– To co, może jednak się skusisz i pojedziesz z nami nad Bajkał? – zapytałem i uśmiechnąłem się zachęcająco do Oli.

– Wiesz, Piotrusiu nie bardzo mogę sobie pozwolić na tę wyprawę…

Byłem przygotowany na ten argument. Wiedziałem, że Ola marzy o tym wyjeździe. Ale ponieważ ledwie wiąże koniec z końcem, trudno jej będzie wyłożyć trzy tysiące na daleką podróż. Dlatego od dłuższego czasu oszczędzałem, żeby móc jej te pieniądze pożyczyć. Liczyłem przy tym, że nie będzie mi ich oddawać, bo uda się mój wielki plan. Wielki plan odzyskania mojej byłej dziewczyny, mojej największej miłości. Nadal byłem w niej beznadziejnie zakochany. I właśnie przystąpiłem do działania.

Jak piorun z jasnego nieba

Byliśmy w pubie, gdzie siedzieli wszyscy uczestnicy wyjazdu nad Bajkał. I gdzie siedziała Ola, która pomagała nam logistycznie zorganizować te wyprawę i dlatego uczestniczyła w ostatniej naradzie przed wyjazdem.

– Nie ma problemu, mogę ci pożyczyć kasę – rzuciłem od niechcenia.

– Nie w tym rzecz, Piotrusiu. Ja w ostatnią sobotę sierpnia biorę ślub

Piorun z jasnego nieba nie mógł być bardziej niespodziewany i rażący. Wprawdzie wiedziałem, że ma chłopaka, ale sądziłem, że nie stanowi on dla mnie konkurencji i jest to tylko przelotny związek. A tymczasem coś takiego…

Zobacz także:

Uśmiechnąłem się niepewnie, myśląc, że Ola zaraz powie, że to żart. Ale ona była zupełnie poważna. Za to pozostali członkowie siedzący przy stoliku zaczęli się uśmiechać pod nosem. Od razu zrozumiałem, że chyba wszyscy znali ten mój  wielki plan. I teraz bawiło ich to, jakim fiaskiem się zakończył. Jedna z nich, Ewa, wybuchła nawet krótkim, nerwowym śmiechem. Ale od razu ucichła, kopnięta przez kogoś pod stołem. Ona chyba miała szczególnie dobry ubaw, bo jako świetna znajoma Oli zapewne wiedziała o ślubie i o tym, że jego termin koliduje z naszą „wyprawą”. I była najlepiej przygotowana na scenę, jaka się rozegrała w pubie. Scenę, która wydawała się definitywnie kończyć realizację mojego wielkiego planu.

To jest twój problem, nie nasz!

Nawet do końca nie pamiętam, jak wróciłem po tym spotkaniu do domu. Ledwo wdrapałem się po schodach na trzecie piętro. Coś tam odburknąłem na pytanie mojej mamy, po czym zamknąłem za sobą drzwi mojego pokoju i zwaliłem się na łóżko. Kompletnie nie wiedziałem, co mam teraz zrobić. Wyprawa zaczynała się za tydzień, ślub Oli był wyznaczony za miesiąc. Kiedy wrócę, moja największa miłość będzie już mężatką. Zatem jeśli wyjadę, stracę być może ostatnią szansę na odzyskanie ukochanej dziewczyny.

Tylko pytanie, czy miałem jeszcze jakieś szanse? Jeśli Ola zdecydowała się wyjść za tamtego, to może jest w nim tak zakochana, że nie zmieni swojej decyzji, choćbym nawet rzucił jej królestwo do stóp? Zwłaszcza, że przecież już kilka razy próbowałem ją odzyskać. Robiłem to może z mniejszym rozmachem i nie „w tak pięknych okolicznościach przyrody”, ale faktem jest, że najmniejszego skutku to nie przyniosło. Ola wciąż twardo obstawała, żebyśmy byli tylko przyjaciółmi.

W końcu uznałem, że powinienem pojechać na tę wyprawę, bo i tak na miejscu nic nie zdołam zrobić. A przynajmniej odpocznę sobie w ostatnie w życiu studenckie wakacje. Ale z każdym kilometrem, który oddalał mnie od kraju, siedząc w toczącym się przez rosyjskie bezkresy pociągu, coraz mocniej czułem, że zrobiłem źle. Być może gdybym się zdecydował na jakiś desperacki gest, to Ola zrezygnowałaby ze ślubu z tamtym.

