Życie stewardesy

Zawód stewardesy to dla wielu ludzi praca marzeń. Nieustanne podróże w najdalsze zakątki świata, poznawanie nowych kultur i praca w międzynarodowym zespole. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, jak trudna i pełna wyrzeczeń jak praca w liniach lotniczych. Już dziś możecie poznać jej kulisy! Olga Kuczyńska opowiada o swojej pracy jako stewardessa w książce „Życie stewardesy czyli o tym, jak mierzyć wysoko i przekraczać granice”. Premiera książki miała miejsce zaledwie dwa dni temu, a już dziś specjalnie dla Was publikujemy fragment swoistego pamiętnika Olgi!

Życie stewardesy: fragment książki

Wspominam wiele historii. Na przykład kiedy zamiast w Holandii wylądowaliśmy w Belgii ze względu na warunki pogodowe. Czekaliśmy tam pięć godzin. Wypiliśmy kawę, przekąsiliśmy coś, graliśmy na lotnisku w bilarda i potem ucięliśmy sobie porządną drzemkę na pokładzie. Pamiętam też, gdy piloci musieli odejść na drugi krąg, bo krowa w Palermo w niewyjaśniony sposób przedostała się na pas startowy i zablokowała ruch samolotów. Szefowa nie była w stanie ze śmiechu porządnie przekazać tej informacji pasażerom.

Przyznam się, że uwielbiam turbulencje, niezależnie od tego, czy są one małe, czy duże. Konstrukcja samolotu jest wytrzymała na wstrząsy. Mogą narobić szkód, jeśli są naprawdę silne, ale osobiście nigdy nie doświadczyłam ostatniego stopnia z trzech, które są wyróżniane. Przed każdym odlotem piloci otrzymują informacje pogodowe i wiedzą, czego mogą się spodziewać na trasie. Są też nagłe turbulencje, stąd przypomina się, aby być przypiętym pasami nie tylko do startu i lądowania, ale także do snu. W tyle samolotu wszystko jest bardziej odczuwalne. Kiedyś przyznano mi pozycję numer trzy, po prawej stronie tylnych drzwi. Tak nami wtedy trzęsło, że skakałam wraz z ruchomym siedzeniem i myślałam, że moje piersi pójdą zaraz na spacer. Czułam się jak w rollercoasterze. Krzyki podróżnych docierały do kuchni. W Hiszpanii raz przez burzę lądowaliśmy w porcie Alicante zamiast w Walencji. Przechodząc przez kabinę, na podłodze praktycznie wszędzie widziałam wymioty. Mnie nigdy nie zdarzyło się to na pokładzie, mimo że w samochodzie mam chorobę lokomocyjną. Pasażerowie czasem ciężej znoszą latanie niż rejs morski. Do tego trzeba dodać spożywanie alkoholu. Wielu wnosi swój własny ze strefy bezcłowej i nie stosuje się do zasad, by go nie pić na pokładzie. Cała butelka idzie naraz i efektem oprócz upojenia są problemy żołądkowe.

Po prostu „ukochałam” sobie jedno pytanie, które słyszę praktycznie codziennie: – Na co ci moja karta pokładowa?! Pokazywałem ją już na lotnisku tysiąc razy. Ty też chcesz zobaczyć, gdzie siedzę? Serio, muszę znowu wypakowywać torbę, grzebać w portfelu, bo ty tak chcesz?! Taka osoba myśli, że prosząc o kartę, chcę za wszelką cenę sprawdzić, gdzie siedzi. Ja wiem, że przeszukiwanie wszelkich możliwych przegródek i kieszonek może być irytujące i absorbujące, ale ma na celu zapobiegnięcie takiej sytuacji, w której pasażer znalazł się w miejscu, w którym być nie zamierzał. Kontrola przy bramce wejściowej na ziemi czasem odbywa się szybko. Chcąc uniknąć opóźnień, obsługa naziemna przyspiesza proces wpuszczania ludzi na pokład i o błąd nietrudno. Na karcie pokładowej mamy obowiązek sprawdzić datę, kierunek, godzinę i numer lotu. Dochodziło do takich przypadków, w których ktoś darował sobie sprawdzanie biletów i turysta lecący na wakacje do Barcelony wylądował w Dublinie. Wyobraź sobie jego minę.

 

"Życie stewardesy, czyli o tym, jak mierzyć wysoko i przekraczać granice" Olga Kuczyńska, wydawnictwo Burda Publishing Polska. Książkę Olgi możecie kupić TUTAJ.