Dowiadujesz się, że będziesz mamą. Towarzyszy ci mieszanka emocji – dużo radości, ale i strach. Dzielisz się tą wiadomością z bliskimi i z tymi, którzy już to przeżyli. Chcesz wiedzieć jak najwięcej, więc pytasz, szukasz. Od koleżanek słyszysz, że bycie matką to najcudowniejsza rzecz, jaka może przydarzyć się kobiecie. Bierzesz do ręki kolorowe gazety, a w nich? A w nich to samo – czytasz, że czeka cię piękna przygoda i że odtąd twoje życie już zawsze będzie inne. To oczywiście znaczy dużo lepsze. Czekasz więc na ten cud. Pełna nadziei i podekscytowania. W pokoju twojego dziecka już wszystko jest gotowe. W oknach zasłonki w ciepłym kolorze, łóżeczko rozłożone, a w nim pościel pasująca do zasłon. Na bujanym fotelu obok łóżeczka siedzi duży pluszowy miś. Jego miejsce już za kilka miesięcy zajmiecie wy – ty i twoje maleństwo. Będziecie się razem bujać i przytulać wieczorami. Przygaszona lampka, błoga cisza – szczęśliwa rodzina. Uzbrojona w przygotowane mieszkanie i lukrowane wyobrażenie o macierzyństwie, jedziesz do szpitala. Po kilku dniach wracacie i… zderzasz się z rzeczywistością. Nie tak to wszystko wyglądało w twoich marzeniach, ale milczysz. Przecież jesteś matką, a to… „najcudowniejsza rzecz, jaka mogła ci się przydarzyć”. Tymczasem jesteś przerażona, może nawet rozczarowana. To tylko trzy spośród bardzo wielu anonimowych wpisów na forach dla początkujących mam: „Czy są tu na forum jeszcze inne mamy, które nie mogą odnaleźć się w roli mamy? Czy to tylko ja czasem (a nawet częściej) tęsknię za czasami sprzed ciąży, mam ochotę wszystko rzucić i zniknąć, nie cieszę się z "ochów" i "achów" nad moim dziecięciem i czasem wręcz się tym irytuję, wkurzam się (słabo powiedziane), że mój dzień i moje życie teraz w pełni uzależnione jest od dziecka, mam poczucie bycia uwięzioną w domu, podczas gdy mąż cieszy się wolnością?”. Kolejny wpis: „Czy nie sądzicie, że o cieniach macierzyństwa powinno mówić się w szkole rodzenia? Bo póki co kobietom w ciąży mówione jest tylko, że narodziny dziecka to najszczęśliwszy okres w życiu, itd. A potem te z nas, które tego nie czują od razu, mają wyrzuty sumienia, poczucie winy, depresję… W naszym kraju pojęcia "rodzina", "matka" są wynoszone na piedestał. OK, ale nie zapominajmy też o szarych stronach macierzyństwa!”. Albo: „Im bardziej się denerwowałam na Zu, tym bardziej ona na mnie wisiała. No i wyrzuty sumienia, że nie potrafi ę być wspaniałą, wyluzowaną, rozumiejącą mamą. Zaczęłam odpuszczać. Matka to nie robot, dziecko tym bardziej”.

Najgorsze jest to, że odkąd zostałam mamą, przestałam istnieć dla świata.

– Najbardziej irytująca mnie ostatnio kwestia: „Jak twoja malutka?”. Nie znoszę tego pytania – opowiada Olga, mama siedmiomiesięcznej Poli. – Czasami chce mi się wykrzyczeć, że ja też tu jestem, nie tylko w roli zbiornika z mlekiem czy bujaka dla Polki. I np. właśnie przeczytałam „Książkę twarzy” Marka Bieńczyka. Nie było to łatwe, ale się zaparłam. Teraz chętnie wymieniłabym się refleksjami na temat literatury. Ale o nią nikt mnie nie zapyta. Mało tego, nikt nie zapyta mnie nawet, jak się czuję. Ostatni raz pytano mnie o to zaraz po porodzie. Od tamtej pory minęło jednak kilka miesięcy, w czasie których kompletnie przestałam istnieć dla otoczenia. Być może musiałabym odmówić swoim przyjaciółkom, gdyby chciały zaprosić mnie na jeden z naszych tradycyjnych piątkowych wieczorów – trochę plotkowania, łyk wina, ale nawet nie mam okazji odmówić. Wykluczyły mnie ze swojego towarzystwa. Owszem, dzwonią, by zapytać, jak Pola, wpadają z drobiazgiem – dla Poli. I troszczą się o Polę. To samo robią rodzice, teściowie. Byłam wściekła i, powiem wprost, w jakimś sensie zazdrosna o swoją córkę. Zebrałam się w sobie, przełamałam strach – nie jest łatwo powiedzieć coś takiego na głos – i wykrzyczałam, co czuję. Wszyscy byli bardzo zdziwieni. Byli bowiem pewni, że okazując zainteresowanie mojej córce czy moją córką, interesują się mną. Nieprawda. Ludzie! Matka chce być widzialna!