Na stacji w Nowosybirsku, gdzie pociąg stał przez prawie godzinę, odnalazłem jakiś stary automat telefoniczny, z którego dodzwoniłem się do Oli. Ale niestety jakość połączenia była słaba i Ola najwyraźniej nie słyszała tego, co mówiłem, bo co chwilę krzyczała do słuchawki: „Halo?! Powtórz, proszę!”. W końcu rozłączyło nas na dobre. Więcej już się nie dodzwoniłem.

Pozostali członkowie wyprawy widzieli, co się ze mną dzieje. Czasem nawet złośliwie to komentowali, szczególnie Ewa. Nie pozostawałem im dłużny i wkrótce atmosfera zrobiła się ciężka. Tak bardzo, że Ewa, gdy wysiedliśmy na końcowej stacji w Niżnieangarsku, oświadczyła mi:

– Słuchaj, Piotruś, jeśli masz się tak zachowywać, to zostań na peronie do jutra
i wracaj z powrotem tym pociągiem. Bo ja nie mam zamiaru zamieniać przygody życia w jedną wielką kłótnię. Wywalczyłam urlop, zapożyczyłam się, a ty…

– To zejdź ze mnie i nie dogaduj mi!

– Piotruś, jesteś przewrażliwiony. Tobie się po prostu wszystko kojarzy. Tak naprawdę zażartowaliśmy z ciebie raz, czy dwa, ale poza tym ty wszystko przyjmujesz do siebie. I to jest twój problem, nie nasz!

Wszyscy pokiwali zgodnie głowami, jakby potwierdzając tym słowa Ewy. Obraziłem się na nich śmiertelnie. Zostałem na peronie i oświadczyłem, że tak jak zaproponowała to Ewa, wracam następnego dnia pociągiem do Polski. Ale kiedy wszyscy już sobie poszli i zostałem na stacji sam, nie byłem już tak pewien swojej decyzji. Do Polski nie miałem po co wracać i do tego zmarnowałbym po prostu dwa tygodnie na jazdę w tę i z powrotem. Dlatego postanowiłem, że zrealizuję plan wyprawy, tylko w trochę innej kolejności, żeby nie wchodzić sobie w drogę z pozostałymi.

Uważała, że jesteś nieodpowiedzialny

Jednak kiedy stanąłem następnego dnia na szosie, by złapać „stopa”, niespodziewanie pojawiła się obok mnie Ewa. Próbowałem zignorować jej obecność, a ona patrzyła na mnie wściekła.

– Przestań! – wypaliła w końcu. – Jak ty się zachowujesz?!

– No jak? Przecież mnie nie chcecie…

– Nikt ci tego nie powiedział. Chcieliśmy tylko, żebyś zachowywał się normalnie. A ty co? Obrażasz się na cały świat i zabierasz swoje zabawki do innej piaskownicy. Ola miała rację…

– Jaką rację? O co ci chodzi?!

– Wiesz dlaczego nie chciała z tobą być? Bo uważała, że jesteś nieodpowiedzialny.

– Powiedziała ci to?

– Tak. I powtarzam: miała rację. Dobrze wiesz, że najlepiej znasz język, masz najlepsze mapy i największe doświadczenie w takich wyprawach. I co robisz? Porzucasz całą grupę, żeby sobie samemu pospacerować. Chociaż wiesz, że nawet z twoim doświadczeniem nie jest to bezpieczne…

To, co mówiła Ewa, było prawdą. Nie powinienem porzucać wszystkich ani sam włóczyć się po tutejszych górach. Dlatego żeby pokazać jej, że jednak myli się zarówno ona, jak i Ola, zacisnąłem zęby i wydusiłem:

– Zaprowadź mnie do pozostałych.

Kiedy przyszliśmy do obozu grupy, atmosfera była dość gęsta i miałem wrażenie, że nie wszyscy są zadowoleni z mojego powrotu. Wprawdzie Ewa starała się jak mogła rozładować napięcie, ale to nie było łatwe. Trochę zdziwiła mnie jej postawa. Do tej pory wydawało mi się, że jest przywódcą, a nawet wręcz prowodyrem „loży szyderców”, a teraz zupełnie zmieniła front. Pomyślałem, że może po prostu gryzie ją sumienie i dlatego stara się być miła. Żeby nie utrudniać jej zadania, zawarłem z resztą grupy cichy rozejm. Nie odzywałem się do nikogo, a oni na szczęście mnie nie zaczepiali.

