Nie zrezygnuję z kariery i przyjemności

Aleksandra Sójka, 24 lata, studentka

Podziwiam moją mamę - mówi atrakcyjna 24-latka. - Ale to taki sam podziw, jaki żywię do zdobywców ośmiotysięczników. Świetna sprawa, jednak po jakie licho ci ludzie się tam wdrapują? - śmieje się dziewczyna. Życie Oli i jej mamy dzielą lata świetlne. Matka w jej wieku miała już rodzinę, wyszła za mąż i urodziła pierwsze dziecko. Nie pracowała, dom utrzymywał studiujący zaocznie mąż. Aleksandra dla odmiany to typowa warszawska singielka. - Full nauki, multum pracy i megazabawa - kwituje swój styl życia. Inwestuje w wykształcenie, pracuje na pozycję zawodową, a jednocześnie korzysta z życia. Choć Ola za nic nie chce powielać życia mamy, to rozumie, dlaczego wygląda ono tak a nie inaczej. - Kiedyś, jeśli kobieta przystała na tradycyjny podział ról w swoim małżeństwie, ciężko jej było studiować i robić karierę. Trudno bowiem wyrywać się na wykłady, gdy w domu płaczą dzieci. Tamte czasy nie sprzyjały łączeniu roli matki, żony i kobiety sukcesu. Inaczej już było z moją starszą siostrą, Gochą. Mimo że poszła w ślady mamy i założyła rodzinę zaraz po dwudziestce, mogła podczas wychowywania dzieci skończyć studia i realizować się w zawodzie dziennikarza. To dzięki internetowi i pomocy rodziców.

Pełny etat w domu

- Mama nie miała takich możliwości, ale z drugiej strony chyba też takich aspiracji - analizuje dziewczyna. - Ona po prostu zawsze lubiła zajmować się domem, dziećmi, zwierzakami, które na potęgę przyprowadzała siostra. Realizowała się w ten sposób. Nie miała nigdy ciśnienia na karierę. Nie jest jednak typem kobiety bluszczu, niezaradnej istotki wspartej na męskim ramieniu. To inteligentna, niesamowicie obrotna i wygadana babka, ale jej potrzeby zawsze pozostawały na dalszym planie. Ola na dowód przytacza typowy dzień mamy. - Rano szykowała śniadanie i wyprawiała mnie i siostrę do szkoły. Gdy byłyśmy na lekcjach, a tata w pracy, robiła zakupy i sprzątała. Potem każdemu podawała obiad, choć przychodziliśmy o różnych porach. A wieczorem pomagała nam w lekcjach. I miała jeszcze czas dla reszty rodziny: rodziców, teściów, rodzeństwa. Nie wyobrażam sobie takiego życia - twierdzi zdecydowanie dziewczyna, ale zaznacza, że nie dlatego, iż widziała, jak mama się męczy czy jest nieszczęśliwa. Wręcz przeciwnie - dobre spełnianie obowiązków dawało jej satysfakcję. Choć oczywiście bywały momenty, gdy potrzebowała oddechu. Tylko że my, przyzwyczajeni do "obsługi", reagowaliśmy na te chwile jej słabości dość alergicznie i okazywaliśmy niezadowolenie - bije się w piersi za całą rodzinę Aleksandra.

Mieć własne sprawy

Ona sama nigdy nie zgodziłaby się na takie bezgraniczne poświęcenie. - Myślę, że każdy człowiek, a zwłaszcza kobieta, na którą spada większość domowych obowiązków, musi mieć swoją intymną przestrzeń. Jakąś odskocznię. Sferę, gdzie będzie mogła realizować się inaczej niż w tradycyjny sposób. To nie musi być praca zawodowa, może być hobby, działalność charytatywna czy społeczna. Mama nic takiego nie miała i nie potrafię tego do końca zrozumieć, bo w każdej z tych dziedzin byłaby dobra. Ona jednak tak bardzo skupiała się na rodzinie, że nie potrzebowała nawet przyjaciółek. Ma wprawdzie jedną, ale jej najlepszym przyjacielem i tak pozostaje tata, no i oczywiście ja z siostrą - mówi. Ola jest przeciwieństwem mamy: uwielbia być otoczona ludźmi, ma wielu znajomych i spore grono przyjaciół. Z większością zna się od piaskownicy. Mimo że robią w życiu zupełnie inne rzeczy, od lat trzymają się razem i wspierają. Mama Oli nie tylko nie potrzebuje babskich wieczorów z pogaduchami "o niczym", ale przechodzi też obojętnie obok wystaw sklepowych z kobiecymi fatałaszkami. - Ona zawsze wolała kupić coś do domu, wysłać nas na obóz tenisowy albo opłacić nam lekcje angielskiego, niż sprawić sobie perfumy czy sukienkę. Ja z kolei jestem w stanie wydać ostatnie pieniądze na kolejną bluzkę lub kosmetyk - przyznaje córka.

