Na tym pięć razy mniejszym niż Polska skrawku ziemi poza uroczymi plażami znajdziemy wiele atrakcji. Tropikalna dżungla, w której można spotkać rzadkie okazy zwierząt (np. słonie, bawoły), malownicze drogi wśród herbacianych plantacji i ryżowych pól oraz starożytne budowle, które kryją niejedną tajemnicę – wszystko to sprawia, że pobyt na wyspie zapada w pamięć na długo. Przekonała się o tym Monika Witkowska – dziennikarka i podróżniczka – podczas jednej z wypraw do południowej Azji. – Myślałam, że wpadnę na Sri Lankę tylko na chwilę. Ale wyspa tak mnie zachwyciła, że zostałam na niej tydzień – wspomina Monika. Zatrzymała się w trzygwiazdkowym hotelu nad samym oceanem. Plażowanie przeplatała wycieczkami w głąb wyspy. O swoim pobycie mogłaby opowiadać bez końca.

Jego wysokość słoń

Już na początku mojej wycieczki urzekły mnie słonie. W drodze z lotniska w Kolombo do hotelu nasz busik musiał przystanąć, słonie bowiem zatarasowały główną ulicę. Zwierzęta były wystrojone i miały wymalowane głowy. Obok nich tanecznym krokiem szły dzieci i kobiety z kwiatami. Pochód zmierzał do świątyni. Mieszkańcy Sri Lanki uwielbiają parady z udziałem tych olbrzymów. Słonia na wyspie można spotkać niemal na każdym kroku. Udomowione ciężko pracują. Są wykorzystywane jako środek transportu, a także jako siła robocza przy pracach polowych. Dzikie słonie, a także krokodyle i bawoły, żyją w licznych parkach narodowych, np. Park Yala West. Jeśli chcemy podziwiać je też bliska, wybierzmy się do sierocińca Pinnewala (trafiają do niego słonięta, które zostały bez matek). Tam przyglądałam się zwierzątkom karmionym butelką i obserwowałam kąpiel stada w pobliskiej rzece Ma Oya. Jednego słonika pozwolono mi nawet umyć, za co podziękował mi prysznicem ze swej trąby. Na koszt państwa mieszka tu stale 50–80 „pensjonariuszy”. Już te maluchy są przez ludzi przyzwyczajane do ciężkiej pracy.

Co ma palma do szminki?

Mimo że słoń jest najpopularniejszym zwierzęciem na wyspie, to jednak nie on jest jej symbolem, lecz wcale na niej niewystępujący lew! Króla zwierząt odnajdujemy w godle państwa, umieszczonym choćby na fladze narodowej, oraz w nazwie popularnego lokalnego piwa Lion Beer. Patronuje też jednemu z najważniejszych na wyspie miejsc – 180-metrowej skalnej fortecy Sigiriya, czyli Lwia Skała. Nazwa być może wzięła się stąd, że piętnaście wieków temu wejścia do tej twierdzy strzegł olbrzymi kamienny lew, przez którego paszczę najeżoną granitowymi zębami prowadziły schody na szczyt. Dziś po majestatycznym kolosie pozostały tylko lwie pazury, a na szczycie skały – ruiny warownego pałacu. Wybudował go w V wieku władca tych ziem. Legenda mówi, że chcąc siłą przejąć władzę na wyspie, żywcem zamurował ojca. Potem z obawy przed zemstą rodziny wybrał na swoją siedzibę tak niedostępny teren. Nie wiedział wtedy, że sprawiedliwość i tak go dosięgnie – opuszczony w bitwie przez własne wojsko, popełnił samobójstwo. Wędrówka w górę była trochę męcząca, ale trud się opłacił. Ze szczytu rozciągała się zapierająca dech w piersiach panorama. Miałam u swych stóp całą okolicę. Potem samochodem wybrałam się do Ogrodu Botanicznego Peradeniya. Wędrowałam wśród egzotycznych gatunków drzew. Duże wrażenie zrobiły na mnie aleje wysadzane palmami (każde drzewo jest inne). Noszą zabawne nazwy. Na przykład aleja palm o pniach w kształcie butelki nazywa się „butelkowa”, ta z drzewami o intensywnie czerwonej korze – „szminkowa”, jej sąsiadka zaś z palmami o liściach, które po ugotowaniu przypominają w smaku kapustę – „kapuściana”. Dotarłam też do lasu deszczowego, a potem do poletek porośniętych roślinami korzennymi, m.in. pieprzem, cynamonem i wanilią. Ich zapach mieszał się z wonią rosnących nieopodal kwiatów. Niesamowitym dla mnie widokiem był dywan różnokolorowych orchidei (na Sri Lance występuje pół tysiąca gatunków tych kwiatów). Zatrzymałam się też w części ogrodu, gdzie rosną drzewa zasadzone przez znane osobistości. Polskim akcentem jest rachityczna roślina Józefa Cyrankiewicza. Rosnąca w pobliżu drzewko Jurija Gagarina zdecydowanie lepiej się prezentuje. Gdy odurzona zapachami roślin przysiadłam na ławeczce, ze stanu półmedytacji wyrwało mnie głośne ostrzeżenie: Uważaj! Okrada cię! Gdy się odwróciłam, ujrzałam niewinnie wyglądającą małpkę. Okazało się, że to zwierzątko jest złodziejem wyraźnie zainteresowanym zawartością mojego plecaka.

