Dopiero teraz nauczyła się mówić o uczuciach. I właśnie o nich opowiada Gali. Pretekst jest znakomity. Jolanta miała ostatnio powód, by wiele w tej kwestii sobie przemyśleć, szykując się do roli Kasi w filmowej Ławeczce. Więc przemyślała i dzieli się refleksjami. Mówi o tym, że dojrzała, że docenia to, co ma, i codziennie walczy o swój związek. Od ośmiu lat jest w związku z operatorem Grzegorzem Kuczeriszką, trzy miesiące temu urodziła drugą córkę Anielkę. Poświęca jej cały czas i wcale nie spieszy się na plan filmowy.

DRŻĄCE CIAŁA

W życiu przeżyłaś wiele: rozstanie, zdradę, rozwód. Łatwiej ci zagrać kobietę doświadczoną przez życie?

JOLANTA FRASZYŃSKA: To wszystko życie zafundowało mi dosyć szybko, do tego worka emocjonalnego wkładało nieraz bolesne doświadczenia. Czerpię z tych przeżyć, skorzystałam z nich przy konstruowaniu moich postaci w teatrze i filmie. Łatwiej mi było zagrać doznania kobiet szarpanych, głodnych miłości. Nie można być głuchym na życie. Nie bez powodu aktorzy są jak drżące ciała. Przeżyte uczucia muszą oddać innym, nawet te najboleśniejsze i skrywane. Muszą przeżywać je na nowo.

Zagrałaś Kasię w filmie Ławeczka, według sztuki rosyjskiego pisarza Gelmana. Jaka jest twoja bohaterka?

JOLANTA FRASZYŃSKA: Jest bardzo rosyjska. A te rosyjskie bohaterki są ze swoimi mężczyznami pomimo. Pomimo kłamstw, wódy, złego traktowania. Kasia poszukuje miłości, bratniej duszy, z którą mogłaby się razem mierzyć z życiem. Kasia to prosta dziewczyna, możemy taką znaleźć w każdym mieście w Polsce. Samotnie wychowuje syna, miała męża, który ją źle traktował, życie jej nie rozpieszcza, dorabia, gdzie może. Kasia poznaje kogoś. Ten ktoś obiecuje jej miłość, przyrzeka, że wróci, nie wraca. Facet robi ją w balona, oszukuje. A ona trwa w uczuciu, chce wierzyć i układać sobie życie. Człowiek pyta: dlaczego tak? Bo połączyła ich metafizyka, jakaś miłość. Kasia chce rozliczyć tego faceta z czczych obietnic i chce dociec, dlaczego tak postąpił. Ma taką dziecięcą dociekliwość. Nie rozumie, dlaczego nie nazywa się wprost uczuć, nie mówi o problemach. Robi się tysiące zamotań, aż relacja z drugim człowiekiem tak się wikła i pajęczy.

Ile Kasia ma wspólnego z tobą?

JOLANTA FRASZYŃSKA: Przeszłam tak jak ona ewolucję. Już umiem stawiać warunki. Dbam bardziej o swoje doznania i uczucia, nie patrzę tylko na to, czego oczekuje partner. Trzeba umieć dawać, a jednocześnie brać. To było dla mnie bardzo trudne. Podobnie jak moja bohaterka dojrzałam.

Czym się różnicie?

JOLANTA FRASZYŃSKA: O ile Kasia dąży, żeby z kimś być za wszelką cenę, ja wyrosłam z tego etapu. Potrafiłabym być sama. Mogłabym zainwestować w siebie, w coś, co rozwija człowieka. Miałam taki okres, kiedy nie wyobrażałam sobie, że mogłabym być sama. Zresztą, nigdy nie było takiej sytuacji, żeby w moim życiu uczuciowym była pustka. Kasia, tak jak ja kiedyś, kurczowo chce być z kimś.

MIŁOŚĆ W SALI KATECHETYCZNEJ

Pierwsza miłość małej Joli.

JOLANTA FRASZYŃSKA: Byłam kochliwym stworzeniem. Miałam pięć czy sześć lat i występowałam w zespole WSS Społem Mysłowice. Byłam maskotką zespołu. Pierwszą miłością zakochałam się w Staszku, który był solistą w dorosłym zespole. Staszek miał ponad 20 lat. Chciałam absolutnie zagarnąć tego Staszka dla siebie. Ja bardzo poważnie podeszłam do tego związku, a jego chyba bawiło moje uczucie. Teraz mi się nasunęło, czy to Jarek nie był moją pierwszą miłością.

