Wyjechałam z rodzicami z Polski, gdy miałam cztery lata. Mieszkaliśmy w Grecji, Kanadzie i Afryce. W RPA chodziłam do szkoły w Umtacie, z tych okolic pochodził Nelson Mandela. Po lekcjach rzucałam tornister w kąt, a buty w krzaki, i biegałam z rówieśnikami. Mama do tej pory nie wie, że śmigałam na bosaka, a przecież w dziczy kryły się jadowite węże. Byłam chłopczycą, właziłam na każde drzewo. Miałam też deskę do pływania i szalałam na ogromnych falach Oceanu Indyjskiego. Raz omal się nie utopiłam. Uratowała mnie moja pierwsza miłość – starszy o dwa lata kolega, syn przyjaciół rodziców. Chodził do tej samej szkoły, co ja.

Nigdy nie byłam kujonem, ale zawsze miałam świadectwo z czerwonym paskiem, a klasę 4 i 5 zrobiłam jednocześnie. Byłam społecznicą, zbierałam pieniądze dla domów dziecka i schronisk dla zwierząt. Moją wielką dumą były udane coroczne zbiórki. Najgorszy wybryk? Ugryzłam koleżankę w okolicę żeber, ale nie złośliwie, tylko w samoobronie. Zrobiła się z tego afera. Nie wiem, o co tyle hałasu. Przecież wiadomo, kto się czubi... Do dziś się lubimy.