Zrobić coś dla siebie

Mimo że rodzice są dla Oli wzorem dobrego małżeństwa (razem od ponad 30 lat, zgodni, okazujący sobie uczucie), ona jednak nie wyobraża sobie takiego układu. Nie chciałaby być zależna od mężczyzny. - Kobieta powinna mieć swoje pieniądze, możliwość samodzielnego utrzymania się, na wypadek gdyby coś się w związku popsuło. Dopiero finansowa niezależność ustawia ją na równej pozycji z partnerem. I tylko na takich warunkach wyobrażam sobie swój stały związek - dziewczyna stawia sprawę jasno. - Mama wprawdzie zaczęła pracować, gdy z siostrą stałyśmy się samodzielne, ale i tak nie jest to realizacja jej ambicji. Po prostu prowadzi księgowość w firmie taty. Robi to w domu. Ja chciałabym, by moja praca mnie pasjonowała, ekscytowała i dawała spełnienie - podkreśla Aleksandra. Konsekwentnie przygotowuje się do realizacji tego planu. Studiuje dziennie marketing i zarządzanie, a zaocznie public relation. Robi też certyfikaty językowe, kilka tygodni temu skończyła swój drugi staż. - Nie wiem, być może zmienię zdanie i docenię uroki bycia "kobietą domową". Trochę się tego obawiam, bo chłopak, który od jakieś czasu stara się mnie "usidlić", ma na imię tak samo jak tata i nawet skończył ten sam wydział... A historia lubi się powtarzać - żartuje.

ZDANIEM PSYCHOLOGA:

Dla Oli w tym momencie życia duże znaczenie ma niezależność, zarówno finansowa, jak i uczuciowa (bo przecież jest singlem). I nic w tym dziwnego: zmieniają się czasy, a z nimi ambicje i wartości wchodzących w dorosłość osób. Kiedyś na pierwszym planie rzesze młodych kobiet stawiały założenie domowego ogniska. Dziś cel ten schodzi na dalszy plan - dziewczyny najpierw chcą się wykształcić, zdobyć pozycję zawodową, a dopiero potem myśleć o rodzinie. Aleksandra również chce najlepiej wykorzystać swoje możliwości w nauce i pracy oraz bawić się, dopóki jest młoda i wolna. W odpowiednim dla siebie czasie na pewno zapragnie realizować się nie tylko na polu zawodowym, ale i osobistym.

POLECAMY

"Balsam dla duszy matki i córki", Jack Canfield i inni; wyd. Rebis
"Nie obwiniaj matki", Paula Caplan; wyd. Jacek Santorski & Co
"Wychowanie do szczęścia", Iwona Majewska-Opiełka; wyd. Jacek Santorski & Co

Nie poddam się - wezmę swoje życie we własne ręce

Karolina Kalisz, 25 lat, tłumaczka

Gdy zmarł tata (miałam wtedy pięć lat), okazało się, że mama jest niezaradna życiowo. Do tej pory wspierała się na silnym męskim ramieniu, więc teraz nie potrafiła zadbać o podstawowe rzeczy. Pracę znalazła tylko dzięki pomocy jakiejś kobiecej organizacji. Ale i tak ją ona przerosła, więc utrzymywałyśmy się głównie z mojej renty po ojcu. Tę też przyznano mi jedynie za sprawą Ligi Kobiet, bo mama nie wiedziała nawet, że można się o nią starać. - Karolina kręci głową z dezaprobatą.

Zobacz także:

Troska o lepsze jutro

Zaznacza, że ona jest całkowitym przeciwieństwem swojej matki. Już jako kilkuletnie dziecko musiała być zaradna i odpowiedzialna. Dzięki temu nauczyła się walczyć z twardą rzeczywistością. - Dlatego wykazuję się np. niebywałą przedsiębiorczością w kontaktach z urzędami czy służbą zdrowia. Jestem rzecznikiem nie tylko swoich spraw, ale także dalszej i bliższej rodziny. Wywalczyłam np. teściowej pierwszą grupę inwalidzką i dodatek pielęgnacyjny, a mężowi przedłużenie renty - mówi dziewczyna. Na jakiś czas zawiesza głos, ale w końcu przyznaje, że mama po owdowieniu zapadła dodatkowo na chorobę afektywną dwubiegunową (chad). Objawia się ona naprzemiennymi "dołami-depresji i "górkami" pobudzenia, nienaturalnego przypływu energii.

Ta przypadłość jednak, zdaniem córki, nie usprawiedliwia matki. Ona sama też cierpi na chad (bo jest on w 75 procentach dziedziczny), ale nie pozwala, by choroba dezorganizowała jej życie. - Mama, w przeciwieństwie do mnie, poddała się, nie leczyła. Wolała całymi dniami snuć się po mieszkaniu w szlafroku, niż wziąć się za bary ze swoim losem. Była zaniedbana. Ja sobie na to nie pozwalam. A zresztą lubię się tak po kobiecemu podobać - mówi, poprawiając dłonią modną, asymetryczną fryzurę. Karolina chce od życia dużo więcej niż jej matka, która umiała tylko załamywać ręce. - W odróżnieniu od niej nigdy nie zadowalałam się minimum i zawsze miałam ambicje, by osiągnąć więcej. Już w liceum dawałam np. korepetycje i pisałam wypracowania "na zamówienie". Tak mi zostało do dziś. Mogę powiedzieć, że ja to praca, a praca to ja - śmieje się. - Jest ona moją pasją, źródłem siły i satysfakcji, a nie tak jak dla mamy złem koniecznym i czymś, co wykańcza. Ja lubię, gdy coś się dzieje dookoła mnie, gdy jestem potrzebna. Każdy sukces zawodowy powoduje, że czuję się wspaniała, wyjątkowa, wartościowa.

Matczyna siła

Chociaż choroba nie przeszkadza Karolinie w satysfakcjonującym i owocnym życiu, to jednak tylko ona wie, jak wiele pracy kosztuje ją to, co inni ludzie mają "za darmo". - Ale nie poddam się tak jak mama. Moim motorem i siłą napędową są córeczki: 10-miesięczna Tatiana i 5-letnia Natalia. Wiem, że muszę dać im poczucie bezpieczeństwa i stałości. Dlatego - nawet będąc w głębokim

ZDANIEM PSYCHOLOGA:

Karolina wyciągnęła naukę z historii mamy i postanowiła, że chce panować nad swoim życiem. Dobrze, że znalazła w sobie dość siły, by stawić czoło przeciwnościom i aktywnie kroczyć przez życie. Paradoksalnie pomogło jej to, że mając niezaradną matkę, musiała sama o siebie zadbać i być podwójnie dzielna. Wyrosła na silną kobietę, która ma szansę uchronić swoje dzieci przed niepokojami własnego dzieciństwa. Jest tylko jedna kwestia - zaburzenie afektywne dwubiegunowe trzeba leczyć. Jak wynika z tekstu, tylko Karolina podjęła terapię. Tak więc córka, zamiast obwiniać mamę o życiową nieporadność, powinna dopilnować, by ta jak najszybciej skonsultowała się z psychoterapeutą lub psychiatrą.

