Niemożliwe?! Jesteś z Polski? To fantastyczne! - rzuca Sarah na powitanie. Dlaczego to fantastyczne i niemożliwe zarazem? Tego już się pewnie nie dowiem, bo po chwili gwiazda "Seksu w wielkim mieście" płynnie przechodzi do rozmowy o pogodzie i niebie nad Manhattanem. Tak czy inaczej, robi się miło. Potem wprawdzie okazuje się, że równie miłe rzeczy aktorka mówiła dziennikarzom z Hiszpanii, Włoch, Meksyku i Tajwanu, ale staram się nie być zazdrosny. W ciemnej sukience w kwiaty, przewiązanej szerokim skórzanym paskiem i czarnych lekkich pantoflach - zapewne od Manolo Blahnika, wygląda co najmniej tak dobrze, jak Carrie Bradshaw w serialu, który przyniósł jej szaloną popularność. Jakkolwiek by na to spojrzeć, jest już ikoną mody. Jej nazwisko błyskawicznie stało się marką kojarzoną z sukcesem, gwarantującą wyrafinowanie i najwyższą jakość. Blahnik na jej cześć ochrzcił jedną ze swoich kolekcji SJP, a turystki z całego świata kierują się jej "filmowym" gustem, gdy wybierają się na zakupy w butikach przy Piątej Alei. Dzięki kultowemu już serialowi "Seks w wielkim mieście" z mało znanej aktorki w ciągu kilku lat stała się jedną z największych gwiazd show-biznesu. Jest symbolem nowoczesnej, wyzwolonej kobiety, która za nic ma utarte reguły i konwenanse. W filmie jest singlem, kobietą, która od opartego na kompromisie związku woli życie w samotności. Ale, jak sama mówi, to tylko image, wizerunek. Życie prywatne Sarah w dość niewielkim stopniu przypomina to filmowe. W odróżnieniu od Carrie aktorka już znalazła idealną, romantyczną miłość. Po dość burzliwych romansach z Robertem Downeyem Jr, Nicolasem Cage'em czy Johnem Kennedym Jr, 14 lat temu związała się z aktorem Matthew Broderickiem ("Telemaniak", "Żony ze Stepford"). Pobrali się w 1997 roku w małej synagodze na Manhattanie - oboje pochodzą  z rodzin żydowskich. Z ich zaręczynami związana jest tyleż romantyczna, co zabawna historia. Matthew oświadczył się Sarah kilka minut po tym, jak w talk show Davida Lettermana publicznie "poskarżyła się", że po kilku latach narzeczeństwa z Matthew czas już na sformalizowanie ich związku. Od tego czasu oboje są synonimem wierności małżeńskiej w dość rozwiązłym amerykańskim środowisku filmowym. Cztery lata temu urodził im się syn James Wilke. Od tego czasu Sarah Jessica nieustannie podkreśla, jak ważne było to dla niej doświadczenie. Kiedy siadamy za stołem w jej apartamencie w nowojorskim hotelu Essex House, niemal niknie za blatem. Jest drobniutka, eteryczna. W oczy rzuca się jej promienny, niezwykły uśmiech. Nie wstydzi się swoich 41 lat, nie stara się udawać nastolatki, nie jest też klasyczną pięknością o idealnych rysach i kształtach. Ale ma w sobie tak wiele wdzięku i entuzjazmu, że nie sposób jej się oprzeć.

GALA: Sarah, jesteś już symbolem Nowego Jorku niczym Statua Wolności i Empire State Building. Myślisz czasem o sobie w tych kategoriach?SARAH JESSICA PARKER: Dobra, dobra. Możemy sobie pożartować, ale mam nadzieję, że nie kojarzysz mnie jedynie z zimnym pomnikiem. W Nowym Jorku jest parę cudów architektury, ale sama nie uważam się za jeden z nich. Nie jestem chyba aż tak bujna? (śmiech). Mój czteroletni syn James uwielbia Statuę Wolności, ale ja - aż wstyd się przyznać - nigdy nie widziałam jej z bliska.

