Pewnego razu, a było to na początku lat 70., zobaczyłam na Marszałkowskiej taki obrazek: w oknie sklepu z lnem siedział pan będący „pod wpływem”, odpoczywał. Moją uwagę przykuł napis: „30 lat PRL”. Zestawienie pana i tego napisu – prawdziwy sarkazm. Opowiadam o tym, bo chyba już wtedy obudził się we mnie reportażysta, jednak sprawy rodzinne i praca modelki w tamtym czasie były dla mnie najważniejsze.

Moje pierwsze zdjęcia? Robiłam je ot tak, by uchwycić aktualne chwile, zwłaszcza dorastających córek. Mój mąż Czesław prosił, bym fotografowała go na przykład na koncertach, ale te ujęcia nie zawsze były zadowalające. Bardzo udana natomiast okazała się sesja w Ogrodzie Saskim. Zdjęć z niej mąż używał potem w celach promocyjnych. Ostatnio lubię utrwalać zdarzenia uliczne. W coś, co przykuje moją uwagę, nigdy nie ingeruję. Zachwyca mnie przypadek, na który składają się: miejsce, przedmiot, człowiek, a przede wszystkim – światło. Powinnam dodać jeszcze – absurd, dowcip będący efektem nieoczekiwanych połączeń. Kiedyś zobaczyłam przy pojemniku na używaną odzież oświetloną słońcem różową, zwiniętą kołdrę. Wyglądała zjawiskowo. Kiedy zaczęłam ją fotografować, odkryłam na niej porzuconą cebulę ze szczypiorkiem. Nikt by tego nie wymyślił! Albo – kapliczka na drzewie, a obok mamut z podniesioną trąbą. Zwierz okazał się atrapą z pobliskiego muzeum archeologicznego. Niedawno wróciłam w to miejsce, mamuta już nie było. Fotografowanie chwil jest jak oswajanie przemijania...