Amber Heard, Johnny Depp i "proces dekady" - O co poszło?

Kilka ostatnich tygodni to dla wielu fanów Johnny'ego Deppa na całym świecie zupełnie nowa rzeczywistość: wszyscy znamy kogoś, kto po powrocie z pracy, zamiast odpalić Netlixa, włącza kolejny odcinek z sali sądowej w Fairfax, w stanie Virginia. Powiedzieć, że proces o zniesławienie, który aktor wytoczył swojej byłej żonie śledzony jest z wypiekami, to jak nic nie powiedzieć. Miliony widzów żyją każdym słowem, które padło przed obliczem sądu. Dlaczego?

Tu trzeba wrócić do roku 2018, w którym Amber Heard zdecydowała się opublikować na łamach "Washington Post" tekst o przemocy seksualnej, jakiej miała doznać w czasach szkolnych, a także tej domowej, której doświadczyła później. Nazwisko jej byłego męża, Johnny'ego Deppa, ani razu nie pada w tekście, ale dla aktora to był - nomen omen - policzek wymierzony w jedną z najbardziej rozpoznawalnych na świecie twarzy.

"Wyobraź sobie bardzo wpływowego mężczyznę jako wielki statek. Titanic. (...) Gdy uderza w górę lodową, wielu ludzi na pokładzie desperacko próbuje załatać dziury, nie dlatego, że wierzą w jego potęgę, ani nie dlatego, że im na nim zależy, ale dlatego, że od jego istnienia zależy ich istnienie" - pisała Amber. To m.in. te słowa miały doprowadzić Johnny'ego do decyzji o zarzuceniu Amber próby zniesławienia go w mediach.

 

Finalnie aktor żąda od swojej eks 50 milionów dolarów zadośćuczynienia, zaś ona od niego - 100 milionów. Mamy więc gotową historię z wielkimi pieniędzmi, miłością i sławą w tle.

Depp kontra Heard: Gra o wszystko

Komentatorzy świata show-biznesu ścigają się w opiniach na temat roli tego procesu: społecznej, celebryckiej, a nawet psychologicznej. Faktycznie - to, że dwójka szalenie zakochanych w sobie ludzi (Johnny nigdy nie poprosił o rękę matki swojego dziecka, Vanessy Paradis, zaś Amber oświadczył się błyskawicznie) kończy na sali sądowej piorąc swoje najbrudniejsze z brudów publicznie, to gotowy materiał na socjologiczną analizę, a kiedyś pewnie i książkę. Ale o co właściwie toczy się ta gra?

Johnny Depp jest jednym z najpopularniejszych aktorów na świecie. Fenomenem. Charyzmatycznym gościem z talentem, pokaźnym portfolio aktorskim i intrygującym życiem prywatnym. Zjawiskiem, które pokochały miliony. Stracić to wszystko? Brzmi jak koszmar, ale właśnie z obawy przed jego ziszczeniem Depp poszedł na całość - widać, że gotowy był publicznie opowiadać o wszystkim, byle opinia publiczna uwierzyła, że znalazł się w toksycznym związku.

Amber Heard to z kolei kobieta, która nie zdążyła jeszcze zrobić spektakularnej kariery w Hollywood. Olśniła urodą i potencjałem, chociażby w filmie "Dziennik zakrapiany rumem", na planie którego poznała Deppa (swoją drogą, ciekawa jestem, jak często w ciągu ostatnich dwóch miesięcy ten film był oglądany przez widzów na całym świecie). Niewątpliwie jednak stała się twarzą #metoo, choć nie wszystkie ambasadorki ruchu utożsamiają się z tym, co i jak przedstawia Amber.

Zobacz także:

Sporo mówi się o tym, że to "być albo nie być" dla obojga w świecie show-biznesu. Zdecydowanie się z tym nie zgadzam. Żyjemy w świecie, w którym społeczeństwa wydają wyroki zanim wydadzą je sądy i to one są dla nich miarodajne. #TeamJohnny i #TeamAmber mają się świetnie - dawno żaden celebrycki skandal tak nie dzielił opinii publicznej, choć wyraźnie większe wsparcie dostaje tu Depp. Jedną z prawd o show-biznesie jest jednak ta mówiąca o tym, że nie ma takiej afery, której nie da się przekuć w złoto. Dlatego nie wierzę, że "wartość rynkowa" obojga już na zawsze spadnie w dół. Być może na chwilę, ale Hollywood nie znosi próżni. Zwłaszcza takiej, którą można wypełnić wartą setki tysięcy, a nawet miliony dolarów materią. Ja jednak wciąż chcę wierzyć, że to tylko i aż....

Reality show wszech czasów

Wyobraźmy sobie taki scenariusz: W ostatnim odcinku sądowej batalii, ubrany elegancko Johnny Depp staje na środku sali sądowej, odkłada na bok swój kubek termiczny i ściąga przeciwsłoneczne okulary. Tuż obok niego, w czasie transmisji na żywo, staje Amber Heard. Oboje mają światu coś do powiedzenia. Witamy w największym reality show świata! Daliście się nabrać, ale właśnie o to nam chodziło! By pokazać, że w dzisiejszym świecie dajemy wiarę wszystkiemu, co może być transmitowane, odczłowieczamy to i chcemy postrzegać jako doskonałą rozrywkę w sam raz do popcornu. (Skądinąd, zaprzyjaźniony z Deppem i borykający się z podobnymi zarzutami Marilyn Manson przewidywał taką wizję show-biznesu na płytach "Antichrist Superstar" i "Mechanical Animals") Czyż nie byłoby to możliwe? Czyż aktor tak wielkiej sławy jak Depp nie mógłby pozwolić sobie na tak gigantycznych rozmiarów spektakl? Czyż w końcu bohaterowie tej sądowej historii nie przypominają postaci rodem z domu Wielkiego Brata? No bo jak traktować poważnie lekarza, który opowiada dziwne historie o zależności granych przez Deppa postaci i jego prawdziwej osobowości? Jak serio podejść do pracownika apartamentowca, który swoich zeznań udzielał online, jadąc samochodem i vape'ując? Czy naprawdę Kate Moss, (wyglądająca z resztą jak bogini podczas przesłuchań) była niezbędna w tej historii? A może kluczowa?

No i w końcu - czarujący Depp, rysujący na kartce papieru w trakcie przesłuchań Amber i uśmiechający się zalotnie do prawników wokół siebie - czy to nie rola życia? A podchwycone przez media nazwisko prawniczki, Camille Vasquez, o której mówią wszystkie tabloidy świata? Gdyby ktoś miał napisać scenariusz takiego show, byłby multimilionerem. A wszystkie nasze rozterki związane z tym, czy Amber kłamie, czy trzeba będzie wyrzucić wszystkie filmy z Deppem i w końcu - czy jako cywilizacja upadliśmy już tak bardzo, że miłość kończy się takim fiaskiem, stałyby się nieaktualne. Bo oto okazałoby się, że Johnny i Amber przechytrzyli nas wszystkich. Wpadli na doskonały pomysł, a zamiast oddawać sobie miliony z własnych kont - pomnożyli je, bo wielką produkcję kupił któryś z amerykańskich gigantów. Kupił i pozamiatał, bo przecież takiej produkcji filmowej ani Johnny ani Amber nigdy na swoim koncie nie mieli.

Byłoby super. Niestety już niebawem kurtyna opadnie, a to, co zobaczymy, zamiast genialną wizją artystyczną, okaże się smutną prozą życia.