GALA: Od paru lat bardzo popularne są spacery po Nowym Jorku śladami Carrie Bradshaw, bohaterki, którą grasz w "Seksie w wielkim mieście". To powód do dumy?S.J.P.: To na pewno miłe. Prywatnie też często chodzę tymi samymi ulicami, ale trudno, żeby było inaczej. Mieszkam w tym mieście od dawna i lubię te same miejsca co Carrie. Uwielbiam poezję, jaką ma w sobie Nowy Jork, i ludzi, którzy tu mieszkają. Ale musimy pamiętać, że "Seks w wielkim mieście" to była fikcja. Nie chciałabym, żeby ludzie wierzyli, że Manhattan jest dokładnie taki jak w filmie.

GALA: Jak bardzo zmieniło się twoje życie prywatne od czasu premiery "Seksu w wielkim mieście" w 1998 roku?S.J.P.: Nic się nie zmieniło. Żyję tym samym rytmem, co kiedyś. Wciąż jestem z tym samym facetem (aktorem Matthew Broderickiem - przyp. red.). Mam tych samych przyjaciół, robię zakupy w tych samych sklepach i jak zawsze nie mam na nic czasu. Jest tylko jedna, ale za to bardzo istotna różnica. Mam syna.


GALA: Nie męczą cię czasem te ciągłe porównania do Carrie? S.J.P.: Niespecjalnie. Kiedy grasz w serialu, zwłaszcza takim, który ciągnie się przez kilka lat, musisz zdawać sobie sprawę, co się z tym wiąże. Poza tym ja naprawdę lubię Carrie i do dziś czuję z nią silny związek. Gram teraz różne role w różnych filmach i trochę odeszłam od "Seksu...", ale wciąż mam wielki sentyment do tej zwariowanej dziewczyny, którą tam zagrałam. I nawet jeśli ktoś twierdzi, że dzięki niej jestem już na zawsze zaszufladkowana, nie przeszkadza mi to. Nie czuję, żeby to mnie szczególnie ograniczało. Oczywiście, wielu producentów chce mnie teraz obsadzać w rolach podobnych do roli Carrie, ale przecież nie muszę się na to godzić. Bardzo starannie wybieram filmy, w których chcę zagrać.

GALA: Co zadecydowało, że zagrałaś w "Miłości na zamówienie"?S.J.P.: Potrzebowałam takiej relaksującej, zabawnej roli w komedii romantycznej. Co więcej, nie jest to zwyczajna komedia. To wielkie przedsięwzięcie. Nakręcony z wielkim rozmachem film, który pociąga humorem i lekkością.

GALA: W "Miłości na zamówienie" grasz dość specyficzną postać... S.J.P.: Co rozumiesz pod hasłem "specyficzna postać"?

Zobacz także:

GALA: W tym przypadku powiedzmy: perfidna. Przynajmniej w założeniu.S.J.P.: Kocham Europejczyków! Zawsze mówicie otwartym tekstem.

GALA: Przepraszam.S.J.P.: Nie przepraszaj! Naprawdę ich kocham, nie żartuję! Amerykanie kluczą, kombinują, ściemniają, aby tylko nie powiedzieć tego, o co im naprawdę chodzi. Nie znoszę tych wszystkich gierek. Europejczyk mówi to, co myśli. I to jest piękne. A co do roli... Dziewczyna, którą gram, za pieniądze udaje, że jest w kimś zakochana. To rzeczywiście perfidne. Nie bójmy się tego słowa.  Na szczęście moja bohaterka się zmienia i naprawdę się zakochuje.

GALA: Historia z filmu nie wydaje ci się nieco wydumana?S.J.P.: Nie, nie sądzę, by tak było. Wierz mi, że zjawisko, które roboczo nazwano "failure to launch" (oryginalny tytuł filmu, oznaczający błąd we wprowadzaniu produktu na rynek - przyp. red.) istnieje. W Stanach naprawdę widzi się coraz więcej ludzi, którzy dawno przekroczyli trzydziestkę, a nadal mieszkają z rodzicami i nie mają zamiaru się wyprowadzać. Mają w domu darmowy wikt i opierunek. Nie muszą martwić się płaceniem rachunków i wieloma innymi nieatrakcyjnymi czynnościami. Dzięki temu wydaje im się, że do końca życia będą młodzi i beztroscy. Ale to oczywiście iluzja. Tak naprawdę uciekając od odpowiedzialności, z czasem robią się infantylni, pretensjonalni. Podstawą scenariusza był dla nas artykuł prasowy, w którym opisano to zjawisko. Co ciekawe, pierwsi zauważyliście je wy, Europejczycy. Podobno u was to również występuje.

GALA: W "Miłości na zamówienie" partneruje ci "najseksowniejszy żyjący mężczyzna", tak Matthew McConaugheya określił magazyn "People".S.J.P.: Oj, nie pytaj mnie o takie rzeczy. Jestem mężatką. Wprawdzie kładę się spać w towarzystwie Matthew, ale nie jest to Matthew McConaughey (śmiech). A poważniej mówiąc, sam Matthew ma sporo dystansu do tytułu nadanego mu przez tygodnik "People". To naprawdę sympatyczny, wesoły, wiecznie uśmiechnięty i otwarty na ludzi człowiek. A jak bardzo jest seksowny? Tu chyba nie ma dyskusji. Każda kobieta, a sądzę, że także większość mężczyzn, przyzna, że Matthew to fajny facet. Kobiety zachwycają się jego ciałem. Faceci cenią go za styl życia i inteligencję, za to, że lubi poważne wyzwania. Tak sądzę.

GALA: Pochodzisz z wielodzietnej rodziny. Masz siedmioro rodzeństwa. Sama chciałabyś mieć tak dużo dzieci?S.J.P.: Nie żartuj! Jestem już panią po czterdziestce, a mam na razie zaledwie jednego syna. To nierealne.

GALA: Zawsze możesz adoptować, jak wcześniej Meg Ryan, Calista Flockhart czy Angelina Jolie.S.J.P.: To wspaniałe, ale nie widzę siebie w takiej roli. Mam cudowne wspomnienia z własnego dzieciństwa i uważam, że stanowiliśmy całkiem zgraną brygadę, ale sama nie jestem w stanie wyobrazić sobie siebie jako matki np. ośmiorga dzieci. Nie, nie. To dla mnie kompletna abstrakcja.

GALA: Macierzyństwo dla wielu kobiet jest prawdziwą rewolucją, całkowicie przewraca ich życie. Jak ważne było dla ciebie?S.J.P.: Nie nazwałabym mojego macierzyństwa rewolucją. Być może dlatego, że decyzja o zostaniu matką była bardzo dokładnie przemyślana. Przygotowywałam się do niej długo i starannie. Już parę lat wcześniej czułam, że dojrzałam do tej roli. Ale rzeczywiście, moment narodzin dziecka i to, co dzieje się później, są szalenie ekscytujące. Odkrywasz całkiem nowy, nieznany wcześniej rodzaj miłości. Bo miłość do dziecka jest nieporównywalna z niczym innym. Inaczej kocha się mężczyznę, inaczej rodziców czy rodzeństwo. To jest miłość, która nadaje życiu sens. Jeśli wiesz, co mam na myśli. Masz dzieci?

GALA: Mam roczną córkę. S.J.P.: Taka malutka! To cudowny okres. Koniecznie ucałuj ją ode mnie. Co ci będę mówić, sam na pewno dobrze wiesz, o jaki rodzaj miłości mi chodzi. Być może to najważniejsze uczucie w życiu? Ale naprawdę trudno wyrazić to słowami. To musisz poczuć. Mam rację?
GALA: Nie zaprzeczam.