. Z takimi zachowaniami spotyka się wiele rodzących kobiet.

Doświadczyła tego również Dorota Zawadzka. "Był rok 1988. Po nieprzespanej nocy, nawet nie z powodu bólu z krzyża, tylko dlatego że szpital zawsze budził i budzi we mnie niepokój, doczekałam śniadania i informacji, że "przed badaniem nie należy się". Opryskliwa salowa zakomunikowala, że o 10 obchód i wszystko mi powiedzą" - rozpoczęła swój wpis Zawadzka.

"Po 10 pojawił się lekarz, zrobił badanie i powiedział - "pewnie urodzi pani we środę". I poszedł. Po nim pojawiła się położna i zmierzyła mi miednicę koszmarnie wyglądającym miednicomierzem. To badanie zewnętrznego pomiaru miednicy służy orientacyjnemu określeniu rozmiarów kanału rodnego, przez który ma urodzić się dziecko. Normalnie powinno odbyć się między 33. a 37. tygodniem, ale jakoś ja wcześniej nie miałam. Tak czy tak, dziecko oceniono, że mogę rodzić a dziecko "w normie" i polecono chodzić.. "w razie bólu".

Przeczytaj także:

Dorota Zawadzka opisuje absurdy na porodówce

Dorota Zawadzka w dalszej części swojej historii pokazuje absurdy, z którymi spotkała się na porodówce.

Koło 12 przyszedł kolejny lekarz i stwierdził, że mój wysoki poziom stresu przyspieszył akcję porodową - cokolwiek to znaczyło, bo nikt mi tego poziomu nie mierzył. W ogóle nikt ze mną nie rozmawiał.

Akcja porodowa rozpoczęła się około godziny 13, kiedy odeszły wody płodowe. "O 13.35 urodziłam synka. Trzeci skurcz i pozamiatane."

Zobacz także:

Szczególnie ujmuje fakt, że Zawadzka przypomniała o tym, że ponad trzydzieści lat temu lekarze nie byli w stanie ocenić płci dziecka. Sama psycholog podkreśla, że oczekiwała narodzin córeczki, a na świecie pojawił się chłopiec. "W tamtych czasach płeć dziecka była niespodzianką. Oczekiwałam córeczki o imieniu Basia. Synek miał 51 cm i ważył 3150g" - wspomina.

Po porodzie nie obyło się bez zgrzytu, gdyż nie zgodziłam się, by zabrano synka ode mnie. Uznano mnie za wariatkę i umieszczono wraz z dzieckiem w izolatce. Inne mamy były same w salach a dzieci na sali zbiorczej, dowożone na karmienia. Ja chciałam by Pawełek był ze mną. Dziś to normalna procedura, ale wtedy rooming in nie był popularny.

Wpis Doroty Zawadzkiej uruchomił lawinę komentarzy

Wpis Doroty Zawadzkiej zachęcił Internautki do dzielenia się swoimi historiami porodowymi. Przeczytajcie niektóre z nich:

"Ach, te kuse koszule, ohydne... Ja rodziłam w 1980, długo po terminie, pod kroplówką. Łóżka na sali porodowej były oddzielone parawanami z materiału nie pierwszej czystości, a położne na dyżurze nocnym popijały kawkę i PALIŁY PAPIEROSY. Było nas dwie rodzące i zostawione samym sobie. Dzieci były co prawda z matkami na oddziale, ale tego syfu i brudu (oddział aseptyczny, zero odwiedzin) nie zapomnę" — wyznaje Iwona.

"Do dziś pobyt na porodówce ('88/'89) śni mi się w złą noc. Wszystko przez ludzi, przecież nie przez miejsce" - zauważa Agnieszka. "Mnie przed porodem obudzono o godz. 6 słowami: Pani Justyno, lewatywa! — Mogłaby Pani chociaż dzień dobry powiedzieć — odpowiedziałam przerażona. To było 26 lat temu, życzliwość była rzadkością" — to kolejny komentarz.

To Cię może zainteresować: