Ładnie wygląda cmentarz zimą. Ośnieżone drzewa, groby przykryte białymi kołderkami, mrugające gdzieniegdzie lampiony. Lubię tu przychodzić. Cisza, spokój. I coraz więcej znajomych… Chociaż to akurat boli. Bo uświadamiam sobie, że powoli odchodzą ci, których lubię i kocham. Tak jak Jerzyk. Na jego grobie powinno być napisane: „Odszedłem, czekając.” Tylko ja wiem, jak bardzo mnie kochał. I jak bardzo cierpiał, bo ja nie potrafiłam podjąć decyzji, dokonać wyboru. A teraz jest już za późno… 

Poznaliśmy się dawno temu. Byłam młodą mężatką, miałam dwójkę dzieci. Podobał mi się, ale najważniejsze było to, że mogłam na niego liczyć. Porządny, uczciwy, dobry. Takich mężczyzn rzadko się spotyka. Lubiłam z nim rozmawiać, a po roku czy dwóch zdałam sobie sprawę z tego, że więcej łączy mnie z nim niż z mężem.

Wyznał mi miłość, ale ja nie chciałam się rozwodzić. Malutkie dzieci nie zrozumiałyby tego.

On powiedział, że poczeka

Potem mój mąż zginął w wypadku, potrącił go pijany kierowca. Dziewczynki miały 12 i 13 lat, bardzo to przeżyły. Nie były gotowe na taką stratę. Ja zresztą też nie. Może między nami nie było uczucia, może często się kłóciliśmy i byliśmy ze sobą raczej z rozsądku, przyzwyczajenia niż potrzeby czy miłości, jednak nie umiałam pogodzić się z jego śmiercią. 

Jerzyk bardzo nas wtedy wspierał. To dzięki niemu wiedziałam, że nie jestem na świecie sama, czułam, że jest ktoś, kto część tej odpowiedzialności, ciężaru życia przejmie ode mnie.

I wtedy moja siostra powiedziała: 

– Janka, nie spotykaj się tak często z Jerzym. Wiesz, rok jeszcze nie minął, odkąd pochowałaś Mariana, a ty już masz nowego faceta. Ludzie zaczynają plotkować. To za wcześnie. Ja wiem, że chcesz sobie życie ułożyć, że nie chcesz być sama. Ale poczekaj jeszcze jakiś czas. Nie warto narażać się na ludzkie złośliwości. Tu wszyscy się znają, będą cię wytykać palcami. Po co ci to? Uszanuj tradycję.

Zobacz także:

Więc uszanowałam, bo było za wcześnie. Jerzyk powiedział, że rozumie, poczeka. Nadal do nas przychodził, pomagał, robił zakupy. Czasem, gdy dzieci wyjeżdżały na ferie albo na wakacje, zostawał na noc. Ale pilnowaliśmy, żeby nikt go nie widział. Po co ludzie mieliby wziąć nas na języki? Obwiniać o nieczułość? „Mamy czas, na pewno kiedyś wszystko się ułoży” – powtarzałam sobie.

Córki dorastały, miały swoje życie i sprawy

Minęły trzy lata od śmierci Mariana. Dziewczynki weszły w ten trudny wiek, kiedy nie chciały już ze mną o wszystkim rozmawiać. Wolały swoje towarzystwo, koleżanki, rozrywki. Coraz częściej zostawałam sama w domu, a wtedy zwykle towarzyszył mi Jerzyk. Więc pomyśleliśmy, żeby to wreszcie zalegalizować. Tak jak trzeba, jak wypada. Postanowiłam porozmawiać z dziewczynkami. I chyba nigdy nie zapomnę tamtej rozmowy.

– Jak możesz, mamo? – Ala aż trzęsła się z oburzenia. – Chcesz zapomnieć o ojcu? Myślałam, że uszanujesz jego pamięć. 

– Dziecko, przecież wiesz, że tatę kochałam – próbowałam bronić swoich racji, ogłuszona wybuchem córki. – Ale jego już nie ma, a ja nie chcę być sama. Chyba mam prawo do szczęścia. Mam dopiero 45 lat… – przekonywałam słabo.

– A my? – młodsza Jola dołączyła do siostry. – My nie mamy takiego prawa? Chcesz nam dać nowego ojca? Miałyśmy jednego, jedynego!

Zgadzamy się, żeby Jerzy tu przychodził, nic nie mówimy. Ale ślub? Po co wam? Jak sobie to wyobrażasz? Że będziemy mieszkać razem 
z nim? To obcy facet. 

