GALA: Pamięta Pani pierwszy dzień na planie „M jak miłość”?

ANNA MUCHA: Oczywiście! Pierwszy dzień nigdy nie jest  łatwy. Ale miałam wsparcie. Kasia Cichopek wzięła mnie za rękę. „Zaraz cię każdemu przedstawię”, powiedziała. I zaczęła od cateringu. „Tu prędzej czy później wszyscy się spotykamy”, przekonywała. Rozczuliło mnie to. Już wiedziałam, że odkąd dołączyłam do ekipy „M jak miłość”, nie będę chodziła głodna.

Teraz przyjaźni się Pani na planie także z Basią Kurdej-Szatan. Dobrze mieć takie kobiece wsparcie?

Kasia i Basia to świetne babki i nie mają much w nosie. (śmiech) Ironia polega na tym, że teraz więcej czasu spędzamy razem, grając w spektaklach – z Basią w „Pikantnych”, a Kasia właśnie dołączyła do ekipy „Przygody z ogrodnikiem” – niż na planie naszego serialu...

Właściwi ludzie na właściwym miejscu?

Znamy się tak dobrze, że traktujemy się jak  rodzinę. A wiadomo, z rodziną najlepiej  wychodzi się na zdjęciach. I to chyba na tym opiera się sukces serialu.

Wchodząc 18 lat temu na plan, miała Pani już w dorobku rolę u Andrzeja Wajdy,  w „Liście Schindlera”, w przebojowych „Młodych wilkach”. Czuła się Pani  doświadczoną aktorką?

Zobacz także:

Doświadczenie zdobywam codziennie, do dzisiaj. Odrobina ciekawości, nawet niepewności, jest niezbędna do rozwoju. A ja jestem wiecznie głodna, nienasycona. Ale na pewno wchodząc wtedy na plan, miałam poczucie, że  wypróbowałam inne drogi, nieaktorskie. Traktuję to jako doświadczenie, nie cel. Mario Puzo w „Ojcu chrzestnym” napisał, że każdy ma tylko jedno przeznaczenie.

Są dziewczyny na jeden odcinek, a są takie na cały serial.  Ja należę do tej drugiej kategorii.

Madzia, postać przez Panią grana, przeżyła już chyba wszystko: wielkie miłości, i dramatyczne zdrady. Dzięki temu od  18 lat udaje jej się zatrzymać na sobie uwagę widzów.

Dziękuję Bogu za bujne życie erotyczno- -uczuciowe Madzi. (śmiech) Nie potrafię  nawet zliczyć partnerów, których przez te  lata przerobiła. Wierzę w to, że istnieje piekło świętego spokoju. Mam szczęście, że scenarzyści piszą mojej bohaterce takie perypetie, które nie pozwalają jej spokojnie spać. Dzięki temu ja, aktorka, człowiek do wynajęcia, mogę spać spokojnie.

Po zejściu z planu zostawia Pani za sobą pracę?

Jestem rzemieślnikiem. Chcę wykonać powierzone mi zadanie jak najlepiej. A potem zająć się kolejnym projektem.

Nie mam kompleksów. Niezależnie od tego, czy gram Madzię,  czy białego misia na Krupówkach, daję z siebie wszystko.

Serial to niejedyne miejsce, w którym się Pani sprawdziła. Tęskni Pani za swoimi innymi wcieleniami?

Moją ostatnią największą radością i pasją jest gra w teatrze. Tęsknię za radiem. Nie żałuję, że już mnie nie ma w polityce. Marzę, by częściej grywać w Warszawie. Teraz chcę wykorzystywać jak najlepiej szanse, które dostaję.

A sukces serialu przekłada się na powodzenie w życiu zawodowym?

„M jak miłość” jest największą produkcją  w tym kraju. Mówię to bez żadnej fałszywej skromności, bo takowej nie posiadam. (śmiech) Telewizyjna popularność jak najbardziej przekłada się na inne obszary mojej działalności. Ludzie przychodzą zobaczyć mnie w teatrze po części dlatego, że lubią moją Madzię. Cieszy mnie to niezmiernie.

To blaski sławy. A cienie?

Ostatnio przechodząc przez bazarek, zobaczyłam zdjęcie koleżanki aktorki wyściełające skrzynkę na grzyby. Pomyślałam sobie, że  z tej perspektywy popularność wygląda trochę gorzej. Ale to i tak najprzyjemniejszy sposób na złapanie grzyba...

A mówiąc poważnie,  nie podoba mi się to, że oczekuje się ode mnie ujawniania szczegółów z mojego życia prywatnego. Nie godzę się na to.

Ale prowadzi Pani profil na Instagramie, na którym publikuje prywatne zdjęcia.

Tak, ale Instagram cenię właśnie za to, że mogę funkcjonować w przestrzeni publicznej  na moich zasadach. I w moich granicach.  To sto razy lepsze niż bycie śledzoną przez  paparazzi. Nie mówiąc już o koczowaniu pod moim domem.

Jestem w tej branży od dwudziestu kilku lat. Mam za sobą czas, gdy ingerencja mediów w moje życie była zbyt duża. Nie wspominam tego dobrze. I nie chciałabym do tego wrócić.

A co radzi Pani młodszym dziewczynom, które dopiero zaczynają karierę?

Wyznaję zasadę: ja ci radzę, ty rób, jak uważasz. Tak często mówił Witek Pyrkosz i bardzo mi się to podobało. Ale pomaganie początkującym aktorom to dla mnie ważne zadanie.  W ramach festiwalu Kameralne Lato prowadzę warsztaty dla młodzieży, która marzy  o karierze aktorskiej. Każdy sukces takiej osoby cieszy. Jeden z naszych „wychowanków” dostał się do Akademii Teatralnej, ktoś zagrał w serialu, ktoś inny pracuje w produkcji. To nie są wyłącznie moje osobiste sukcesy, ale  nadają sens temu, co robię.

Solidarność zawodowa jest dla Pani  ważniejsza niż współzawodnictwo?

Nie chcę się z nikim ścigać. Nie potrzebuję tego.

„M jak miłość” świętuje osiemnastkę.  To już wejście w dorosłość?

Życzę temu serialowi stu lat. Ale dzięki temu,  że jest na antenie już tak długo, towarzyszy  ludziom od wielu lat. Ostatnio na zdjęciach  w Krakowie spotkałam fanów, którzy oglądają „Emkę” w Australii. Inni mówią, że z serialem dorastali. Ja sama upływ czasu najbardziej czuję, gdy mija mi 12. godzina na planie. (śmiech)

Co by Pani powiedziała tej 20-letniej Ani, która dołączyła do obsady serialu?

Że to będzie początek pięknej przygody. I żeby od razu wziąć kredyt na większe mieszkanie, bo przez te 18 lat uda się go spłacić. (śmiech)

Rozmawiała Anna Konieczyńska