Jaki Jarek?

JOLANTA FRASZYŃSKA: Też z zespołu, tylko trochę młodszy od Staszka. Chyba bardzo się kochałam w obu. Pierwszą świadomą miłością był Darek. To była prawdziwa miłość młodzieńcza. Byliśmy w szóstej albo siódmej klasie szkoły podstawowej. Chodziliśmy razem na religię. Dwie dzielnice Mysłowic: Słupna i Brzęczkowice, zostały połączone ze sobą jedną salką katechetyczną, gdzie się wszyscy spotykali. To była nasza główna rozrywka. Chodziliśmy razem na religię, a potem w nieskończoność odprowadzaliśmy się do domów. Para dziewcząt przed, para chłopców za. Po drodze robiliśmy romantyczne wypady na cmentarz.

Zobacz także:

Cmentarz. Bardzo romantycznie!

JOLANTA FRASZYŃSKA: Nie śmiej się. To były piękne miejsca. Tereny Mysłowic są naprawdę bardzo ładne. A cmentarz łączył wszystkich zakochanych.

Jakieś pamiątki zostały po tej miłości?

JOLANTA FRASZYŃSKA: Po tej nie, ale później fascynowałam się starszym chłopakiem, studentem architektury i po nim zostały jakieś drobne znaki. Student dopingował mnie w artystycznych planach. To była jaskrawa postać. Kochały się w nim wszystkie kobiety, łącznie z moją babcią, a on lubił je bajerować. Ze mną niewinnie flirtował.

Pierwszy ważny chłopak.

JOLANTA FRASZYŃSKA: Jacek, chłopak z klasy mojej siostry Kasi. Obuchem mnie ta miłość walnęła. Intensywne, emocjonalne przeżycie. Czułam wszystkie kolory miłości: chce się mówić o ukochanej osobie, wszystko kręci się wokół tej osoby, przeżywa się wszystkie doniesienia na jej temat. Mama Jacka była charakteryzatorką w Telewizji Katowice. To był inny świat, a że miałam ciągoty artystyczne, to mnie fascynowało i podgrzewało moje uczucia. Jacek za mamę zbierał plusy.

GŁÓD CZUŁOŚCI

Jesteś w miłości długodystansowcem?

JOLANTA FRASZYŃSKA: Jestem. Mam w sobie uczciwość wpojoną przez katolickie wychowanie. Zawsze chciałam, żeby ta pierwsza miłość była jedyna i ostatnia. Zderzenie życia z zasadami, w których zostaliśmy wychowani, bywa bolesne. Przeżywałam ogromne rozterki, że nie udało mi się dochować wierności i lojalności w moim pierwszym związku małżeńskim. Życie jest barwne i nieprzewidywalne, a ja nie znałam mocy kompromisu, nie wiedziałam, że trzeba się nim posługiwać w dorosłym życiu. Niestety, tego się nie wie od razu. To, że się poznaje kogoś i kocha, jeszcze nie wystarczy, żeby się udało.

Wtedy szuka się nowej miłości.

JOLANTA FRASZYŃSKA: Coś nowego niekoniecznie załatwia sprawę. To nowe za chwilę jest tak samo rozczarowujące, tak samo stare, pojawiają się te same problemy. Rzecz polega na tym, że należy zadać sobie pytanie: czego się chce od życia? Czasem warto skupić się na tej miłości, która już jest, popracować nad nią, a nie szukać nowych wrażeń. Miałam długi etap szukania. Uważam, że teraz jestem w związku, nad którym chcę i umiem pracować. Osiem lat życia z moim Grzesiem to mój długi dystans w miłości. Nie mam potrzeby szukania, bo zmieniam i kształtuję ten związek, a nie uciekam w inne atrakcje.

Czy potrafisz okazywać uczucia?

