Życie od nowa. "Gdyby ktoś powiedział mi, że będę musiała jeszcze walczyć o mojego męża, chyba bym go wyśmiała"

Raz w roku Stach jeździł sam do sanatorium i to zawsze do tego samego. Trochę wstyd było mi śledzić własnego męża, ale nie miałam innego wyjścia.
– Jak Boga kocham, widziałam na własne oczy – pani Danusia uderzyła się w pierś. – A pokojowe gadały, że oni od kilku lat się spotykają w tym sanatorium. Szczęście, że nie byłam w tym samym, bo głupio by mi było. W końcu pan Staszek taki porządny człowiek. Przyobiecałam sobie, że jak wrócę, zaraz pani o wszystkim powiem. Lepsza najgorsza prawda niż najlepsza nieprawda. Pani Irenko, po mojemu to chłopa trzeba krótko trzymać. A ja na pani miejscu to bym razem z mężem do tych sanatoriów jeździła.
– Kiedy ja się dobrze czuję – zaoponowałam, choć stan mojego ducha nagle zaczął wskazywać zupełnie co innego.
– Eeee tam, w tym wieku nie ma zdrowych ludzi, już lekarz coś tam by pani znalazł. Po co mają się obce baby wokół pana Staszka kręcić? Jak się taka uczepi, to potem oderwać trudno.

Nie chciało mi się w to wszystko wierzyć. To było dwa lata temu, tuż przed czterdziestą rocznicą ślubu. Nasze dzieci dawno już dorosły, założyły swoje rodziny. Zostaliśmy ze Staszkiem sami. Nawet wnuki były daleko, tak się jakoś dziwnie złożyło. Janusz z Basią mieszkają w Londynie i nie zamierzają wracać, Hania zapuściła korzenie w Warszawie i też jej tam dobrze. Mam troje wnucząt, a jakbym nie miała żadnego, tak rzadko je widuję.

Przez całe życie uchodziliśmy za zgodne małżeństwo

Oboje byliśmy już na emeryturze, z tym że ja dorabiałam sobie, pracując na pół etatu w aptece. Całe życie byłam bardzo aktywna, więc gdy zaproponowano mi takie rozwiązanie, bardzo się ucieszyłam. Szczerze mówiąc, nie wyobrażałam sobie siedzenia w domu. Gdy zbliżyłam się do wieku emerytalnego, z przerażeniem myślałam, jak zagospodaruję czas wolny. Lubiłam szydełkować i rozwiązywać krzyżówki, jednak zauważyłam, że ostatnio bardzo męczy mi się wzrok. 

Praca zawodowa była moim żywiołem, czego z kolei nie mógł zrozumieć mój mąż, który od kilku lat był już na emeryturze i bardzo sobie to chwalił. Jednak od czasu, gdy przestał pracować, podupadł na zdrowiu. Raz w roku jeździł więc do sanatorium, i to rzeczywiście wciąż do tego samego. Nawet go pytałam, czy mu nie nudno, ale odpowiedział mi, że on jeździ do sanatorium nie dla rozrywek, tylko dla zabiegów, a z tych jest bardzo zadowolony. Ponieważ sanatorium nie przysługiwało mu co roku, opłacał je sobie prywatnie, bo twierdził, że na zdrowiu oszczędzać nie będzie. Nie przypuszczałam, że może jeździć tam dla kogoś.

W pierwszej chwili uznałam słowa sąsiadki za stek bzdur i wymysłów

Potem jednak zastanowiłam się głębiej i przeanalizowałam po kolei nasze życie. Może i byliśmy zgodnym małżeństwem, bo kłóciliśmy się bardzo rzadko, raczej jeśli już, to bywały między nami ciche dni. Mój mąż uważał się za człowieka na poziomie, a takiemu nie wypada krzyczeć i awanturować się. No i tak naprawdę nie mieliśmy się o co kłócić. To raczej ja miałam do niego pretensje, na przykład o to, że chrapie i nie daje mi spać. W końcu wpadłam na pomysł, żeby rozdzielić nasze sypialnie. Dzieci akurat wyniosły się z domu, więc wszystkie trzy pokoje zostały dla nas. Przemeblowaliśmy je po swojemu, dokupiliśmy tylko drugie łóżko, a jeden pokój pełnił funkcję gościnnego. Seks jakoś umarł śmiercią naturalną wraz z wiekiem. Nie przeszkadzało mi to absolutnie, sądziłam, że mój Stach też nie cierpi z tego powodu. Jednak słowa sąsiadki podziałały wtedy trochę jak ostrzegawczy brzęczyk: „Uważaj, Irena, coś się dzieje. Obudź się!”.

Doszłam do wniosku, że spędzamy ze sobą za mało czasu i że żyjemy praktycznie obok siebie. Nawet rzadko rozmawialiśmy. Wracałam z pracy i zabierałam się za gotowanie obiadu, Stach latem jeździł na ryby, jesienią na grzyby, a zimą drzemał przed telewizorem. Ja po obiedzie zazwyczaj sprzątałam i zaczynałam przygotowania do kolacji. Wieczorem zasiadałam do ulubionych seriali, a Stach zazwyczaj wtedy szedł spać, bo twierdził, że to babskie dłużyzny.

Sądziłam, że tak musi być i że starsi ludzie wiodą takie nudnawe życie

No chyba że mają pod opieką wnuki. Rzeczywiście wszystko się zmieniało, gdy przyjeżdżały dzieci. Nasz dom wtedy żył dziecięcym gwarem. Postanowiłam sprawdzić, czy moja sąsiadka mówiła prawdę, choć na okazję ku temu musiałam czekać cały rok. Oczywiście nie przyznałam się Stachowi, że zamierzam go odwiedzić. Traf chciał, że jechał do sanatorium w listopadzie, a właśnie w tym miesiącu obchodzi imieniny. Postanowiłam sprawić mu niespodziankę, upiekłam kurczaka, placek drożdżowy ze śliwkami, wsiadłam do pociągu i pojechałam.
– Wszystkiego najlepszego z okazji imienin! – przywitałam go w progu sanatoryjnego pokoju.
Leżał akurat na tapczaniku, pewnie odpoczywał po zabiegach. Na mój widok zerwał się gwałtownie.
– Irenko, co za niespodzianka! – jego zachwyt chyba nie do końca jednak był szczery. – Nie przypuszczałem, że przyjedziesz. Że też ci się chciało! Taki kawał! Trzeba było zadzwonić, wyszedłbym na dworzec.
– A chciało mi się, chciało. Pomyślałam, że się ucieszysz – uśmiechnęłam się trochę złośliwie.
– Cieszę się, cieszę. Pewnie jesteś głodna. Zaraz zgłoszę w stołówce, może uda się wykupić obiad – założył bluzę od dresu i kapcie. – Ty tu poczekaj, a ja zaraz wrócę.
Już sobie wyobrażałam, jak biegnie i uprzedza jakąś kobietę o moim niezapowiedzianym przyjeździe. Chciało mi się śmiać.
– Po co będziesz chodził do stołówki – zatrzymałam go. – Nie przejmuj się mną, zresztą przywiozłam prowiant, ktoś musi to zjeść. O, spójrz – połowę miejsca w walizce zajmowały przygotowane przeze mnie wiktuały.
– Ja jednak zgłoszę w recepcji, bo wiesz, tu obcy nie mogą przebywać – tłumaczył mi zaaferowany.
– Jacy obcy? Przecież jestem twoją żoną. A w recepcji sama zgłosiłam, że przyjechałam do ciebie w odwiedziny. Myślisz, że skąd wiedziałabym, w którym pokoju cię szukać? Recepcjonista nawet zapytał, czy będę korzystać z noclegu, bo mają wolne pokoje. Stachu, Stachu, obudź się! A najlepiej zrób mi herbatę.

Zobacz także:

Zachowywał się rzeczywiście inaczej niż zwykle

To utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Zaparzył herbatę, po czym włożył szlafrok i powiedział, że idzie na jakiś dodatkowy zabieg, o którym na śmierć zapomniał, a mnie kazał czekać w pokoju, bo jego współlokator nie wziął klucza. Po obiedzie poszliśmy na spacer, potem zrobiliśmy w pokoju imieninowe przyjęcie.
– No, no – taka żona to skarb! – zachwycał się pan Wiesio, współlokator mojego męża. – Żeby moja tak gotowała… Kurczaczek palce lizać, nie to co sanatoryjne żarcie. Ty to masz szczęście, Stasiu!

Przed kolacją Stach odprowadził mnie na pociąg. Wydawało mi się, że odetchnął z ulgą, gdy się żegnaliśmy. Na szczęście tak bardzo się śpieszył, że nie zaczekał do odjazdu pociągu. A ja jednymi drzwiami wsiadłam, a drugimi wysiadłam. Walizkę zostawiłam w przechowalni bagażu i czym prędzej udałam się w stronę sanatorium. Było mi bardzo głupio śledzić własnego męża, ale co tam, mówi się trudno. Postanowiłam wypytać pielęgniarkę. Wręczyłam jej dużą paczkę kawy i wyjawiłam, po co przyjechałam. Nie wyglądała na zdziwioną, uśmiechała się pod nosem.
– Pan Staś to nasz stały kuracjusz, właściwie nie powinnam puścić pary z ust, ale przemawia przeze mnie kobieca solidarność – poklepała mnie przyjacielsko po ramieniu. – A wie pani, ja się nawet zastanawiałam, czy pan Staś ma żonę, bo od początku przyjeżdżał sam. Ale zawsze taki elegancki, te garnitury i koszule to tyle razy zmienia, że zliczyć trudno. W głowę zachodziliśmy, kto mu je pierze i prasuje. Coś czułam, że musi mieć jakąś kobietę. I zawsze taki grzeczny, szarmancki. Spotyka się, owszem, z panią Reginą, oni nawet uchodzą tu za parę. Nas życie osobiste kuracjuszy nie interesuje, więc się nie wtrącamy. Ale pani to mi żal. Ja kiedyś przespałam swoją szansę. Mój mąż odszedł ode mnie niedługo po ślubie. Ja szłam do pracy na dyżur, a on pod moją nieobecność przyprowadzał sobie kochanki. Potem już nie związałam się z żadnym mężczyzną. Na szczęście nie zdążyliśmy mieć dzieci. Jeśli mogę coś pani poradzić, to proszę trzymać rękę na pulsie.

No, to już znałam prawdę...

Postanowiłam przenocować w pobliskim hoteliku, bo nie lubiłam podróżować nocą. Zresztą bardzo chciałam zobaczyć tę panią Reginę. Nie było to trudne, gdyż po kolacji był dancing, a mój mąż niemal od pierwszego tańca brylował na parkiecie z jakąś blondyną w objęciach. Przyjrzałam się jej dokładnie. Wyglądała jakby właśnie wyszła od fryzjera. Poczułam ukłucie zazdrości. Nie podejrzewałam siebie, że po tylu latach będę zazdrosna o Stacha i że mój mąż w ogóle da mi powody do zazdrości! Sądziłam, że w naszym wieku takie kataklizmy jak zdrada już się nie zdarzają. A tu proszę! 

Prawie całą noc nie spałam, zastanawiając się, co robić. Mówić dzieciom? Eeee, nie chciałam zawracać im głowy. Każde z nich miało swoje problemy, po co dorzucać im nasze. Wróciłam do domu, bo następnego dnia przypadał mój dyżur w pracy, ale moje myśli cały czas krążyły wokół Stacha i pani Reginy. Nawet nie miałam specjalnych możliwości działania. Wystawienie walizek za próg nie wchodziło w grę, małżeńska wspólność majątkowa do czegoś zobowiązywała. Rozwód w naszym wieku? Wstyd i niepotrzebne zamieszanie. A co dzieci sobie pomyślą? Tak lubiły do nas przyjeżdżać… Nie chciałam rewolucji w moim życiu.

Kobieta po sześćdziesiątce jest skazana na porażkę

Jak długo jeszcze popracuję? Emerytury nie miałam zbyt wielkiej, oszczędności żadnych. Staszek miał trochę wyższą emeryturę, ale wszystkie pieniądze pochłaniało utrzymanie mieszkania, leki, sanatoria i bieżące wydatki.