Czułem, że mi to niespecjalnie wychodzi

Kiedy weszliśmy w nadbajkalskie góry wszyscy, poza mną, zajęli się podziwianiem krajobrazów, ludzi i niewiarygodnie czystej wody. Ja tego nie potrafiłem i choć wiedziałem, że to nie ich wina, cały czas trzymałem się z boku. Większość widząc moje podminowanie, chyba zwyczajnie obawiała się rozmowy ze mną. Dlatego z resztą wyprawy porozumiewałem się przez Ewę, która jako jedyna miała odwagę odzywać się do mnie. Starałem się być zawsze jak najbliżej niej. A i ona, czując, jak mi jest potrzebna, też zwracała uwagę, żeby być „pod ręką”. Co nie było takie trudne, bo ja jestem chudy i wysoki jak tyczka, a ona mała i przy kości.

Doceniałem jej starania, bo tylko dzięki niej ta wyprawa stała się dla mnie znośna. Dziękowałem opatrzności, że Ewa z nami pojechała. Jako jedyna nie miała żadnych doświadczeń w górskich wędrówkach i wcześniej uważałem, że nie należy jej zabierać, bo będzie tylko opóźniać marsz. W końcu jednak, po osobistym wstawiennictwie Oli, zgodziłem się, by Ewa jechała. Teraz musiałem przyznać, że dzielnie się spisywała. Zaciskała zęby i chociaż pot lał się z jej czoła, w żaden sposób nie odstawała od grupy.

A ja, choć starałem się być dla Ewy szczególnie miły, czułem, że mi to niespecjalnie wychodzi. Pewnie też trochę dlatego, że zbliżała się ostatnia sobota sierpnia, najgorszy dzień mojego życia. Chyba wszyscy czuli, że to moment dla mnie szczególny. I gdy wreszcie nadszedł, starali się zachować taktownie. Tego dnia nie słyszałem zwykłych przekomarzań, śmiechów. Wszyscy byli bardzo poważni.

Będzie mi z nią... cieplej

Nie wiem, jak wytłumaczyć to, co stało się potem. Mniej więcej o godzinie, kiedy Ola powinna powiedzieć sakramentalne „tak”, niemal usłyszałem jej głos i zobaczyłem, jak stoi przed ołtarzem ze swoim przyszłym mężem. Może zbyt często ostatnio wyobrażałem sobie w myślach tę scenę i to sprawiło, że teraz całkiem zapomniałem, gdzie jestem? Przez chwilę byłem jak nieprzytomny, prawie spadłem z górskiej ścieżki, którą się wspinaliśmy. Poprosiłem o przerwę, oświadczając, że jestem zmęczony.

Siedziałem w milczeniu, tępo wpatrując się w przepaść. Miałem nawet wrażenie, że reszta grupy pilnuje, żebym nie zrobił kroku naprzód… Lecz ja po godzinie wstałem, uśmiechnąłem się i powiedziałem, że idziemy dalej. Ruszyłem z wielką energią i ochotą do życia, która najwyraźniej wprawiła w zdumienie pozostałych uczestników naszej wyprawy. W tamtej chwili poczułem, że wszystko zostawiłem za sobą. Nie rozumiałem jeszcze wtedy tylko dlaczego tak się stało. Ale byłem pewny, że Ola to już absolutnie zamknięty rozdział i nie powinienem zawracać sobie nią głowy.

Wszyscy z ulgą przyjęli moją przemianę i już nie bali się do mnie odzywać. Kilka dni później, gdy był już wrzesień, a my powoli szykowaliśmy się do ostatecznego zejścia z gór i powrotu do kraju, przyszło nagłe ochłodzenie. Biwakowaliśmy nad brzegiem Bajkału, skąd mogliśmy obserwować, jak pobliskie szczyty najpierw zniknęły w chmurach, a potem pokryły się bielą. Nad sam brzeg opady na szczęście nie dotarły, za to wieczorem z naszych ust zaczęła lecieć para i musieliśmy się przygotować na to, że w nocy chwyci przymrozek. Nie wszyscy z nas mieli odpowiednie śpiwory, dlatego postanowiliśmy się trochę pogrupować
w namiotach i mocniej do siebie „poprzytulać” żeby nie zmarznąć.

