"Piraci z Karaibów. Zemsta Salazara" hitem w amerykańskich kinach

„Piraci z Karaibów. Zemsta Salazara” to najnowsza część przygód piratów z bajkowych wód Morza Karaibskiego. Odkąd w 2003 roku wytwórnia Disney’a zaprezentowała kinomanom film przygodowy „Piraci z Karaibów. Klątwa Czarnej Perły” , pokochali oni m.in. postać brawurowo wykreowaną przez Johnny'ego Deppa – kapitana i pirata Jacka Sparrowa. Doskonale trzymający w komicznych ryzach swoją postać Depp stworzył archetyp pirata, z kapitańskim kapeluszem na głowie, mocnym makijażem oczu i srebrnymi pierścieniami na palcach (nie wspominając o złotych zębach, które szczerzy w szelmowskim uśmiechu). Do tego nieco chwiejny (czasem bardziej czasem mniej) krok, dowcipy z rękawa i talent do wpadania w kłopoty. To kapitan Czarnej Perły Jack Sparrow bierze na siebie ciężar większości historii i to jego chcemy w kinie oglądać.

Nic dziwnego więc, że najnowsza część „Piraci z Karaibów. Zemsta Salazara” rozbiła bank w amerykańskich kinach w pierwszy weekend po premierze. Nowa produkcja Disney’a zarobiła tam już 62 miliony dolarów. W Polsce „Piraci” w kinach pojawili się 26. maja, a sale kinowe w weekend były pełne. Pytanie tylko, czy i tym razem warto spędzić kilka godzin w towarzystwie morskich łupieżców?

Czy warto pójść do kina na "Piratów z Karaibów. Zemsta Salazara"?

Otóż, niezupełnie. Z pełną świadomością muszę przyznać, że była to chyba najgorsza część przygód moich ulubionych bohaterów. Historia opiera się, jak zwykle, na antagonizmach między Sparrowem (Johnny Depp jak zawsze świetny) a jego odwiecznym wrogiem, który właśnie powstał z martwych, hiszpańskim kapitanem Salazarem. Pirat Jack Sparrow musi się salwować ucieczką, gdyż umarli depczą mu po piętach. W międzyczasie widzowie poznają nowych bohaterów i tęsknią za starymi – zamiast Orlando Blooma w wir przygody rzuca się jego syn Henry Turner (Brenton Thwaites), a kobiecą postać Keiry Knightley wymieniono na ambitną astronomkę Carinę Smyth (Kaya Scodelario).

Scenarzyści poruszyli wiele różnych wątków i zaserwowali widzom aż trzy równoległe zakończenia. Zbyt dużo efektów grafiki 3D, zbyt mało scenografii, niewiele scen, które budują napięcie i tylko biedny Sparrow ratujący ostatkiem sił sytuację, przy zupełnie niewykorzystanym potencjale aktorskim Javiera Bardem. Ogólna ocena 6/10, choć fani serii mogą liczyć na kilka momentów dobrej zabawy.