Listek do listka

Na wyspie trudno nie zauważyć śladów prawie 150-letniego panowania Brytyjczyków. Obowiązuje ruch lewostronny, jednym z ulubionych sportów jest krykiet, a jeśli przyjedziemy do położonego na wysokości 1880 m n.p.m. miasteczka Nuwara Eliya, w ogóle poczujemy się jak w Anglii. Do dziś stoją tu rezydencje wyposażone w stoły bilardowe, funkcjonują pole golfowe i tor wyścigów konnych. Jest również „Hill Club”, w którym przy szklaneczce whisky zaczniemy wątpić, czy to rzeczywiście egzotyczna Azja. Jednak najważniejszą pamiątką brytyjskiej obecności na Sri Lance jest herbata. Jeszcze 130 lat temu uprawiano na wyspie głównie kawę, ale zaraza unicestwiła większość kawowych drzewek. Wtedy James Taylor, słynny angielski podróżnik i odkrywca, założył tutaj pierwszą plantację herbaty. Potem Brytyjczycy wprowadzili uprawy krzewu na masową skalę, co miało duży wpływ na rozwój gospodarki tego kraju. Dziś wyspa tonie w herbacianych krzewach. Być na Sri Lance i nie przyjrzeć się produkcji herbaty? To niewybaczalne. Wybrałam się więc na plantację w okolicy Piduratalagala, czyli najwyższej na Sri Lance góry (2524 m n.p.m.). Obserwowałam, jak kobiety, na ogół Tamilki, zręcznymi ruchami odrywają listki i wrzucają je do kosza na plecach. Najlepsza gatunkowo herbata to trzy szczytowe listki, natomiast z tych wielkich, z łodygi – najgorsza. Potem w jednej z licznych „fabryczek” wysłuchałam wykładu o sposobie sortowania, suszenia, fermentacji, przyrządzania herbacianych liści. Oczywiście, na koniec degustowałam różne napary i poddałam się szaleństwu zakupów. Widniejący na opakowaniu lew z mieczem i napis podkreślają, że to najprawdziwsza herbata cejlońska. Sprzedawca poradził, by każdy gatunek zaparzać w innym imbryku.

Z wizytą na wsi

Kolejnego dnia pojechałam do Kandy. W świątyni Dalida Maligawa chciałam zobaczyć „klejnot” religijny – ząb Buddy. Podobno został wyjęty z jego stosu pogrzebowego i przemycony z Indii na wyspę… we włosach pewnej księżniczki. Późniejsze losy najbardziej czczonego na świecie zęba to historia prób zniszczenia go. Ostatni zamach zanotowano w 1998 roku. Tuż przed głównym wejściem do świątyni zdetonowano ładunek wybuchowy. Relikwia jednak ocalała i jest pilnie strzeżona. Na tle jednego z licznych posągów Buddy chciałam zrobić sobie zdjęcie. Jednak gdy ustawiałam się do fotografii, błyskawicznie pojawił się strażnik i zwrócił mi uwagę, że okazałam brak szacunku. Teraz już wiem, że do Buddy można odwrócić się tylko bokiem, nie wolno poza tym wskazywać na niego palcem. W drodze powrotnej zostałam zaproszona do wiejskiego domu. Miałam więc okazję zobaczyć, jak żyją ludzie. W domach prawie nie ma mebli, za to w centralnym miejscu pokoju stoi telewizor. Jada się na podłodze (a raczej klepisku), wodę nosi ze studni, a do kąpieli służy pobliski kanałek. Kobiety zanurzają się w nim w ubraniach. Rodzina, z którą się zaprzyjaźniłam, jest biedna, ale nie głoduje. Na ryż lub maniok pieniędzy wystarcza. Zawsze też można zerwać owoce z drzewa chlebowego czy papai. Moi gospodarze, podobnie jak inni mieszkańcy wyspy, są gościnni i bardzo pogodni. Nie na darmo Sri Lanka zyskała miano Wyspy Uśmiechniętych Ludzi. Przed odjazdem zahaczyłam o sklepik z maskami. Turyści kupują je jako pamiątkę, ale miejscowi wierzą w ich magiczną moc. W zależności od wyglądu maska może mieć działanie ochronne lub uzdrawiające. Swoją drogą mieszkańcy wyspy są dość „zapobiegliwi”. Drzewa ozdabiają wotywnymi wstążkami, by zdobyć przychylność dobrych duchów. Na domach wiszą kukły mające odstraszać złe duchy. Ale na małpy-złodziejki też to działa.  

To warto wiedzieć:
  • PRZEKROCZENIE GRANICY: wystarczy otrzymywany bezpłatnie na granicy stempel (bez wypełniania deklaracji, bez zdjęć, konieczny jest jednak paszport i bilet powrotny). W sprawie aktualnych informacji można dzwonić do Ambasady Demokratyczno-Socjalistycznej Republiki Sri Lanki w Warszawie, tel. 0 22 853 88 96
  • WALUTA: rupia lankijska podzielona na 100 centów. Za 1 dolara otrzymamy ok. 108 rupii
  • RÓŻNICA CZASU: latem +3,5 godziny, zimą +4,5.
  • JĘZYKI: syngaleski i tamilski, półoficjalnym jest też angielski (używa go 10 proc. mieszkańców)
  • ZDROWIE: mimo że nie ma szczególnych zaleceń, dobrze jest zaszczepić się przeciwko żółtaczce. Na miejscu wskazane jest picie wody z fabrycznie zakręcanych butelek
  • KLIMAT: pora deszczowa trwa od maja do września. Średnie temperatury wynoszą: na wybrzeżu 27°C, w górach w głębi wyspy ok. 19°C