Rower to nie jest mój plan B wobec samochodu. To mój samochód! Chociaż nie, jednak to coś znacznie więcej niż tylko „fura, skóra i komóra” – śmieje się Małgosia, właścicielka sześciu jednośladów, w tym czterech starych holendrów. – Codziennie jeżdżę na rowerze, co nie znaczy, że trenuję do Tour de Pologne. Dla mnie to styl życia oraz bycia. Chcę więc prezentować się stylowo i szykownie: chętnie w szpilkach, sukience i kapeluszu. Do wiklinowego kosza przy kierownicy wkładam świeże warzywa z targu albo kwiaty, żeby było bardziej romantycznie. Wyznaję zasadę: pokaż mi swój rower, a powiem ci, kim jesteś…

W krakowskim mieszkaniu Małgosi Radkiewicz wizerunki rowerów są na kubkach, breloku do kluczy, firance, pościeli, nawet na szafce w łazience. Małgosia ma też „rowerowe” kolczyki, wisiorek, a w garażu stoją cztery oryginalne stare holendry. – Kocham te piękne maszyny. Mają styl i duszę. Rower to więcej niż dwa kółka. To wolność, przyjemność, styl życia – wyznaje Małgosia. Jazdy na rowerze uczyła się na popularnym w latach 80. reksiu. – Klasyka gatunku: tata trzymał kij od szczotki umocowany za siodełkiem, a ja, dumna jak paw, jechałam „sama” – wspomina Małgosia. Na Komunię dostała zegarek (liczyła na rower), ale nie rozpaczała z tego powodu: miała już składaka z Rometu, tyle że musiała dzielić się nim z siostrą. – Wtedy roweru nie można było tak po prostu kupić. Trzeba było go zdobyć, wystać w kolejce, a wcześniej dostać cynk, że właśnie do sklepu rzucili towar. Rodzice zdobyli dwa rowery, a dzieci mieli troje… – zaznacza Małgosia. Dzieciństwo spędziła w Leśnictwie Teresów koło Kielc, a gdy zaczęła studia w Krakowie, zamarzyła o rowerze w stylu retro-romance: z łabędzią ramą, wygodnym siodełkiem i prostą kierownicą.

Oczyma wyobraźni już widziała, jak jedzie na nim w zwiewnej sukience.

Planowała podkręcić włosy na lokówce, włożyć sukienkę w groszki, rower ozdobić wiklinowym koszem. A potem ruszyć i sunąć dumnie niczym królowa, wyprostowana, jakby siedziała na tronie, ale na pewno zauważyłaby rzucane ukradkiem spojrzenia chłopców w tweedowych marynarkach. – Marzenie się spełniło! Na osiemnaste urodziny dostałam od rodziców pieniądze na rower. W grę wchodził tylko używany. Wybrałam się więc w niedzielę pod Halę Targową w Krakowie, gdzie sprzedaje się rowery z drugiej ręki. W oko wpadł mi granatowy holender marki Batavus. Pech chciał, że był odłożony dla pewnego Amerykanina, native speakera. Zaklepał sobie ten rower, a potem zniknął. Gdy już dobijałam targu ze sprzedającym, Amerykanin wyrósł jak spod ziemi i z nieśmiałym uśmiechem przypomniał, że on był pierwszy. Sytuacja trudna, bo rower fajny, pan sympatyczny, a ja nie miałam sumienia sprzątnąć mu batavusa sprzed nosa. Kupiliśmy więc ten rower na spółkę – zdradza Małgosia. Czy spółka się udała? – Na początku dostawałam holendra tylko na weekendy, ale po dwóch miesiącach Amerykanin wyjechał z Polski, więc miałam maszynę już tylko dla siebie – dodaje dziewczyna. – Co to było za szczęście! Wiatr we włosach, wolność w sercu, no i te męskie spojrzenia! Zapragnęłam cały świat nawrócić na ten rodzaj przemieszczania się po ziemi. Nawracanie zaczęła od swojego chłopaka. – Wsadziłam Maćka na rower i zabroniłam jeździć komunikacją miejską. A zaczęło się tak: znajomy zostawił swojego holendra u nas na przechowanie. Namówiłam Maćka, żeby go „adoptował”. Pojechaliśmy kilka razy nad Wisłę, tam jest ścieżka rowerowa, więc miło, i złapał bakcyla. Od tej pory zajeździł już dwa rowery. Na ten, na którym aktualnie jeździ, mówi: „Wielkie bydlę”. Maciek ma ponad dwa metry wzrostu, więc sprzęt też musi mieć okazały – śmieje się Małgosia. Po studiach wyjechała do Londynu, dostała pracę u Roberta Tateossiana, projektanta luksusowej biżuterii dla mężczyzn.

Do pracy jeździła prawie wyłącznie na rowerze, zawsze w spódnicy i szpilkach. a co!