Była też trudna rozmowa z Jerzym. Bo wszystkiego mogliśmy się spodziewać, ale nie tego, że córki nie zgodzą się na nasze małżeństwo. Popłakałam się. I dlatego, że już nie chciałam być sama, i dlatego, że nie znalazłam u dziewcząt zrozumienia. Dałam im wszystko, miłość i czas, a one mnie nie rozumiały. Tak bardzo mnie to bolało!

– Poczekamy, Janeczko – powiedział Jerzy. – Już tyle lat czekamy. Dziewczynki dorosną, dojrzeją. Teraz się buntują, więc nawet jak postawimy na swoim, to i tak mnie nie zaakceptują. Są w trudnym wieku, ale to przejdzie. Same się zakochają, będą chciały wyjść za mąż. Wtedy zrozumieją, co czujesz i jakie to ważne dla ciebie. A ja cię kochać nie przestanę, poczekam. Niech będzie, jak jest.

Mały nazywał mojego przyjaciela dziadkiem

Lata mijały, zbliżały się moje 55. urodziny. Młodsza córka od dwóch lat była mężatką. Na razie mieszkali u mnie z malutkim Kacperkiem. Czekali na mieszkanie, a żeby zaoszczędzić, nie zdecydowali się na wynajem. Starsza kończyła studia i też mieszkała ze mną. Teraz częściej spotykaliśmy się u Jerzyka, bo tam było spokojniej. Dochrapał się wreszcie własnej kawalerki i chociaż tu mieliśmy odrobinę intymności. Nawet myślałam, czy nie czas, aby wreszcie się pobrać? Ale tyle zamieszania z dziećmi, no i musiałam zajmować się wnukiem. 

Nie mogłam się wyprowadzić, bo córka i zięć pracowali w innej miejscowości, późno wracali do domu. Wnuczek przecież nie mógł zostać sam. To my, ja i Jerzy, spędzaliśmy z nim mnóstwo czasu. Mały mówił baba i dada. Jerzyk się cieszył, że jest dziadkiem. Jednak na nasz ślub było jeszcze za wcześnie.

I znowu minęło kilka lat. W tym czasie młodsza córka się wyprowadziła, starsza podjęła pracę. A ja zamiast cieszyć się emeryturą, biegałam do wnuka, łapałam jakieś dorywcze prace, żeby pomóc dzieciom. Nie myślałam o sobie, bo nie miałam kiedy. Jerzy wspierał mnie, jak mógł, ale to było moje życie.

Tuż po moich 60. urodzinach Jerzy dowiedział się, że jest chory. To była najgorsza ze wszystkich diagnoza, której wszyscy się boją. Zaczęło się niewinnie, od prostaty, ale ponieważ zaniedbał leczenie, rak się rozprzestrzenił. Szpital, chemia, operacje… Cierpiał, a ja nie mogłam mu pomóc.

Patrzyłam, jak niknie w oczach. Jak odchodzi moja miłość.  Byłam z nim aż do końca. Dopóki jeszcze mógł mówić, powtarzał, że mnie kocha, i że dałam mu wiele szczęścia. Że żył dla mnie, dzięki mnie. A ja połykałam łzy. Potem już tylko trzymał mnie za rękę, aż wreszcie i na to nie miał siły. Głaskałam go po zapadłych policzkach, ocierałam ślinę  z kącika ust. Robiłam mu zastrzyki. 

Kiedy lekarz powiedział, że to już koniec, nie odstępowałam go na krok. Tylko tyle mogłam dać Jerzykowi. Być przy nim, kiedy będzie się żegnał z tym światem. Odszedł pewnego mroźnego poranka, po dwóch latach choroby.

Staram się odwiedzać go jak najczęściej

Teraz mam 70 lat. Jestem sama, chociaż dzieci o mnie pamiętają. Ala mieszka wprawdzie za granicą, jednak dzwoni kilka razy w miesiącu. Jola często mnie odwiedza, wnuk wprost uwielbia przychodzić do babci. Ale ja najlepiej czuję się właśnie tutaj, na cmentarzu. Przychodzę prawie codziennie, odwiedzam znajomych. No i mojego Jerzyka.

Zawiał zimny wiatr, więc poprawiłam kołnierz palta. Trzeba wracać do domu. Dziś jest wyjątkowo nieprzyjemnie, ale musiałam tu przyjść. Mija 8 rocznica śmierci mojego ukochanego. 30 lat miłości, wierności, ciepła. Szkoda, że nigdy nie zawalczyłam o swoje szczęście. O nasze szczęście. Wtedy, gdy nie było za późno.