JOLANTA FRASZYŃSKA: Kiedyś byłam ostrożna w okazywaniu uczuć. Miałam taki wzorzec, moja babcia była konkretna i szorstka. Miałam wrażenie, że nas kocha, tylko ma taki sposób bycia i okazywania uczuć drugiemu człowiekowi. Jako dziecko miałam awersję, denerwowało mnie, gdy mama płakała albo okazywała jakąś słabość. Nie godziłam się z tym, że ktoś jest słaby, niezebrany w sobie.

Umiesz dziś powiedzieć "kocham", przytulać się?

JOLANTA FRASZYŃSKA: Paradoks, kiedyś odganiałam się od takich przytulanek, a jednocześnie miałam niezaspokojony głód czułości. Z drugiej strony nie wiedziałam kompletnie, co z tym zrobić, aż paraliżowało mnie, gdy ktoś mnie przytulał. Znowu musiałam dojrzeć, żeby to nazwać, uspokoić. W tej chwili umiem mówić o swoich uczuciach, chociaż nie jest to dla mnie łatwe.

Czy myślałaś kiedyś, że oszalejesz z miłości?

JOLANTA FRASZYŃSKA: Niestety, bardziej szaleje się z rozpaczy na temat miłości niż z samej miłości, która nieludzko uskrzydla.

Jesteś zazdrosna?

JOLANTA FRASZYŃSKA: Też już umiem sobie z zazdrością radzić. Jestem osobą przetolerancyjną. Potrafiłabym zrozumieć, wybaczyć, tylko nie wiem, czy umiałabym z tym żyć dalej. Postawiłam na lojalność i tej lojalności oczekuję, żądam od partnera. Jeżeli by mnie zawiódł? To nie wiem.

Jesteś romantyczką? Kwiaty, świece, wyznania przy księżycu?

JOLANTA FRASZYŃSKA: Romantyzm mnie zawsze śmieszył. Na sam widok dostaję gęsiej skórki i jestem zażenowana. Zawsze sobie wybierałam mężczyzn, którzy byli bardziej szorstcy niż poetyccy. To dziwne, za tym romantyzmem gdzieś w głębi się tęskni. Mojemu mężowi zdarzyło się dosłownie kilka razy przyjść do mnie z kwiatami. To jest nawet miłe, ale gdyby stanął z mandoliną pod oknem, pękłabym ze śmiechu. Takie klimaty mnie nie kręcą.

Jeszcze nie mówiłyśmy o miłości macierzyńskiej.

JOLANTA FRASZYŃSKA: O, ta jest najtrudniejsza. Tu dopiero trzeba ogromnej wiedzy i dobrego czasu, żeby mogła w pełni rozkwitnąć. Pierwszy raz zostałam mamą wcześnie. Nie wiem, czy ta moja miłość macierzyńska pięknie zaowocuje. Nie wiem, czy moja Nastka jej w pełni doświadczyła. Byłam młoda i nieświadoma, że trzeba przystanąć i pokochać na dłużej, a ja goniłam, gdzieś pędziłam. Trudno być młodą mamą i osobą wchodzącą w ten zawód. Wtedy wydawało mi się, że nie mogę zmarnować zawodowej szansy, tej roboty, tych filmów, propozycji. Teraz pojawiła się Aniela, ja już wiem, że trzeba przystanąć. Umiem powiedzieć sobie, że to jest najważniejsze, żeby temu małemu człowiekowi dużo z siebie dać uwagi i uczucia. Żeby przede wszystkim być. Trudna jest ta miłość macierzyńska. W tym czasie, kiedy jedna moja córka jest maleńka i umiem dla niej być, moja starsza córka dojrzewa i ja nie za bardzo umiem być z dorastającą kobietką. Mam w sobie dużo z dziecka i przeraża mnie bycie dorosłą osobą wobec dorastającej dziewczyny. Uczę się.

Czujesz się spełniona?

JOLANTA FRASZYŃSKA: Boję się tak definiować. Trudno jest mówić o szczęściu. Ułożyłam sobie życie, tak jak chciałam. Mieszkam w takim domu, w jakim chciałam mieszkać, mam pracę, mogę pomóc mojej rodzinie, jestem zdrowa. To mnie cieszy i uspokaja. Codziennie trzeba się mierzyć z życiem i walczyć o szczęście. Życie przynosi różne doznania i gdyby tak nie było, jak bym zagrała rozpacz albo wielką miłość.

Sylwetka gwiazdy : Jolanta Fraszyńska