I choć byłem już w dobrych stosunkach z całą grupą, tak jakoś wyszło, że mnie przypadła w udziale Ewa. Nie zmartwiło mnie to, bo wciąż lubiłem ją najbardziej ze wszystkich osób. A ponadto dość prozaicznie pomyślałem, że skoro Ewa jest, jak to się mówi, „przy kości”, będzie mi z nią cieplej…

Raczej będzie nam za gorąco

Ubraliśmy się grubo, złączyliśmy nasze śpiwory, obłożyliśmy się dokładnie plecakami i położyliśmy obok siebie. Zaczęliśmy rozmowę, taką o wszystkim i o niczym, trochę o naszej wyprawie. Potem przez chwilę milczeliśmy, aż w końcu Ewa odezwała się nieśmiało:

– Mogę o coś zapytać?

– Słucham.

– Co się stało… że wiesz… no że tak ci nagle przeszło?

– Nie wiem, Ewuś. Po prostu przeszło i mam dziwną pewność, że nie wróci. A czemu pytasz?

– Bo wiesz… – Ewa wzięła głębszy oddech, jakby szykowała się do powiedzenia czegoś bardzo ważnego. – Pamiętasz, jak zaproponowałeś Oli, że jej pożyczysz na ten wyjazd, a ja się tak głupio roześmiałam? Na pewno pamiętasz. Ale ja się nie śmiałam z ciebie. To był taki trochę nerwowy tik…

– Nerwowy tik? – spojrzałem na nią zdziwiony. – O czym ty mówisz, Ewa?

– Bo ty sobie wymyśliłeś tę wyprawę, żeby ją odzyskać, a ja wymyśliłam swój udział w tym wyjeździe, żeby zbliżyć się do ciebie.

– Ale… dlaczego? – zadałem najgłupsze pytanie z możliwych, co sam po chwili zrozumiałem. – To znaczy, że ty…

– Tak. Nie mów nikomu. Ja wiem, że jestem często złośliwa, ale…

– Ewa, przestań. Gdyby nie ty, ta wyprawa byłaby najgorszym koszmarem w moim życiu i… No i…

– I co?

– No wiesz…

– Nie wiem. Ale chciałabym wiedzieć, czy potrzebnie wydałam te pieniądze i…

Zamiast odpowiedzieć, pocałowałem ją, a ona żarliwie odpowiedziała na mój pocałunek. Potem jednak przestraszyła się i spojrzała na mnie, jakby szukając potwierdzenia, że nie pocałowałem jej tylko z litości. Ale ja przytuliłem ją mocniej i zacząłem rozpinać guziki koszuli.

– A… jak się przeziębimy? – zaprotestowała bez przekonania.

– Obawiałbym się raczej tego, że będzie nam za gorąco…

Tak zaczęło się nasze szczęście

Mimo że staraliśmy się zachowywać cicho, następnego dnia wszyscy chyba wiedzieli, co stało się w naszym namiocie. Ja nie widziałem w tym problemu, ale Ewa była trochę zakłopotana. Chyba bała się, że to, co stało się w nocy nie będzie miało dalszego ciągu. Ale ja po tej nocy zrozumiałem, dlaczego tak łatwo „podniosłem” się po ślubie Oli. Przyczyną była Ewa. Chyba poczułem, że jest przy mnie ktoś, dla kogo jestem najważniejszy i do którego ja też zaczynam czuć coraz więcej. A to, co uznawałem wcześniej za rosnącą sympatię, było z mojej strony początkiem czegoś głębszego.

Dlatego po tej nocy nie ukrywałem, że zakochałem się w Ewie. Ona sama nie spodziewała się aż tak nagłego sukcesu, ale było widać, że jest szczęśliwa. Zaś dziewięć miesięcy później, pół roku po naszym ślubie, przyszedł na świat nasz syn, Adaś. Ale my, prywatnie, nazywamy go „Bajkałkiem”.