Wydaje się nam, że relacje z dzieckiem buduje się w jego dzieciństwie, następnie kiedy ono burzliwie dorasta, a potem wszystko dzieje się już samo... Napisała Pani książkę „My, rodzice dorosłych dzieci”. Rozumiem, że w relacji z dużym dzieckiem także trzeba mieć jakiś plan. Przemyślaną, mądrą strategię.

Ewa Woydyłło: Na pewno, z tym że ogromny wpływ na jakość tej relacji ma to, co działo się wcześniej. Pewnych rzeczy nie da się naprawić, cofnąć, zapomnieć. I nie mówię wcale o traumach. Mówię o codziennych zaniedbaniach, które zostawiają ślad w postaci niechęci, urazu, pretensji, żalu, złości. Te przykre uczucia utrudniają często dobre porozumienie już dorosłym ludziom. Zdarza się, że dorosłe dziecko, zwyczajnie, swoich rodziców nie lubi. Znam sytuację, w której syn, wyprowadzając się z domu, nie zostawił rodzicom nawet swojego nowego adresu. Byłam dzisiaj na placu zabaw ze swoim piętnastomiesięcznym wnuczkiem. I z niedowierzaniem wsłuchiwałam się w rozmaite teksty rodziców do dzieci, mniejszych i tych większych: „Jak nie założysz butów, to ci przyleję”, „Będę musiała powiedzieć tacie, co wyprawiasz”, „Joasia może się nauczyć, a ty nie?”, „Ty leniu”, „Zobacz, jak się ubrudziłaś, jak zwykle to samo”. Wydaje się nam, że to nic takiego, zwyczajna nerwowa codzienność. Ale kiedy dzieci nasłuchają się tych nieżyczliwych przytyków, potem mają prawo czuć żal.

I kiedy już mogą, dają temu wyraz. Trudno spodziewać się ich na niedzielnym obiedzie, kiedy mają swoje życie, swój obiad we własnym domu. Pod warunkiem że pozwoliliśmy im to swoje własne życie rozpocząć. Z tym także miewamy kłopot.

Ewa Woydyłło: Nasze dzieci wymarzamy sobie od początku do końca. Wymarzamy sobie drogę dla nich. Tę najbardziej właściwą. O ile nasza obecność na wczesnym etapie ich życia jest niezbędna, to przychodzi jednak moment , kiedy musimy się wycofać. I to wycofanie jest równie niezbędne. Koniecznością staje się uznanie autonomii, niezależności, wolności naszego dziecka. Mamy z tym problem. To wyczekane, wychuchane szczęście mam puścić, dać się przewrócić? Otóż, tak. Ten uścisk trzeba rozluźnić. Nie tylko fizycznie, ale również emocjonalnie. A my nasze dzieci próbujemy zatrzymywać przy sobie, w sensie psychicznym, na bardzo różne sposoby. Skoro nie mówi mi o sobie, o swoich decyzjach, planach, to może ja opowiem, co u nas, co „w domu”. Słyszę matki, które mówią: „Moja córka nie dzwoni do mnie od kilku dni, na pewno coś złego się stało”. Odpowiadam na to: „Kiedy moja córka nie dzwoni do mnie jakiś czas, wiem właśnie, że u niej wszystko w porządku. Nie dzwoni, znaczy nie ma problemów”.

Ale to nie znaczy przecież, że matce nie wolno wykręcić numeru. 

Ewa Woydyłło: Oczywiście, że wolno. To nie są w ogóle te kategorie myślenia. Chodzi jednak o to, aby pozbyć się nawyku pielęgnowania, otaczania opieką, sprawdzania, czy moja pomoc nie jest potrzebna – na pewnym etapie relacji zbyt silny nadzór staje się toksyczny, niezdrowy. Aby obie strony miały tego świadomość, trzeba to rozluźnienie relacji wprowadzać stopniowo. Uniezależnianie się to proces. Nie tylko dla dzieci, ale również dla rodziców. Nikt nie powie autorytatywnie, kiedy powinien się zacząć i zakończyć. Każda relacja jest inna, każde dziecko jest inne. Jedno jest pewne, przeciąganie momentu separacji w nieskończoność ma złe skutki.

Rozdzielamy się, ale nasze oczekiwania zostają.

Zobacz także:

Ewa Woydyłło: Trzeba z nich zrezygnować. Z naszego wymarzonego planu na życie dziecka. Który zresztą często bywa projekcją naszych własnych, osobistych niespełnień. Moje dziecko jest dorosłe, znaczy, że idzie własną drogą, trzyma się własnego planu. Być może go nie ma – to też musimy zaakceptować. Dorosły człowiek ma prawo swoje życie zmarnować, niestety. Mimo że, być może, nasz pomysł byłby rzeczywiście o wiele korzystniejszy, dla psychicznego zdrowia obu stron musimy dać mu działać. Jeśli samo powie: „Doradź mi”, w sposób nienarzucający się możemy wtedy powiedzieć, jakie są nasze przemyślenia. W każ- dym innym wypadku zostawiamy je dla siebie. To jest nasz nowy obowiązek. Obowiązek rodzica dorosłego dziecka – czasami milczeć.

Uwierzyć, że nasze dziecko da sobie radę?

Ewa Woydyłło: Nasze osobiste samopoczucie, fakt, jak sami siebie postrzegamy, ma duży wpływ na to, jak patrzymy na swoje dzieci. Jeśli lubimy siebie sami, łatwiej wykrzesać nam w sobie wiarę, że nasze dzieci, nawet kie- dy błądzą, któregoś dnia odnajdą swoją właściwą drogę.