Po kilku miesiącach spędzonych z dzieckiem w domu mam wrażenie, że cofam się w rozwoju, w każdym razie na pewno się nie rozwijam.

– Przed urodzeniem Antka bardzo intensywnie pracowałam, moja kariera szybko się rozwijała. I takie tempo miało również całe moje życie – opowiada Iwona. – Zapisywałam się na kursy, warsztaty, szkolenia, lubiłam się uczyć. Lubiliśmy także podróżować, spotykać się regularnie z przyjaciółmi. A teraz? Teraz siedzę w domu i siedemnasty raz w tym tygodniu czytam swojemu synowi tę samą książeczkę. Wydaje mi się, że jeśli otworzę ją jeszcze raz, oszaleję. Powinnam być szczęśliwa, przecież każda kobieta jest szczęśliwa, gdy ma możliwość realizowania się w najważniejszej życiowej roli – roli matki. Jak wariatka kocham swojego syna, ale nie powiem, że zamiana biura na piaskownicę albo nawet na cały plac zabaw mi pasuje. Nie, dostaję bzika, kiedy kolejną godzinę siedzę w brudnym piachu! I to też jest prawda o moim macierzyństwie. Już kilka razy spotkałam się z krzywym spojrzeniem, kiedy, na wszelki wypadek, próbowałam przemycić żartem, że z dzieckiem czasem się męczę lub nudzę. To nie jest dobrze odbierane. Czuję, że taka matka to w opinii wielu zła matka. Karmienie, pieluchy, spacery, pluszowy miś – mój świat skurczył się do rozmiaru pokoju dziecięcego, a mnie tam czasem jest trochę za ciasno.

Jeśli masz pomysł, że dziecko scementuje twój związek z partnerem, polecam o tym zapomnieć.

– Tosia absolutnie nie była receptą na problemy w naszym małżeństwie – zapewnia na wstępie Anka. – Nie było między nami żadnego kryzysu, po prostu chcieliśmy zostać rodzicami. Słyszałam jednak wielokrotnie, zwłaszcza od kobiet, a ostatnio od bliskiej znajomej, że kiedy związek zaczyna się psuć, można jeszcze spróbować na nowo go połączyć. Dzieckiem. Nowe życie, nowy początek, nowe tchnienie dla miłości. Mogę więc powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, jako mama rocznej córki, że rodzicielstwo, macierzyństwo to raczej poważny sprawdzian dla związku, nawet tego, który całkiem dobrze funkcjonuje. Szczęśliwe, harmonijne, rozkoszne, powiększone właśnie o słodkiego bobaska: to obrazek rodziny z amerykańskich filmów familijnych. Sama jeszcze jakiś czas temu nabierałam się na to. Rzeczywistość jest jednak trochę inna. Żadne z nas nie czyta w myślach niemowlaka, a prędzej czy później, np. kiedy on płacze bez końca, oczekujemy tego od siebie nawzajem. Prędzej czy później ja lub mąż chcemy na chwilę od tego kochanego maleństwa uciec, ale najgorzej jest, kiedy chcemy uciec od niego jednocześnie, a to również się zdarza. Coraz częściej. O chwili tylko dla siebie, tzn. dla nas dwojga, można zapomnieć, w najlepszym wypadku na dobre kilka miesięcy. Nie ma miejsca na intymność. A nawet gdy taka chwila cudem się przydarza, to któreś z nas – albo oboje naraz – padamy z nóg i marzymy o… śnie. Zazdroszczę mężowi wolności, ma ten komfort, że wychodzi do pracy. Nie jest różowo.

Zobacz także: