Kiedy wrzuciłem na profil na Facebooku zrobioną przez siebie okładkę magazynu z Moniką Brodką, ktoś w poście bezlitośnie skomentował: „No fajnie, ale Monika wygląda niekorzystnie”. To było takie wbicie szpilki, obudziło mnie – może powinienem ten koncept przemyśleć? Dobrze jest słuchać innych. Wcale nie uważam, że każdy musi się znać na sztuce. Ważne, jakie ona wywołuje u nas emocje i czy się zwyczajnie podoba. Tu zaufałbym swojemu pierwszemu odruchowi, posłuchał intuicji. Potem można grzebać dalej, przyjrzeć się warsztatowi, poczytać o kontekście. Dla niektórych obraz to świetny nośnik ekonomiczny, lokata, inwestycja. Niech i tak będzie. Chcę myśleć, że jak na targach ktoś kupi jakąś pracę, być może obudzi się w nim ciekawość, będzie chciał czegoś więcej.

Sam jestem artystą bez papierka akademii. Studiowałem politologię, chciałem zmieniać świat, ale szybko zobaczyłem, że to nie najlepszy sposób. Rysunek to był mój wentyl na wszystkie frustracje, zacząłem rysować pamiętnik. Niepoważne zajęcie, dlatego kredkami. I tak odkryłem, że to właśnie chcę robić, że moje rysowanie rusza w ludziach jakieś struny, emocje, podoba się. To sprawiło, że poczułem: robię coś, co ma sens. Dziś ilustruję książki, rysuję dla czasopism. Ilustracja na szczęście zwykle nie potrzebuje tłumaczenia. Kiedy zaczynałem, widziałem niemal same prace z komputera, mocne fonty, duże plamy koloru. Pewnie dlatego udało mi się przebić ze swoją oldskulową kredką. Z czasem sam zacząłem korzystać z komputera, ale do swoich analogowych prac dodaję trochę techniki, nigdy odwrotnie.