Weronika Marczuk: Nadal jestem pomocna, ale już mniej ufna

Pamięta słowa pani prokurator: „Jak ta machina ruszyła, to już się jej nie zatrzyma. Nawet jeśli to pomyłka, skończyć ją można za dwa lata”. I tak się stało. Te lata od wybuchu afery Weronika wspomina jako koszmar. – Nie śpisz, nie jesz, cały czas osaczają cię paparazzi, masz paranoje, że ktoś cię podsłuchuje, obserwuje. Zawodowo straciłam niemal wszystko. Nie byłam wtedy w stanie pracować. Natychmiast odwołano mnie z funkcji prezesa spółki giełdowej, musiałam odejść z kancelarii radców prawnych, której byłam wspólniczką, przestałam pracować w telewizji. Nie chcę już nawet mówić, że miałam być twarzą EURO 2012 i prowadzić dla UEFA największe wydarzenia tych mistrzostw. Została mi tylko moja wła- sna firma producencka.

Wiele złego narobił czarny PR. Tabloidy tytułami „Pazura za kratami”, „Wzięła łapówkę” kształtowały opinie o tej, skądinąd nieudolnie skonstruowanej intrydze służb specjalnych. Wiele osób, choć prywatnie trzymało za mnie kciuki, musiało pod wpływem nacisków rezygnować ze współpracy ze mną. Nie zarabiałam. Żyłam z oszczędności. Musiałam ratować rodziców, którzy pochorowali się, bo bardzo wszystko przeżywali. Wiedziałam, że sprawa musi się wyjaśnić, nim zadam sobie pytanie: „Co dalej?”.

Zaczęła pisać książkę o aferze. – To ważny element wychodzenia z impasu. Chcąc wyjaśnić, dlaczego zostałam wplątana w aferę, musiałam wszystko przeanalizować. Odniosłam się do wszystkich plotek, także małżeństwa i rozwodu. Książka była dla mnie terapią. Pisałam ją 8 miesięcy. Nie przerwałam mimo pogróżek agenta Tomka: „Napiszesz, wydasz– będziesz miała problemy”. Poskładanie tych klocków zajęło mi rok.

Kiedy w prokuraturze pozwolono mi wreszcie zajrzeć do akt, chciało mi się ryczeć! Tam nie było nic! Jedynie podsłuchiwane rozmowy, nagrane spotkania. Ludzie przez rok spisywali te bzdury. W styczniu 2011 r. prokuratura oczyściła ją z zarzutu płatnej protekcji i umorzyła śledztwo, bo nie znalazła dowodów winy Weroniki. – Nikt nawet nie próbował sporządzać aktu oskarżenia, bo nie było ku temu podstaw! Zwyciężyłam. Zaczęłam powoli wychodzić na prostą.

Kiedy jesienią wydano moją książkę i jeździłam na spotkania autorskie, przekonałam się, jakie mam poparcie wśród ludzi. Miałam też wokół siebie osoby, które – bez medialnego rozgłosu – przeszły to, co ja. „Wero, padło na ciebie, bo jesteś osobą znaną. Jak obnażysz te zakłamane praktyki, to może coś się zmieni”.

Czułam pewną odpowiedzialność za innych. To mnie motywowało do walki. Przyjaciele stali za mną murem. To oni w dzień zatrzymania w kilka godzin zebrali 600 tys. zł kaucji. Może powinnam zaszyć się w domu, zapomnieć, ale ja taka nie jestem. Postanowiłam tylko być mądrzejsza, nie włazić tam, gdzie i tak wiadomo, że nie wygram. Zamierzam złożyć pozew przeciw Skarbowi Państwa. Tylko do tego potrzebne są pieniądze, których na razie nie mam.

Zobacz także:

Weronika jest pewna: jej zła passa zaczęła się od rozwodu z Cezarym Pazurą w 2007 r. O rozstaniu zdecydowali wspólnie. – Nasza rodzina była posklejana. Nie każdy jest w stanie to wytrzymać. Czasem musisz ratować zdrowie, siebie, a zostawić wszystko, co wzięłaś na swoją głowę. Wiedziałam – Weronika z mocą wymawia to słowo – że to się zemści. Nie byłam już pod parasolem sławnego męża. Coś jak: „Ta wredna Ukrainka, wykorzystała i porzuciła, a teraz robi jego kosztem karierę”. Czarek kiedyś mi powiedział: „Będziesz żałować, że mnie nie masz, zobaczysz, jak w Polsce traktuje się kobietę bez mężczyzny”. Drugi sort. Odczułam to.

Kiedy wybuchła afera, zażądał, bym zrezygnowała z jego nazwiska. Choć wcześniej zapewniał, że nie ma ludzi lojalniejszych wobec siebie niż my. Tą „prośbą” mi wtedy dokopał. A mógł poczekać… Ale to też wyszło na plus. Nikt nie wiedział, dlaczego się rozwiodłam. Teraz już chyba nie muszę tłumaczyć – Weronika uśmiecha się lekko. – Wcześniej bardzo długo nie mogłam odczepić się od statusu „żona Pazury”. Zresztą nie chciałam przebijać się przez niego, żyłam w cieniu gwiazdy. Po rozwodzie, a zwłaszcza po aferze, zyskałam odrębność i samodzielność.

Przyspieszonym kursem powrotu do życia, show-biznesu stał się udział w „Tańcu z gwiazdami”. – Wahałam się dwa miesiące. Bo choć miałam ogromne poparcie ludzi, prasa znów mogła mnie skrzywdzić. Tego się bałam. Z drugiej strony nie miałam nic więcej do roboty, a taniec to moja wielka pasja. I te czarne chmury można było rozgonić, pokazując siebie. Nie sądziłam, że będzie tak trudno. Przez pół programu walczyłam ze sobą, by coś normalnie powiedzieć do kamery. I zatańczyć, nie mdlejąc.

Dziś jest spokojna, przestała się przejmować. – Skoro przeżyłam ten cały koszmar, kiedy mówiono o mnie rzeczy tak bzdurne i bolesne, to co może mnie złamać?! Jestem typową optymistką. Walczę do końca. Będę żyła jak chcę, jak czuję. Nie mam złych intencji, więc nie mam powodu się bać. Jako prezes Towarzystwa Przyjaciół Ukrainy organizuję mecz Polska – Ukraina 21 kwietnia na Stadionie Narodowym. Mam w projekcie turniej telewizyjny. Odbudowuję wiarygodność jako partner w biznesie, prawniczka. Wiem, potrzeba czasu. Nadal jestem pomocna, ale już mniej ufna. Zmieniłam życiowe cele. Kiedyś miałam ambicje, żeby bardzo dużo zrobić w Polsce. Teraz wycofałam się z obszarów, które mogą być zawładnięte przez służby, polityków.

Jest sama, choć nie samotna. Afera rozbiła jej związek z nowym partnerem, Maciejem. – Ale nie chowam się przed światem. Mam dużo przyjaciół, i mam ludzi, którzy mnie adorują. I problem ze sobą, by wybrać odpowiednią osobę. Jestem romantyczką. Jeśli miłość, to taka, żeby kosmos się przewracał! I wiem, że to jeszcze się zdarzy.