Popełniamy te wszystkie błędy, we wczesnym dzieciństwie, w okresie dorastania i odłączania się naszych dzieci, a potem zamęczamy się poczuciem winy...

Ewa Woydyłło: I z szaleństwem w oczach i czynach próbujemy wynagrodzić to, co nam nie wyszło. Bez sensu. Najczęściej dzieje się tak wtedy, kiedy naszym głównym, najważniejszym zadaniem, celem życiowym są nasze dzieci. To wtedy każdy ich błąd, ale również każdy nasz błąd popełniony wobec nich – staje się dla nas powracającym koszmarem. Analizujemy, wracamy myślami, wyobrażamy sobie „co by było, gdyby…”, zamęczamy siebie. I z uległością, niemądrą wyrozumiałością próbujemy zapłacić za swoje potknięcia.

Takie nadskakiwanie przynosi odwrotny skutek?

Ewa Woydyłło: Rodzice, a szczególnie matki, mają tendencję do przyjmowania na siebie odpowiedzialności za życie swoich dzieci. Również tych dorosłych. Kiedy więc dostrzegamy, że nasze dziecko nie radzi sobie w nim doskonale, zaczynamy szukać winnego. W sobie. „Jeśli umiałabym przekazać jej/jemu więcej, lepiej, przystępniej wiedzę o życiu, o niebezpieczeństwach, jej/jego sytuacja wyglądałaby inaczej. Nadskakujemy, aby zadośćuczynić. Tyle że dorosłe dzieci nie znoszą tego dobrze, reagują często zniecierpliwieniem. Tymczasem wiadomo, że błędy są częścią naszego życia. Musimy je zaakceptować. Wszystkie, także te, które popełniliśmy, wychowując dzieci.

A kiedy już przyjmiemy, że mamy do nich prawo, kiedy już nauczymy się nie wydzwaniać w nerwach do naszych dzieci, oferując im swoją pomoc, co możemy zrobić, aby te niedzielne obiady były przyjemne, ciepłe, aby nasze dzieci chętnie u nas bywały?

Ewa Woydyłło: Musimy przede wszystkim mieć własne życie. Dbać o siebie. Ludzie się dziwią, kiedy w taki sposób odpowiadam na to pytanie. Ale zapytam panią w takim razie: Za kim tęskni pani najbardziej? Czy nie za osobami, które pani po prostu lubi?

Tak, za tymi , z którymi czuję się dobrze, z którymi przyjemnie spędza mi się czas. Na takie spotkania czekam.

Ewa Woydyłło: No właśnie, to zupełnie naturalne. Żeby dorosłe dzieci, które mają mnóstwo zajęć, własnych pasji, swoich przyjaciół, spraw do załatwienia, z chęcią wpadały do swoich rodziców, musimy mieć im coś do zaoferowania, musimy być dla nich atrakcyjnymi partnerami. Kiedy kończy się nasza rola opiekuna, to aby relacja miała ciąg dalszy, musi być dla obu stron interesująca. Miłość miłością, ale rodziców spokojnie można kochać przecież na odległość. Zwłaszcza takich, którzy zrzędzą, narzekają albo w kółko powtarzają te same teksty. Zdarza się, że uczucie do dzieci, które uważamy za jedyny sens życia i oczko w głowie, pochłania nas bez reszty. Zaczynamy inwestować wyłącznie w nie. W ich rozwój, w ich pasje, w poszerzanie ich horyzontów, i kompletnie zapominamy o sobie. W ten sposób między tymi dwoma pokoleniami, które i tak z założenia wiele dzieli, powstaje rozdźwięk nie do pokonania. Inwestując w siebie, we własne pasje i rozwój, zyskujemy bardzo wiele. Dla siebie i dla relacji ze swoim dorosłym dzieckiem. Gdy dzieci dorosną, rodzice zaczynają mieć więcej czasu dla siebie. Powinni wtedy zacząć go dobrze wykorzystywać: na wszystko, na co go brakowało, kiedy całą energię pochłaniało wychowanie dzieci, dbanie o odrobione lekcje, o bezpieczną drogę ze szkoły, o kolejne zajęcia, na które warto byłoby je wysłać. Teraz mamy także czas dla naszego związku. Wymiana zdań, poglądów na tematy związane z wychowywaniem dzieci to częste źródło konfliktów małżeńskich, partnerskich. Warto pomyśleć: „Przynajmniej te kłopoty mamy już z głowy”.

I powiedzieć sobie: „Byłam na tyle dobrym rodzicem, na ile umiałam. Dałam tyle miłości, ile umiałam”.

Ewa Woydyłło: Nie mogę przeżyć życia za swoje dziecko. Nie chcę tego robić. Teraz będę dla niej/niego wtedy, kiedy będzie mnie potrzebować. Sama także się nauczę, że mam do czynienia z dorosłym człowiekiem i mogę poprosić czasem o pomoc. Zaopiekuję się sobą, będę spełniać swoje własne odkładane marzenia, a tym, co płynie z ich realizacji, podzielę się ze swoim dzieckiem. Moje dziecko idzie własną drogą, ja też zaczynam swoją nową podróż. Możemy odbywać ją razem, ale w mądrym oddaleniu.

dr Ewa Woydyłło -  psycholog, psychoterapeutka, autorka kilkunastu książek, zajmuje się leczeniem uzależnień