– Prezentowałam się nieźle, ale rower, który wypożyczyłam, urodą nie grzeszył. Nie pasowaliśmy do siebie, postanowiłam więc go upiększyć. Szukałam gustownych dodatków, ale żadne nie sprostały moim oczekiwaniom. Wtedy pomyślałam, że coś należy z tym zrobić. W myśl zasady: jak czegoś nie ma, trzeba to stworzyć – mówi Małgosia. No i stworzyła. Po powrocie do Krakowa ze swoim chłopakiem otworzyła internetowy butik ze stylowymi akcesoriami rowerowymi. Nazwała go Bike Belle, a na stronie www.bikebelle.pl napisała: „Nasze akcesoria zmienią twoje dwa kółka w szykowny pojazd”. Święta prawda! Sklepik Małgosi to raj dla rowerowych elegantek. Są tu ręcznie malowane, słodkie jak cukierki dzwonki, designerskie pokrowce na siodełka, przeciwdeszczowe peleryny, nakrętki na wentyle w kształcie muffinek, a także bajeczne kosze z wikliny, skórzane sakwy (również dla panów), stylowe kaski, lampy i urocze drobiazgi typu: koraliki na szprychy albo włóczkowe uchwyty na kubki termiczne. – Mam też to, czego kobiety potrzebują najbardziej: specjalne klipsy do sukienek czy spódnic. Chronią przez „efektem Marylin”: gdy wiatr podwiewa spódnicę zbyt wysoko. Dawniej jazda przez Most Dębnicki zawsze kończyła się dla mnie „sukienką na twarzy”, bo tam bardzo wieje. Odkąd mam klipsy, problem nie istnieje – opowiada Małgosia.

Wiele gadżetów w Bike Belle projektuje sama. Ma talent i dobre korzenie: jest wnuczką znanych w Krakowie krawców. – Zaszczepili we mnie wiarę w pracę rąk. Dlatego współpracuję z lokalnymi manufakturami. Trendy zaś obserwuję na modowych wybiegach. Inspiruję się pokazami największych projektantów, śledzę Fashion Weeks i serwisy, głównie angielskie, dotyczące wzornictwa. Mam też ulubione blogerki modowe, których styl dostarcza wielu pomysłów. Czasem inspiracje płyną z mojego miasta, podróży albo pasji. Kolekcja „ciasteczkowych” gadżetów to wyraz mej miłości do wypieków – mówi.

Zobacz także:

Butik dla tej przebojowej dziewczyny to za mało. Wymyśliła więc kolejne zajęcie – organizuje pokazy mody rowerowej. – Cyklista nie musi wbijać się w lycrowe koszulki, czyli wyglądać dość nieciekawie. Tak, strój powinien być wygodny, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby był modny – uważa szefowa Bike Belle. – Pierwszy pokaz? Dwa miesiące przygotowań i stres. W dniu imprezy najważniejsza modelka w ostatniej chwili odwołała udział. Co robić? Uratowała nas moja siostra. Włożyła rozkloszowaną spódnicę w kwiaty, włosy schowała pod kapeluszem, na ramiona zarzuciła biały sweter i damką wjechała na wybieg. Wyglądała jak dama – opowiada Małgosia. Jednak, żeby zawsze wszystko grało, pięknie powinna wyglądać nie tylko rowerzystka, ale także jej dwa kółka. O tym Małgosia przekonuje podczas warsztatów stylizacji jednośladów. Prowadzi je już od roku. – Rower można „ubrać” od pedałów aż po kierownicę. Kto powiedział, że strój jest tylko dla ludzi? Pojazdom też się to należy! Rower może być czerwony jak jesienne jabłka, błękitny jak chabry, bordowy jak usta tancerki z burleski. W tym sezonie hitem są białe kosze z kolorowymi wyściółkami. Pan i jego kram powinni do siebie pasować – Małgosia podkreśla to na warsztatach.

Niedawno (podczas rowerowej wycieczki) wpadła na pomysł akcji o nazwie „365 dni na rowerze”.

Codziennie robi sobie zdjęcie z rowerem. W ten sposób udowadnia, że można nim jeździć wszędzie i o każdej porze.

– Zainspirowała mnie Cecylia Malik, krakowska artystka, która kiedyś zrealizowała projekt „365 Drzew”. Każdego dnia wdrapywała się na inne drzewo i utrwalała to na zdjęciu. To był projekt artystyczny. Mój jest społeczny. Chcę pokazać, że rower jest elementem codzienności niezależnie od miejsca, czasu i pogody. Bez wymówek – zaznacza Małgosia. Jej akcję można śledzić na profilu Rowerzystka Miejska (www.facebook.com/rowe-rzystkamiejska). Niektóre zamieszczane tam zdjęcia są reakcją na problemy rowerowej społeczności. – Gdy usłyszałam, że Planty mają być zamknięte dla jednośladów, natychmiast pojechałam zrobić sobie tam zdjęcie. Denerwuje mnie, że w Polsce o rowerze wciąż myśli się przede wszystkim w kontekście rekreacji. Marzę, żeby rowerzysta miejski przestał wreszcie być dziwadłem – mówi Małgosia. Ze swą ideą dotarła już na trzy kontynenty: zdjęcia powstały w Anglii, Włoszech, Chinach i Wenezueli. – Gdy jestem w podróży, rower pożyczam od przechodniów. W Chinach musiałam wytłumaczyć rikszarzowi na migi, że mu tej rikszy nie ukradnę. Udało się!