Gdy mąż wrócił z sanatorium, nie dałam po sobie poznać, że wiem o jego romansie. Postanowiłam walczyć innymi metodami. Pomyślałam sobie, że nie jestem gorsza od tej jakiejś pani Reginy. Pierwsze, co zrobiłam, to poszłam do fryzjera. Dotychczas bywałam tam rzadko, od wielkiego święta, przed jakimś weselem czy pogrzebem. Teraz chodzę czesać się co tydzień. Znajomi nie mogą wyjść z podziwu, jak się zmieniłam. Kiedyś nawet odważyłam się i weszłam do kosmetyczki, żeby zrobiła mi delikatny makijaż. Było mi trochę wstyd, że taka stara baba jak ja zachowuje się jak jakaś małolata, ale co tam! Kosmetyczka pokazała mi, jak powinnam malować się do pracy, a jak na specjalne okazje. Przyjemnie było znów zadbać o siebie. Poczułam się, jakby mi ubyło lat! Kupiłam sobie nową garsonkę i kilka nowych bluzek. Stach przyglądał mi się, ale nic nie mówił. Postarałam się też, by trochę urozmaicić nasze życie. Zwłaszcza że od stycznia pracowałam już tylko na pół etatu. Miałam zatem znacznie więcej czasu. Postanowiłam, że będziemy spędzać go wspólnie. Okazało się, że długie zimowe wieczory mogą być sympatyczne. Wprowadziłam zwyczaj popołudniowych wspólnych herbatek. Zamiast seriali od czasu do czasu oglądałam ze Staszkiem to, co on lubi, czyli kabarety i programy publicystyczne. Czasem wypijaliśmy kieliszek naleweczki własnej roboty. 

Gdyby mi ktoś powiedział, że będę jeszcze uprawiała seks w tym wieku, wyśmiałabym go

Tymczasem okazuje się, że jest to całkiem przyjemne. I wcale święta nie muszą być częściej, jak w tym dowcipie: „Dziadku, co wolicie: święta czy seks? Święta, bo są częściej”. Okazuje się, że oddzielne sypialnie wcale nie przeszkadzają w udanym pożyciu! 

Latem kilka razy wybrałam się ze Staszkiem na ryby. Wędkowanie nigdy mnie nie pociągało, ale brałam leżak i czytałam gazetę albo opalałam się, czego też dawno nie robiłam. A ile prawdziwków znaleźliśmy razem tej jesieni! Dopiero teraz zobaczyłam, ile traciłam, nie jeżdżąc do lasu. Poprosiłam Staszka, by wytaszczył z piwnicy moją starą damkę i przypomniałam sobie, jaka przyjemna może być jazda rowerem! Od razu się lepiej poczułam. Okazało się, że mój mąż miał swoje ulubione miejsca grzybobrania, wydawało się, że prawdziwki tam na niego czekają! Samo czyszczenie grzybów nie było takie przyjemne jak zbieranie. Powiedziałam jednak, że skoro zbieramy razem, razem je w domu czyścimy. Stach zgodził się bez mrugnięcia okiem! 

Gdy przyszła wiosna, zakomunikowałam mężowi, że w tym roku wybieram się razem z nim do sanatorium

– Nareszcie! – ucieszył się. – Ale wiesz co? Miałaś rację, jeżdżenie w to samo miejsce już mnie znudziło, czas to zmienić. Gdzie proponujesz?
Po raz pierwszy pojechaliśmy więc razem. I to w zupełnie innym kierunku! Stwierdziłam, że sanatorium to całkiem przyjemna rozrywka i wypoczynek. Dowartościowałam się, gdy inni mężczyźni prosili mnie do tańca, a Staszek był o mnie zazdrosny!
– Wiesz co, Irenko? Ja to bym cię nigdy samej do sanatorium nie puścił – szepnął mi do ucha.
Mam nadzieję, że pani Regina przygruchała sobie jakiegoś innego absztyfikanta i raz na zawsze zapomniała o moim Staszku. To była dla mnie nauczka. Znajomi pytają żartem, czy znalazłam jakiś specyfik na odmłodzenie. Nie będę jednak nikomu zdradzać tajemnicy. Może tylko kiedyś Staszkowi. Teraz wiem, że życie po sześćdziesiątce może być wesołe i zawsze ma w zanadrzu jakieś niespodzianki dla nas, że można (w pewnym sensie) zacząć życie od nowa.