Próbuję nie być nadopiekuńcza

Monika Wolska, 36 lat, prawniczka

Kochanie, załóż czapkę. Uważaj, kiedy przechodzisz przez jezdnię. Pamiętaj, żeby w szkole zjeść drugie śniadanie... Takie pełne troski mamine uwagi towarzyszyły Monice przez całe dzieciństwo. Ona jednak nazywała je inaczej: suszenie głowy, zdzieranie płyty, upierdliwość... - Mama zachowywała się jak kwoka, która boi się wypuścić ukochane pisklę spod skrzydeł. A jeśli już to zrobi, biega wokół niego i gdacze z niepokoju ? mówi energiczna, niska blondynka. Dzisiaj Monika wie, że matka to wszystko robiła z miłości, ale kiedyś ta nadopiekuńczość doprowadzała córkę do szewskiej pasji. Prowokowała do buntu i przekory. - Prezentowałam postawę typu "na złość mamie odmrożę sobie uszy". Tak więc czapka tuż po wyjściu z domu lądowała w kieszeni. Bułką z szynką uszczęśliwiałam kolegę z klasy o wilczym apetycie. A ulicę często przebiegałam na czerwonym świetle - wyznaje grzechy dzieciństwa. - Mamie nawet do głowy nie przyszło, że jej nadmierna troskliwość przynosi wręcz odwrotny skutek - kwituje Monika. Nic dziwnego, że od najmłodszych lat zarzekała się, że gdy dorośnie, nie będzie taka jak jej mama. Za nic w świecie nie zamęczy swoich dzieci matczyną nadgorliwością. - I co? Tak samo trzęsę się nad pociechami - mówi. - Jeśli np. któryś z bliźniaków (Jaś czy Olo) przewróci się na rolkach i stłucze kolano, ja od razu pędzę z pełną apteczką, jakby był ciężko ranny. Do znudzenia też im przypominam o kaskach ochronnych, gdy idą na rower. Zauważyłam u siebie nawet taki sam jak u mamy odruch dopinania dzieciom kurtek pod samą szyję - kręci głową Monika. Przyznaje także, że gdy obserwuje wtedy wyraz niezadowolenia i zniecierpliwienia na synowskich twarzach, to tak jakby widziała siebie sprzed lat.

Nieprzecięta pępowina

Zdaniem Moniki jej mama ma jeszcze jedną cechę, która nie zasługuje na kontynuację. - Chodzi o zbytnie ingerowanie w sprawy dzieci. Oczywiście dla ich dobra, a jakże! ? mówi trochę kpiąco Monika. - Bo gdy mama wybierała mi koleżanki, to przecież chciała ustrzec mnie przed wpadnięciem w złe towarzystwo. Kiedy sugerowała mi kierunek studiów, myślała o zapewnieniu mi intratnego zawodu. Tak samo teraz, gdy chodzi ze mną od developera do developera, to martwi się, by mnie nie nabili w butelkę. Młoda kobieta przyznaje, że o ile takie prowadzenie za rączkę małych dzieci jest jeszcze zrozumiałe, to kiedy już one dorosną, rodzice powinni pozwolić im podejmować samodzielne decyzje. - Niestety, ja też wtrącam się w sprawy moich 14-letnich synów. Choćby w to, jak mają się ubierać czy jakiej muzyki słuchać. Aż boję się pomyśleć, co będzie dalej. Mam nadzieję, że powstrzymam się przed wybieraniem im żon! Monika robiła wszystko, by nie powielać kwoczych predyspozycji swojej mamy. Mimo wszystko okazała się jej nieodrodną córką. - Jestem chyba przykładem na to, że nie tak łatwo odciąć się od wzorców wychowawczych wyniesionych z rodzinnego domu. Chcąc nie chcąc, powielamy metody, według których sami byliśmy wychowywani. I chociaż nie wiem jak byśmy się od nich odżegnywali, to i tak w końcu łapiemy się na tym, że jak nasi rodzice zrzędzimy, martwimy się czy wtykamy nos w nie swoje sprawy - śmieje się i puszcza oko.

ZDANIEM PSYCHOLOGA:

Rzeczywiście, nieraz trudno uciec od modelu wychowania poznanego w dzieciństwie. Zwłaszcza gdy nie są to wzorce z gruntu złe, jak w tym wypadku. Monika powinna jednak starać się wyważyć proporcje w roztaczaniu opieki nad synami. Co innego decydować za dzieci, gdy są małe, a co innego nie pozwalać im żyć własnym życiem, gdy dorosną. Jeśli Monika stale będzie ingerować w ich sprawy, bez przerwy na nich dmuchać i chuchać, może być im trudno stać się samodzielnymi, odpowiedzialnymi mężczyznami.